Mężczyzna spojrzał na brunetkę z nutą strachu w swoich
oczach. Nie sądził nigdy, że będzie się tak czuł. To nie była już bezsilność
przeplatana z niewyobrażalną wściekłością, to było coś o wiele gorszego.
- To nie jest możliwe – odparł po chwili – Przecież ona nie
miała żadnych wrogów, znam przecież Maddie bardzo długo i wiem o niej
praktycznie wszystko.
- Niech pan usiądzie – odparła brunetka i razem z drugim
funkcjonariuszem usiedli naprzeciw Benningtona. – Jak pan już wie,
dowiedzieliśmy się czegoś więcej na temat zmarłej.
- Ale jak to?
- Sekcja zwłok oprócz po naszych wstępnych, bardzo przewidywalnych
sugestiach ustaliła, że Maddie Benson nie zginęła bezpośrednio w pożarze.
- Nie rozumiem – przerwał Bennington patrząc się głupio na
policjanta.
- W tylnej części czaszki zauważyliśmy spore wgniecenie,
które nie mogło być spowodowane małym upadkiem, choćby nawet upadkiem o
podłogę. Wgniecenie jest tak duże, że wnioskujemy, że było zrobione czymś
tępym, najprawdopodobniej młotkiem. Nie znaleźliśmy także śladów krwi w okolicy
pomieszczenia, co wydaje się być bardzo dziwne – mężczyzna spojrzał na
Benningtona i pewnie stwierdził – Pani Benson już nie żyła wcześniej niż doszło
do wypadku. Nie wiemy ile czasu była martwa, tak naprawdę musimy jeszcze zbadać
wiele, ale co do tego jednego jesteśmy pewni.
Nastała cisza. Spokój. Chester siedział otumaniony na
krześle i próbował przetrawić te wszystkie słowa, lecz nie potrafił. Maddie nie
zginęła w pożarze? Chwila, przecież…
- To niemożliwe – szepnął do siebie Bennington będąc bliski
załamaniu. Żadna osoba w pomieszczeniu nie odezwała się ani słowem. Doskonale
byli przekonani, że mężczyzna musi najpierw przetrawić wszystkie informacje, by
zaczął z nimi współpracować.
- Zbieramy wszystkie możliwe poszlaki, spróbujemy także
skontaktować się z panem Rodgersem – młodsza funkcjonariuszka spróbowała
odnaleźć jego wzrok. Doskonale była świadoma tego co ją czeka przy podjęciu
takiej, a nie innej pracy, lecz czasami i ona nie potrafiła się odnaleźć w
takiej sytuacji – Jeśli chciałby pan ponownie złożyć zeznania, może się pan z
nami skontaktować – wyciągnęła długopis, który stał idealnie w
kolorowym kubku i złapała za jakąś kartkę papieru – Oto mój numer. Jeśli
przypomniałoby się panu coś istotnego, proszę dzwonić. Każda informacja może
być na wagę złota.
***
Przeszedł przez ulicę całkowicie otumaniony. Wzbierała
się w nim niesamowita złość, złość której nie mógł tak po prostu porzucić. Ktoś
zabił osobę, która jako jedyna kochała go na tym beznadziejnym i bezsensownym świecie.
Ktoś zabrał mu osobę, z którą wiązał dalszą przyszłość. Osobę, która praktycznie
zawsze była przy nim, która patrzyła na jego wzloty i upadki. Był wściekły,
szarpała nim niezrównoważona siła, której nie mógł pojąć.
Miał w oczach łzy. Nie chciał ich wydostać, choć doskonale
wiedział, że to jest jedyna rzecz na którą go teraz stać.
Stanął naprzeciw furtki do swojego domu i oparł się o nie
pomalowany płot.
Wdech, wydech… Uspokój
się Chester…
Zacisnął usta, nie przejmując się ludźmi, którzy przechodzili
obok niego i nawet nie śmieli na niego spojrzeć. Nienawidził ich, nienawidził
świata oraz tego życia, gdyż zawsze
odbierało mu coś, na czym mu zależało.
- Chester?
Nie odwrócił się. Doskonale wiedział do kogo należy ten
niski głos, a nie chciał w tej chwili pokazać jakiegokolwiek załamania. Nie
chciał pokazać swojej słabości, chciał do końca być tym, który zawsze sobie ze
wszystkim radzi.
- Chester, pomóc ci w czymś?
Jego ponowne słowa skłoniły go do odwrócenia się w jego
stronę. Brunet spojrzał na niego ze strachem w oczach. Aż tak bardzo źle
wyglądał?
Bennington patrzył na niego przez dłuższą chwilę próbując
hamować łzy. Nie wiedział jak zacząć rozmowę, tak by się nie rozkleić.
- Może wejdziemy do dom…
Nim mężczyzna się obejrzał Bennington z całej siły przylgnął
do niego. Zaskoczyło go to. Nie wiedząc co zrobić dotknął swoją masywną dłonią
jego pleców i pozwolił mu się wypłakać. Shinoda wiedział, że w tej chwili tylko
tego potrzebuje – zrozumienia. Była to dla niego, szczerze mówiąc, niezbyt
komfortowa sytuacja. Patrzył ukradkiem tylko na wzrok innych ludzi, którzy
właśnie dopiero w tej chwili zainteresowali się całą sytuacją, która otaczała
Benningtona.
Westchnął głośno nie wiedząc jak się zachować. Miał coś
powiedzieć? Coś zrobić? A może odsunąć go od siebie? Ale to był Chester, on
potrzebował czegoś innego.
Stwierdził, że pozostanie przy nim bez słowa będzie
najlepszym rozwiązaniem. Dotknął bardziej swoją masywną dłonią jego pleców,
przybliżając go do siebie, pokazując tym samym to, że stara się rozumieć jego cierpienie.
Znajomość Mike’a i Chestera nie była nigdy bardzo
zaawansowana. Fakt, Shinoda przez pryzmat reszty zespołu zawsze był dla Benningtona
najbliższy i starał się pokładać w nim jakieś zaufanie, lecz to czasem nie było
takie proste. On po prostu potrzebował czasu.
Tak jak Mike, tylko, że on pragnął czasu na ochłonięcie i
przemyślenie następnych ruchów.
Postanowił nie zostawiać go tutaj samego. Postanowił
pozostać.
***
- Powiedzieli mi, że Maddie nie była ofiarą nieszczęśliwego
wypadku, tylko ofiarą zabójstwa – odparł Bennington patrząc na siedzącego
naprzeciw niego kolegę z zespołu – Wybacz mi, ja nie potrafię teraz jakoś
myśleć, ani…
- Rozumiem cię – wszedł mu w słowo.
- Zawsze musi się coś zdarzyć w moim życiu. Czy ja urodziłem
się już z wyrokiem nieszczęśliwego życia? Wszystko co robię, do czego dążę prędzej
czy później się zrujnuje. Walczyłem ze sobą tyle ile mogłem, spróbowałem rzucić
to wszystko, bo myślałem o dalszym szczęśliwym życiu…
- I nadal możesz walczyć – spojrzał na niego z wyrazami współczucia
– Może to zabrzmi dziwnie, ale mimo tego, że Maddie już nie ma, ty nadal
żyjesz. Ona nie chciałaby żebyś się załamał, uwierz mi.
Nigdy nie spodziewał się od Shinody takich słów. Mimo tego,
że wyglądał na szczęśliwego, w tej chwili potrafił na pewien sposób zrozumieć
to co czuje. Albo tak dobrze udawał, że rozumie.
- Gdyby się coś działo, nie ważne jaka sprawa, dzwoń do mnie
– odparł po chwili patrząc na zegarek, jakby to w ogóle miało w tej chwili
jakieś znaczenie – Zresztą nie tylko do mnie. Chłopaki też chętnie służą
pomocą.
- Dzięki – odparł Bennington choć trochę podnosząc kąciki
ust – Naprawdę dzięki.
Shinoda wstał by podnieść jakieś papiery z zakurzonego
blatu.
- Trochę się tu zapuściłeś – uśmiechnął się delikatnie i
ściągnął stos listów z małej szafki. Zaczął je dokładnie przeglądać, ale połowa
z nich okazała się być zwykłymi rachunkami. Oddzielił je, tak jak potrafił i
położył złożony stosik naprzeciw niego – Musisz sprzątnąć ten bajzel.
- Mi on nie przeszkadza – stwierdził.
- Jest okropny – zauważył przesuwając palcem po drewnianym blacie.
- Co z Linkin Park? – Spytał po chwili omijając temat jego
porządku w domu.
- A co ma być? – Odparł zaskoczony – Nadal istnieje.
- Trasy koncertowe. Ja o tym wiem, ja pamiętam, że mamy
zawartą umowę z producentem i musimy to zrobić…
- To nie ma już znaczenia – usiadł obok niego dodając – Nie
ma sensu wychodzić z koncertami w takiej sytuacji. Powinni zrozumieć.
- Mike, słuchaj – zwrócił się do niego patrząc w jego stronę
- Daj mi kilka dni. Muszę przetrawić te informacje. Teraz nie dam rady pojawić
się w studio, ale za pewien czas postawię się na nogi. Zresztą muszę się
postawić.
- Nie ma pośpiechu – odpowiedział – Już i tak wstępnie
rozmawiałem z nimi na temat tych tras. Najwcześniejszy koncert mamy za tydzień.
Przekalkulowałem jednak, że biletów nie poszło aż tak dużo jak się
spodziewaliśmy, ten ważniejszy czeka nas piętnastego stycznia. Dzisiaj idę do
nich i odwołuję najwcześniejsze wydarzenia aż do stycznia. Nie ma ich sporo.
- Około cztery koncerty… Ja mogę w nich uczestniczyć, uwierz
mi.
Spojrzał na niego zdumiony chcąc zarzucić jeszcze jedno
swoje „małe ale”. Doskonale wiedział, że smutek po śmierci Maddie będzie trwał
dosyć sporo i nie chciał przymuszać go do uśmiechania się z innymi ludźmi,
doskonale wie jak to wbija nóż w serce. Z jednej strony odwołanie koncertów
wiąże się ze sporymi kosztami, które musieli pokryć, pewnie z własnej kieszeni,
bo producenci ostatnimi czasy nie patrzą na nich pobłażliwie.
- Odwołam koncert za tydzień, a resztę się zobaczy –
odpowiedział po chwili Shinoda wstając z miejsca – Zresztą i tak już wstępnie
rozmawiałem o tym pomyśle.
Bennington spojrzał na niego z ciekawością i lekką nutą
zdenerwowania.
- Spokojnie, biorę to na siebie – odparł – Ty i tak już masz
sporo zmartwień.
Skinął delikatnie głową dziękując mu za to. Był
mu wdzięczny za okazałą pomoc, mimo tego, że nie potrafił tego okazać. Tak samo
był wdzięczny Benowi jak i Carmen, którzy ciągle przy nim byli. Jednak to Mike
zaskoczył go najbardziej.
Bennington wstał i podniósł wcześniej położone przez Shinodę
koperty. Przeglądnął je i połowę z nich wyrzucił do kosza. Widząc na sobie
wzrok towarzysza zaproponował:
- Napijesz się czegoś?
- Wprawdzie wpadłem tylko na chwilę ale… - zastanowił się
przez chwilę i spojrzał na telefon. Żadnych wiadomości ani telefonów więc
stwierdził, że jednak poświęci chwilę dla Benningtona – Okey, może być kawa.
***
Kobieta przedostała się przez cienki korytarz w zaciemnionym
klubie. Czując jak coraz większe dawki alkoholu oddziałują na jej umysł,
wsparła się o ścianę i zaczęła głośno oddychać. Taka jest prawda, że powinna
być w tej chwili gdzie indziej, tam gdzie jej potrzebują, lecz przez pewien
czas zastanawiała się czy tak naprawdę jeszcze jest komuś potrzebna.
Chester.
Chester w tej chwili zachowuje się jak zadufany w sobie dupek, który nie może znieść osobistej tragedii. Była na niego zła, że nie potrafi wziąć się w garść tak jak należy. Miała przez pewien czas dość niańczenia dorosłego mężczyzny, musiała się na pewien czas od tego uwolnić.
Chester.
Chester w tej chwili zachowuje się jak zadufany w sobie dupek, który nie może znieść osobistej tragedii. Była na niego zła, że nie potrafi wziąć się w garść tak jak należy. Miała przez pewien czas dość niańczenia dorosłego mężczyzny, musiała się na pewien czas od tego uwolnić.
- Pomóc ci? – spytał stojący obok niej mężczyzna. Złapał za
jej ramię chcąc obrócić ją ku sobie.
- Poradzę sobie – odpowiedziała swojemu towarzyszowi.
Poznany kilka dni temu chłopak puścił jej ramię i stanął naprzeciw niej.
- Jeśli będziesz wymioto…
- Proszę cię, daj mi na razie spokój – rzuciła do niego i
usiadła na brudnej posadzce.
Boże, co się ze mną
dzieje…
- Będę w środku.
Nim się obejrzała mężczyzna zniknął w ciemnościach, a ona
sama tkwiła na obrzeżach klubu z głową między nogami. Chciała wstać, lecz nie
mogła. Czuła na sobie kolejne zachwianie, które mogłoby sprowadzić katastrofę.
Myślała jeszcze logicznie, pojmowała dlaczego i po co się tu znajduje oraz
rozpoznawała twarze. Gorzej by było, gdyby nie pojmowała miejsca w którym się aktualnie
jest.
Spojrzała na zegarek i zauważając, że jest już dwadzieścia
minut po północy wstała z miejsca. Poprawiła swoją dopasowaną do ciała krótką
sukienkę i zaczesała do tyłu włosy.
Przecież nawet przy najgorszych zbirach musi zachować
szczyptę klasy.
Skierowała się do wyjścia, patrząc czy ten półgłówek nie
idzie za nią, ale było czysto. Była tylko ona i siarczysty wiatr, który gładził
jej ramiona strosząc tym samym włoski na jej ciele.
Czekała pod wielkim murem pięć minut, pięć najdłuższych
minut swojego życia. Było jej zimno, ale cieszyła się, że alkohol w jakiś
sposób jeszcze ją ogrzewa.
Wtedy usłyszała za sobą szelest uschniętych liści. Spojrzała
w stronę cichego odgłosu i zaczęła zirytowana:
- Spóźniłeś się jakieś pięć minut! – naskoczyła na niego
zdenerwowana – Czy ty chcesz żebym zamarzła tu na śmierć?
- Mądrzy ludzie mają przy sobie jeszcze kurtki.
Zagroziła mu palcem, a on nie zważając na nią wyciągnął z
kieszeni małą torebeczkę foliową i zakołysał nią przed jej oczami. Wyciągnęła
po nią dłoń, ale nim się obejrzała mężczyzna schował ją za sobą znacząco
patrząc na kobietę.
- Proszę – odparła i wyciągnęła plik pieniędzy. Podała go
mężczyźnie, ale ten zamiast tego odsunął się od niej – Bierzesz?
- To będzie trochę więcej kosztować.
- Nie rozumiem – odparła zmieszana – Przecież myślałam, że
stawka jest taka sama jak wcześniej.
- Ceny wzrastają moja droga.
- Ile? – Spytała dociekliwie.
- Drugie tyle i będziemy kwita – odpowiedział jej mężczyzna
z zawistnym uśmieszkiem na ustach.
- Ty chyba sobie żartujesz! – krzyknęła – Nie mam tyle. Roy,
znamy się nie od dziś, proszę cię…
- Cóż, płacisz, albo inaczej to załatwimy. Specjalnie
sprowadzałem dla ciebie towar – oparł się dłonią o czerwony mur i schował
woreczek do kieszeni.
- Potrzebuję tego! – krzyknęła zdesperowana – Proszę cię, po
dobroci.
- Wiem, że tego potrzebujesz. Potrzebujesz i ty, i twój
przyjaciel. Czekać tylko aż przyjdzie do mnie z prośbą o działkę.
- Była umowa między nami – odparł – Miałeś mu nie
sprzedawać.
- Cóż, oczy Chesterka tak mnie urzekły, że aż nie mogłem mu
nie ulec – uśmiechnął się pokazując tym samym szereg białych zębów. Zdenerwowana
Carmen praktycznie rzuciła się na niego, ale ten odepchnął ją i dodał – Jeśli
nie masz kasy, alkohol powinien ci wystarczyć. Przecież widzę, że bez dragów i
tak świetnie się bawisz.
- Daj mniejszą cenę.
- Nie mam zamiaru.
- Potrzebuję ich.
- Bierzesz czy nie?
Zastanowiła się trochę. Czuła nieodpartą potrzebę zdobycia
zawartości tego, co trzymał w ręku. Doskonale wiedziała, że inteligentnie z nią
pogrywa. Stwierdziła, że brnięcie w dalsze jego gierki nie mają sensu.
- Znajdę sobie kogoś innego, koleś – odparła i odwróciła się
od niego. Ten zaśmiał się i rzucił:
- Powiedz Benningonowi, że jego działeczka już leży
cieplutka i czeka na niego.
- Spróbuj mu coś sprzedać! – krzyknęła – Doskonale wiesz, że
nie może brać.
- Teraz myślę, że będzie brał garściami po stracie swojej
kobiety życia – odparł szyderczo wyśmiewając dwa ostatnie słowa i dodał –
Szkoda jej, fajna dupa z niej była jednak.
- Jesteś okropny – rzuciła po chwili.
- To ty jesteś okropna zostawiając mnie samego – jego powaga
aż ją przeraziła – Doskonale wiesz słonko, że albo zostajesz ze mną albo jesteś
spalona.
- Policją mi zagrozisz? Zresztą, ty z policją i tak masz
nieźle przerąbane.
- Policja może nie… - uśmiechnął się – Ale co by się stało
gdyby Bennington dowiedział się że bierzesz? I uwaga! I, że bierzesz to ode
mnie! – zaśmiał się głośno, a widząc zdenerwowaną minę brunetki dorzucił
jeszcze – Niezwykła niespodzianka!
- Masz siedzieć cicho – przybliżyła się w jego stronę i
przyparła go mocno do muru – Mieliśmy umowę ty kutasie. Jeśli tylko mu piśniesz
słówko…
- Przestań Bright, jesteś dla mnie niegroźna jak stado
słodkich malutkich koteczków.
- O co ci teraz chodzi? – spytała po chwili – Nie chcesz mi
sprzedać działki, a teraz straszysz mnie Chesterem. Czego ty potrzebujesz?
- Tamte formy zapłaty jakoś już mi się przejadły… - odparł z
uśmieszkiem. Spojrzał na nią i dotknął ręką jej ramienia. Wyczuła, że coś jest
nie tak. Strzepała jego dłoń i odsunęła się od mężczyzny.
- Ty chyba sobie żartujesz – uśmiechnęła się zdesperowana –
Ty jesteś świrnięty.
- A ty zdesperowana. No to jak? – Podniósł jej podbródek tak
by na niego spojrzała – Wybór należy do ciebie. Jeśli wybierzesz to co mnie nie
usatysfakcjonuje, to Bennington straci po prostu kolejną osobę w swoim życiu.
Trzęsła się ze wściekłości. Jej dłonie drżały, choć
tłumaczyła sobie, że to tylko z powodu alkoholu, nic więcej. Pragnęła żeby to
był tylko zły sen, który dopadł ją w drodze do tego potwornego miejsca. Nie
chciała wierzyć w to co mężczyzna jej zaproponował. Znała go od dawna, to on ją
wkręcił w to wszystko i nigdy nie sądziła, że może dojść do takiego czegoś.
Doskonale wiedział, że Bennington to jedyna osoba na której
jej zależy w tym życiu i zrobi wszystko, by mężczyzna został przy niej. Gdyby
jednak odszedł, ona zostałaby kompletnie sama.
- Decyduj się, bo jeśli mam zrobić wizytę u Benningtona to
muszę się jeszcze jakoś przygotować.
Odsunęła się od niego i poprawiła swoją podwiniętą sukienkę
oraz dolną część bielizny, która w pewien sposób już dostała się w ręce
mężczyzny. Spojrzała na niego zawistnym wzrokiem, uświadamiając sobie po raz
kolejny, że kolejny raz doprowadza się do władnej destrukcji.
***
Bennington popatrzył się na dwudziesto-jedno letnią kobietę
i jednym ruchem ręki zaprosił ją do środka. Czując się już trochę lepiej,
stwierdził, że przesadne ukrywanie się w czterech ścianach nie może do niczego
dobrego doprowadzić. Złapał za jej dłoń i spojrzał w jej błękitne oczy.
- Jak sobie radzisz? – Spytał ją, tak jakby widział swoje
lustrzane odbicie w stojącej naprzeciw niego szatynce.
- W porównaniu do tego całego zamieszania nawet nie tak źle
– odparła czując ogarniający ją smutek – A ty? Stanąłeś na nogi?
- Myślę, że jest lepiej chociaż sama wiesz… Ostatnie
spostrzeżenia policji całkowicie mnie dobiły.
Nie chcąc tkwić w pustej i przerażającej ciszy poprowadził
ją do swojego skromnego salonu i kazał jej usiąść. Sam jednak odwrócił się w
stronę ekspresu do kawy, proponując tym samym kobiecie filiżankę mocnej
kofeiny.
- Dzięki, przyda się – odpowiedziała mu i oparła się o
miękką sofę – Nie spałam dzisiaj całą noc.
- Wy chyba macie to rodzinne – odparł z uśmiechem,
uświadamiając sobie ile to zdanie przysporzyło u niego bólu. Kiwnęła niepewnie
głową wiedząc, że poniekąd spostrzeżenie Chestera jest trafne.
- Do bólu po stracie można się przyzwyczaić prawda? –
Spytała po chwili z dziwną nutą desperacji.
- Nie mam pojęcia, pierwszy raz kogoś mi tak brakuje – usiadł
obok młodej Aileen i wręczył jej filiżankę gorącej kawy. Ujęła ją w dłoń i
jednym łykiem wypiła połowę jej zawartości.
- Nie rozpędzaj się tak, zostało mi kawy na dnie, nie wiem
czy starczy na drugą.
Uśmiechnęła się szeroko i odstawiła naczynie na drewniany
blat. Spojrzała w jego stronę, chcąc choć trochę odczytać coś z jego oczu, ale
nie potrafiła. Wiedziała, że Chester zawsze należał do ludzi, którzy nie
okazują cierpienia, albo jak okazują to sobie, ale tylko w samotności. Nie
chciał opowiadać jej o tym jak się czuje po stracie Maddie – jego dziewczyny, a
zarazem jej siostry, więc złapała tylko za jego dłoń i dodała:
- Wszystko się ułoży.
- Mam nadzieję, że złapią tego skurwysyna – odparł
zahipnotyzowanym wzrokiem – Jeśli nie, to będę szukał do samego końca, aż go
dorwę.
- Chester, ja też poniekąd dlatego tu przyszłam.
Spojrzał na nią zaskoczony, ale na odpowiedź nie musiał
czekać długo.
- Nie byłam z tym na policji, sądzę że może to nie mieć
znaczenia. Chciałam jednak przedyskutować to z tobą – widząc na sobie jego
ciekawy wzrok kontynuowała – Chodzi o Rodgersa.
- To znaczy?
- Boże, gdyby Maddie tu była zabiłaby mnie za to co mówię –
odłożyła ponownie białą filiżankę na wcześniejsze miejsce i skupiła się na
wzroku Benningtona – Była u mnie kilka dni przed wypadkiem twierdząc, że Jeff
się do niej odezwał.
- Dopiero teraz mi o tym mówisz?
- Chester, słuchaj. Nie wiem o co jej chodziło, ale ona
naprawdę chciała się z nim spotkać. Coś musiało być na rzeczy. Może jej
zagroził? Nie mam pojęcia. Kazała mi tobie nie mówić, powiedziała, że i tak
masz dość zmartwień i obowiązków byś jeszcze denerwował się nim.
- Ten człowiek chyba nigdy nie odpuści – wstał z miejsca, a
Aileen aż się wzdrygnęła – Zabiję go…
- Dlatego nie chciałam ci mówić! – krzyknęła – I ona też. Już
raz dostał po ryju od ciebie, Chester, proszę nie pakuj się w nic głupiego.
- Naprawdę nie wiesz czego on chciał? – Oparł się ramionami
o kant sofy i spojrzał w jej stronę. Widząc jak kręci negatywnie głową, wpadł w
szał. Dziewczyna wiedziała, że za te słowa będzie odpokutowywać jeszcze przez
dłuższy czas.
- Idźmy z tym na policję, nie rób nic na własną rękę, bo
jeszcze ty pójdziesz siedzieć.
- To on ją zabił! – krzyknął.
- Chest, proszę…
Popatrzył w jej stronę. Była taka drobna i taka niewinna
przy nim, że aż zdziwił się, że miała odwagę tu przyjść. Nie wierzył własnym
uszom. Były chłopak Maddie odzywa się po wielu miesiącach nieobecności, a on
dowiaduje się o tym dopiero teraz. Gdyby wiedział wcześniej zrobiłby coś,
ochroniłby ją jakoś.
- Spotkali się? – Spytał po chwili.
- Nie wiem, nie mam pojęcia. Wiem, że bardzo mu na tym
zależało.
Za dużo informacji, za
dużo…
Oparł się o mebel chcąc wymyślić jakieś sensowne
wytłumaczenie tego wszystkiego. Nie potrafił pojąć dlaczego on uczestniczył w
tym tak blisko, a jednak był odciągnięty z dala od tego wszystkiego z czym
borykała się ukochana. Nie wiedział po co Jeff po raz kolejny chciał namieszać
w ich życiu.
Nie wiedział wielu rzeczy.
Nie wiedział nawet tego, że to mogło być bardziej
skomplikowane niż by się w tej chwili spodziewał.
Nie idę z tymi rozdziałami jak burza, wiem o tym. Następny dodam też gdzieś za około tydzień, bo przede mną kolejny wyjazd także nie będę miała możliwości wcześniej.
Mam nadzieję tylko, że trójeczka wam się spodobała i zostawicie po sobie jakiś ślad :)
To dodaje otuchy, jeśli widzi się zainteresowanie tym blogiem :)
Pozdrawiam wszystkich!
Świetny rozdział.
OdpowiedzUsuńCarmen też bierze? - powinnam ją znienawidzić lecz ja ją dalej lubię.
Jezu gdy przeczytałam imię "Sam" od razu skojarzywszy mi się była żona Chestera.
Co ten Jeff chciał od Maddie.
Podejrzewałam że to on ją zabił i spalił jej dom.
Takie mam przeczucia.
Albo ten diler.
Dobra czekam na kolejny
Mika
http://klucze-krolestwa.blogspot.com/2015/07/rozdzia-18.html - nowy. Zapraszam
UsuńRozmowa dealera i Carmen przypominało mi takie droczenie się dzieci w podstawówce. Nie wiem dla czego. Brakowało mi jakiejś, nie wiem... brutalności? Oschłość? Jeszcze większego klimatu tamtego miejsca i wstawionej dziewczyny?
OdpowiedzUsuńJeff może być głównym podejrzanym, ale wydaje mi się, że to nie on zabił Maddie. Przynajmniej nie z premedytacją.
To chyba tyle, pozdrawiam.
Cholera, robi się nie bezpiecznie. Carmen chce wydostać Chestera z rozpaczy, a sama bierze. Może Jeff jest jest w jakimś gangu czy coś? Bardzo lubię Mike'a w tej historii, nie wiem dlaczego. Jakoś tak wyszło. Dobra, nie przynudzam.
OdpowiedzUsuńŻyczę weny i pozdrawiam.
Mam wenę na ten komentarz, ale jednocześnie wolę się nie dzielić swoimi myślami na temat tego rozdziału, bo... Przerażają nawet mnie.
OdpowiedzUsuńEee... Maddie to bardzo ładne imię.
Ja podejrzewam, że to nie Jeff. Tak myślę.
Podoba mi się charakter Chestera w tym opowiadaniu. Chyba powinien mi się nie podobać, ale jest taki chesterowy, że aż nie mogę. Dokładne moje wyobrażenia co do niego.
Przynajmniej jedno jest jasne (a tak mi się przynajmniej wydaje) - ta historia będzie opowiadać o odkrywaniu sprawcy morderstwa Maddie. I wydaje mi się, że Chester odkryje prawdę. A szczerze mówiąc to jestem tego prawie pewna. Odkryje go przez przypadek, to moje kolejne przeczucia. Ale ja nie jestem tak dobra w przeczuwaniu jak Ty, więc mogę się mylić we wszystkich moich teoriach. Także nie słuchaj mnie...
A właśnie, zapraszam na WOK, możesz przewidzieć dalszy ciąg... :D
Pozdrawiam i życzę weny.