15 lipca 2015

Rozdział II



- Megan Lee, funkcjonariusz policji – kobieta przedstawiła się stojąc nad mężczyzną. Oceniła jego stan trzeźwego myślenia i domyślając się znacznej poprawy zaczęła mówić – Panie Bennington, teraz nie ma pan mi nic do zarzucenia. Razem z kolegą przyjechaliśmy do pana, choć to nie było naszym obowiązkiem, daliśmy panu wytrzeźwieć i żeby to było mało, nic sobie pan nie zrobił. Chyba należy się nam jakaś nagroda.
Blondyn spojrzał na nią z góry i wiedząc, że te zeznania i tak go nie ominą odparł:
- Co jeszcze chcecie wiedzieć?
- Gdzie pan był siedemnastego października, o godzinie dwudziestej pierwszej?
- Już wam to mówiłem – zauważył po chwili – Najpierw byłem ze swoją dziewczyną w domu, a później, około godziny dwudziestej pojechałem do swojego domu, bo nie czułem się jak najlepiej.
- Może to ktoś potwierdzić?
Bennington zastanowił się trochę, ale nie przypominając sobie z kim mógł się komunikować w tych godzinach zaprzeczył ruchem głowy.
- Rozumiem… - Odpowiedziała mu stojąca nad nim brunetka. Mężczyzna spojrzał na nią ukradkiem, co chwilę zapisywała coś w notesiku, zapewnie to były jego ciągle powtarzające się zeznania.
- Dlaczego po raz drugi pytacie mnie o to samo? – Spytał po chwili będąc zdezorientowanym.
- Wolimy się upewnić.
- Niesamowite, że w tym momencie rola policji polega tylko na samym upewnianiu się – westchnął czując dopiero w tej chwili ból głowy spowodowany nadmiernym alkoholem. Będąc zupełnie świadomym swojej głupoty i lekkomyślności spojrzał na kobietę i grzecznie spytał – Mógłbym dostać jakąś tabletkę przeciwbólową? Cokolwiek.
Oderwała się na chwilę ze swoich notatek i słysząc to szeroko się uśmiechnęła. Mężczyzna to rozpoznał, był to uśmiech pogardy, nie życzliwości.
- Za dużo się balowało wczoraj, prawda?
- Wczoraj? – Wręcz krzyknął.
- Ano, wczoraj, wczoraj. Przecież nie myślał pan, że po takiej dawce trunków wytrzeźwieje pan w dwie godziny.
Nie wiedząc co odpowiedzieć, złapał się za pulsującą od bólu głowę i oparł się bardziej o swoje krzesło. Czyli jeśli był w takim stanie, to co mógł jeszcze po drodze zrobić? Pamięta tylko to, że wszystko zaczęło się w domu Carmen. Jeśli powywracał jej mieszkanie do góry nogami, to jest świadomy tego, że powinien omijać ją szerokim łukiem.
Po chwili pochwycił tabletkę i zgrabnym ruchem wrzucił ją do ust. Była gorzka. Wiedział, bo część jej się rozpłynęła. Ruchy mężczyzny stały się coraz to bardziej powolne. Świat zaczął trochę zatrzymywać. Złapał za głowę po raz kolejny i zamknął oczy.
- Źle się pan czuje? Mogę przynieść jeszcze jakiejś wody…
- Nie trzeba – odparł i delikatnie wstał z krzesła – Ale ubikacja byłaby już idealnym pomysłem.
Wiedziała, że powinna zachować w tej chwili powagę, lecz nie wyszło jej to zbytnio. Zaśmiała się cicho, irytując tym samym Benningtona.
- Na pewno pani nie wie, jakie to uczucie się źle czuć – rzucił ironicznie i zniknął za wskazanymi przez nią drzwiami.
Poczuł nagle ogień w gardle. Czyli cykl się powtarza, nic nowego. Te same mdłości jak po każdej libacji alkoholowej.
Oparł się o ścianę i pomyślał to, co zawsze myśli po takich zdarzeniach. „Koniec z alkoholem”. Doskonale wie, że to nie jest prawda, ale zawsze pociesza się w taki sposób. Alkohol jest dobry, to ludzie są źli, doskonale był o tym przekonany.
Czując się kompletnie wyczerpany, wydostał z bólem wszystko ze środka, a nie było tego dużo. Nie jadł już praktycznie nic od kilku dni, brak apetytu zrobił go bardziej omamionym i bezsilnym.
Usiadł na zimnych płytkach, wiedząc, że za chwilę będzie musiał wrócić i ponownie złożyć zeznania kobiecie, która chyba nie ma już nic dzisiaj do roboty, niż przesłuchiwanie człowieka, którego marzeniem jest izolacja. Minęło już kilka dni od zdarzenia, a on nadal nie mógł uświadomić sobie tej straty. Wie, że życie toczy się dalej, bez niej. Bez Maddie, z którą wiązał dalszą przyszłość.
Gdyby miał stawiać na szczerość, oznajmiłby, że tak naprawdę Maddie to osoba, którą kochał z całego serca. Uwielbiał jej delikatny głos, długie, brązowe loki  oraz oczy, które wyrażały więcej uczuć niż wszystkie jej słowa. Przez jej oczy wiedział czy jest szczęśliwa, smutna, zdołowana, czego pragnęła lub co ją irytowało. Ale w tej chwili jakie to ma teraz znaczenie? Maddie nie ma, tak samo jak nie ma przeszłości lub nawet ewentualnej przyszłości.
Wstał z miejsca postanawiając wyjść z tego komisariatu jak najszybciej. Nienawidził komisariatów, przypominały mu ojca, a to za sobą ciągnie wszystkie wydarzenia z dzieciństwa. Nienawidził służby prawa, uważał, że to zwykłe pijawki, udające, że coś robią, tak jak teraz. Nie raz miał z nimi styczność, co nie było dla niego zbyt wielkim pozytywem.
Otworzył drzwi i zauważył brunetkę, która jak gdyby nigdy nic siedziała na jego miejscu i sprawdzała coś w swoim notesie. Boże, jak ja mam ochotę podrzeć ten jej irytujący notes, pomyślał po chwili.
- Myślę, że to już wszystko co mogłem powiedzieć.
- Nie wydaje mi się – odparła zupełnie znudzona – Nie dowiedziałam się praktycznie niczego nowego.
- A być może nie przyszło pani do głowy, że nie ma niczego nowego, prócz tego co przed chwilą zeznałem?
- Czy Maddie miała jakiś wrogów?
Zaskoczyła go. Zauważyła to i ciągnęła dalej temat:
- Miała styczność z jakimiś ludźmi, z którymi nie miała zbyt dobrych stosunków?
- Ludzie z natury mają wrogów. Pytanie wydaje się być bezsensu.
- Muszę znać nazwiska.
- Że niby Maddie nie zginęła w zwykłym wypadku? – Spytał sam w to nie wierząc – Zacznijmy od tego, że kto by chciał zabić kogoś przez podpalenie?
- Nie powiedziałam, że takie zdarzenia miały miejsce, jesteśmy w toku ich ustalania. A ja jestem tu z panem by ustalić pewne rzeczy, które na pewno nie zawadzą w sprawie tragicznego wypadku bliskiej panu osoby. To jak? – Spojrzała na niego – Poda mi pan jakieś informacje na ten temat?
- Maddie nie miała takich wrogów na śmierć i życie, ale mieliśmy częste problemy z jej byłym – zatrzymał się, nie będąc do końca przekonanym czy to dobry pomysł podawać jego nazwisko. Jednak widział, że kobieta aż wręcz na to nalegała – Jeff Rodgers. Ale od pewnego czasu nie otrzymujemy z nim żadnego kontaktu.
- Groził jej?
- Na samym początku, ale wie pani jak to jest. To ona od niego odeszła, a on nie mógł sobie z tym poradzić. Ale nigdy nie mógłby jej krzywdzić. Mimo tego, że nie przepadam za gościem, nie sądzę, że podniósłby na nią rękę.
Nie odpowiedziała tylko zapisała podane nazwisko i uśmiechnęła się do mężczyzny.
- Czy jest jeszcze coś co jest ważne w tej sprawie? – Spytała dając mu wolną rękę.
- Raczej nie – odparł i skierował się do wyjścia.
- Jeśli przypomni się coś panu, niech pan zadzwoni na nasz numer.
- Na pewno – uśmiechnął się pod nosem rzucając ostatnie dowidzenia. Teraz najważniejsze było jak najszybciej wydostać się z tego miejsca i zapomnieć o tym wszystkim co go otaczało.

***

Usiadł na swoim fotelu otoczony praktycznie całkowitą ciemnością. Trzymając w ręku papierosa, patrzył na tlący się z niego żar uświadamiając sobie, że tak naprawdę ten żar stworzył tę katastrofę.
Jaki był w środku? Najlepiej byłoby to określić słowami: bezsilny, samotny oraz pełny bólu. Ale tak naprawdę w środku był zupełnie pusty. Często czuł taką pustkę, ale nigdy nie potrafił w pełni jej zapełnić. Wszystko co teraz go otaczało nie miało zupełnie żadnego sensu. Nieskazitelnie czyste niebo, które jest wielkim zaskoczeniem o tej porze roku, w tej chwili nie robiło na nim żadnego wrażenia.
Nagle usłyszał huk. Wzdrygnął się i zaskoczony zaświecił stojącą obok lampkę. Widok rozwścieczonej Carmen nie mógł być dla niego wielką niespodzianką.
- Co ty sobie wyobrażasz gówniarzu?! – krzyknęła sfrustrowana – Zachowujesz się jak pierdolony dzieciak, któremu trzeba wszystko podawać i się nim pielęgnować!
- Carmen, spierdalaj stąd, nie mam ochoty z tobą rozmawiać – odparł nie pokazując żadnych emocji z wyrażonych słów.
- Twoje słowa nie robią na mnie większego wrażenia – odparła po chwili – Po jaką cholerę pojawiłeś się u mnie wczoraj w domu?
- Chciałem coś wyjaśnić – odpowiedział jej przybliżając ponownie papierosa do swoich ust. Spojrzał na unoszący się nad nim dym i dodał – Ale teraz przeszła mi jakoś ochota, wybacz.
- Przestań patrzeć na mnie z pogardą! – krzyknęła – Przestań to robić do cholery!
To go zamknęło na kilka chwil. Teraz to ona patrzyła na niego cała rozwścieczona. Wiedział, że działa jej na nerwy i że w każdej możliwej sekundzie może się na niego rzucić.
- Lepiej ci jak na mnie nawrzeszczysz? Jak mnie zignorujesz? – ciągnęła dalej swoje wywody będąc bliska płaczu – Mi też nie jest łatwo, ale ty mi nie pomagasz! Zbywasz mnie, nienawidzisz! Jestem twoim synonimem zła? – krzyknęła w jego stronę, co spowodowało odłożenie przez niego papierosa. Spojrzał na nią zaskoczony, uświadamiając sobie co tak naprawdę powiedziała – Próbuję być z tobą, chcę ci pomóc, martwię się. To mało? Oddaje ci swój cenny czas i nerwy, ale ty tego nie doceniasz. Śmiejesz się ze mnie, robiąc ze mnie jakąś naiwną. Uważasz, że to jest w porządku?
- Carmen…
- Zamknij się! – wrzasnęła. Wściekłość, która w tej chwili płynęła przez jej żyły, mogła posunąć ją do gorszego czynu niż krzyk – Tak postępuje przyjaciel? A może już mnie nie chcesz w swoim życiu?
- To nie tak…
- Nie chcę cię widzieć. Nie zjawiaj się w moim domu – stwierdziła – Daj mi święty spokój.
Wstał. Wiedząc, że jego głupie zachowanie do tego wszystkiego doprowadziło złapał za jej ramię, chcąc ją obrócić ku sobie.
- Wysłuchaj mnie – zaczął spokojnie – Nic tego nie usprawiedliwia, wiem. Musisz mnie zrozumieć…
- Puszczaj mnie – rzuciła mu przez ramię i wyrwała się z jego uścisku – Siedź sobie sam jak kilka dni temu. Przecież w tej chwili tylko tego potrzebujesz, tego by wszyscy cię zostawili.
- Nie chcę byś wychodziła – odparł.
- Przed chwilą stwierdziłeś co innego – odpowiedziała mu zdenerwowana.
- Nie wiedziałem co mówię – spojrzał na nią i dodał – Zostań.
Nie wierząc zbytnio w jego błagalny ton, odwróciła się ponownie z nadzieją szybkiego opuszczenia tego pomieszczenia. Wszystkie emocje tliły się w niej, ale w każdym momencie mogły niespodziewanie wybuchnąć tworząc wielką katastrofę, której żałowaliby oboje. Nie chciała tego, nie chciała po raz kolejny wbijać i jemu i sobie noża w serce, dlatego według niej najlepszym rozwiązaniem było odpuścić jakiekolwiek wywody na temat tej sytuacji w której nie mogli się odnaleźć.
Jednak po chwili poczuła jak Bennington mocno przywarł do jej piersi. Spojrzała zaskoczona na mężczyznę, miała ochotę odsunąć się od niego, ale nie potrafiła. Coś trzymało ją przy nim, jakaś dziwnie nie wytłumaczalna siła. Wtulił się w nią jak małe dziecko, które pragnie bliskości. Widziała to w nim. Widziała, że potrzebuje kogoś takiego, kto sprowadziłby go choć trochę na ziemię.
- Proszę, zostań – odparł po raz kolejny, uświadamiając sobie po raz kolejny jak bardzo potrzebuje czyjegoś towarzystwa.
Nie wiedziała co odpowiedzieć. Najprostszym, a zarazem najbardziej raniącym rozwiązaniem byłoby cofnięcie się, ale doskonale wiedziała, że nie wytrzymałaby z myślą, że Chester zostaje sam. Przybliżenie się bardziej do niego było lepszym rozwiązaniem, mimo tego, że nadal czuła w sobie niesamowicie silną złość do swojego przyjaciela.
- Musisz wziąć się w garść człowieku – odparła pół-szeptem wdychając zapach jego koszulki, która była przesiąknięta dymem papierosowym – Nic innego, tylko wziąć się w garść i normalnie się zachowywać. Bo od pewnego czasu nie widzę tego samego Chestera co kiedyś, tylko jakiegoś potwora.
Zauważył to. Sam to zauważył, więc zaprzeczenie jej słowom byłoby zwykłą hipokryzją z jego strony.
- Nie potrafię… - nie wiedział jak dokończyć zarzucone zdanie w jego umyśle. Czy tak naprawdę nie potrafił niczego zmienić, czy tylko wypierał się przed tym? Nie miał w sobie żadnej siły, która przytrzymałaby go i dała kopniaka w tyłek mówiąc „Życie jest piękne”. Nie miał tej determinacji w sobie oraz motywacji na następny dzień. Codzienność od pewnego czasu staje się uciążliwa, a on nie potrafi tego zatrzymać, tylko brnie w to jak zwykły ślepiec, który nie widzi nic złego w dążeniu przed siebie. Ale czasami trzeba powiedzieć stop.
- Jesteś dorosłym mężczyzną, nie takie tragedie przechodziłeś – odpowiedziała mu, odsuwając się od niego. Położyła swoje dłonie na jego barkach i z przekonaniem rzuciła – Musisz oddzielić przeszłość od przyszłości, przecież doskonale wiesz, że te dwie rzeczy w twoim przypadku nie mogą istnieć, jeśli myślisz o pozytywnym życiu.
Zgadzał się z tym. Przytaknął jej kiwnięciem głowy i ominął jej wzrok. Potrzebował jej, potrzebował Carmen nawet w takich sprawach. Potrafiła postawić na nogi niejednego mężczyznę. Jej mocny i wytrwały charakter budził grozę, ale także niósł za sobą dużo pozytywów. Czuł przed nią często niewytłumaczalny respekt.
- Zrozumiałeś? – Chcąc upewnić się jeszcze raz, dotknęła mocniej jego ramienia i spojrzała w jego wygasłe tęczówki. Pewien czas temu świeciły szczęściem, teraz są cmentarzem jego wszystkich zmartwień oraz niepowodzeń. Delikatnie przejechała po jego ramieniu jeszcze raz swoją dłonią i wtuliła się w niego – Proszę, postaw się na nogi, bo nie chcę cię tracić.
Uśmiechnął się mimowolnie, lecz na krótko. Wplótł swoje palce w jej włosy i głośno westchnął, nic nie odpowiadając na te słowa.

***

Siedzieli w grupie, a konkretnie było ich pięciu. Pięciu mężczyzn, którzy nie potrafili pojąć całej zaistniałej sytuacji. Zdezorientowani i będący zupełnie w kropce patrzyli albo to w przestrzeń, albo to przed siebie, bez żadnej determinacji.
Jeden z nich wstał i poprawił swoje rozczochrane włosy. Nie było mu do śmiechu, wiedział o tym on sam, jak i inni pozostali siedzący w tym pomieszczeniu.
Aby zaczerpnąć świeżego powietrza otworzył małe okienko na oścież. Nie mógł wychylić się z niej w takim stopniu by całkowicie jego głowa znalazła się na zewnątrz, ale nie żałował tego. Przynajmniej nie musi martwić się o to, że w przypływie złości będzie mógł wyskoczyć z kilku piętrowego studia, a niekiedy był tego bliski. Na przykład teraz.
- Dzwoniłeś do niego? – Spytał pierwszy z nich przełamując ciszę, która okrywała to pomieszczenie od dłuższego czasu.
- Nie raz – odparł Mike opierając się o parapet – Nie odbiera.
Wszyscy spojrzeli na Shinodę, który tak jakby chciał uniknąć wzroku swoich znajomych z zespołu. Chester? Chester był dla niego tylko znajomym, znajomym jakich miał tysiące, znajomym, który go niesamowicie irytował i denerwował, ale mimo tego był znajomym, którego za żadne skarby nie chciał oddać. Nie wiedział co ciągnęło go do Benningtona, ale wiedział to, że w tej chwili nie może zostać bezczynny.
- Mike zaczęły nam się trasy! – wyrwał go z transu – Wydaliśmy płytę, inni się zachwycają, mamy swoje pięć minut by zaistnieć na tym gównianym rynku muzycznym! Mamy otworzoną przed sobą drogę w stronę kariery…
- Nie mamy Chestera – odfuknął do Brada Shinoda – Myślisz, że bez niego pociągniemy?
- Odwołując teraz koncerty jesteśmy skazani na zero odbioru. A kto się zaopiekuje takim zespolikiem jak my? Wytwórnia nie da nam już drugiej szansy, przecież wiesz jak o nią walczyliśmy.
- Jesteśmy przy pierwszej płycie, odkujemy się – stwierdził mężczyzna i odszedł od okna, tworząc niewidzialną barierę wokół siebie. Był wściekły. Nie na chłopaków, którzy siedzieli obok niego, nie na Chestera, przez którego to całe zamieszanie, nie przez wytwórnie, która wręcz wchodziła im w tyłki. Był zły na siebie, bo nie potrafił odnaleźć nic takiego, co złagodziłoby spór pomiędzy życiem osobistym ich, Benningtona, a karierą.
- Musimy dać spokój, Chester musi dojść do siebie – odparł pewny swoich racji. Czuł odpowiedzialność za cały rozwój zespołu, nie mógł po prostu tego wszystkiego zostawić na pastwę losu.
- Wypadałoby do niego wpaść, zobaczyć jak sobie radzi… - odparł po chwili Koreańczyk, trzymając w ręce pałeczkę perkusisty. Obrócił nią kilka razy w rękach i dodał – Myślę, że to dobry pomysł, powinien wiedzieć, że jeśli jest związany z zespołem to może być związany w jakiś sposób też z nami.
- Joe, musimy to przemilczeć – odpowiedział mu Robert odbierając delikatnie pałki z jego rąk – Może niech jedna osoba idzie w imieniu nas wszystkich? Nie sądzę, żeby Chester miał teraz ochotę siedzieć z taką zgrają ludzi i jeszcze udawać, że jest wszystko w porządku – spojrzał na Shinodę – Powinien być to ktoś, kto zna go najlepiej.
- Chester jest zamknięty w sobie jak stary zadrzewiały kufer na dnie oceanu – zauważył Dave – Ja nawet nie wiem jakie jest jego hobby, ulubiony kolor czy nawet ulubione danie. Wiemy o nim tyle, ile to potrzebne.
- Mike – zwrócił się do niego Robert – On chyba pokłada w tobie jak na razie największe zaufanie.
- Co mam mu powiedzieć? – Odparł zbity z tropu dwudziesto-cztero latek – Że może na nas liczyć i że da radę?
- Coś takiego – mrugnął do niego perkusista – Tylko ładniej ubierz to w słowa, rozumiesz?
Kiwnął głową i usiadł na kanapie.
- Wszystko zaczęło się układać – złapał się za głowę i wypuścił dosyć spory strumień powietrza – Ale zawsze jak się coś układa, to zawsze ten jeden element musi się gdzieś wysunąć, gdzieś musi zaginąć, coś musi się stać.
- To nie jego wina – odpowiedział mu Brad – Nie win go za to.
- Nie winię – odparł trochę zmieszany. Czy naprawdę tak myślał? Czy naprawdę twierdził, że Bennington jest kolejną jego przeszkodą w spełnieniu kariery? Nie, Mike nie był egoistą. Był uparty, zbyt ambitny i często konsekwentny, ale tragedia jednego z członków zespołu nie może wpłynąć na ich dalszy los.
- Postaw się w jego miejscu – spojrzał na niego – Jeśli by to była Lauren, nie wiem czy jakakolwiek kariera teraz chodziłaby ci po głowie.
Miał rację. Zdecydowanie miał rację i nawet nie wzbraniał mu się okazać tego, że to rozumie. Po prostu w życiu każdego człowieka często następuje przełom, gdzie trzeba odgrodzić rzeczy ważne od ważniejszych.

***

- Stary, spójrz – brunet podał mu delikatnie jedną z gazet – Nasi znowu wygrali, nie sądziłem, ze odkują się po takiej porażce. Zresztą nie sądziłem w ogóle, że można tak bardzo wstać, będąc tak bardzo wgniecionym w ziemię.
Przeniósł delikatnie wzrok na Benningtona, lecz nie zauważył w jego twarzy nawet garstki zainteresowania. Odłożył prasę na bok i miał już coś do niego powiedzieć, ale Carmen go uprzedziła.
- Chester, myślę, że nie jestem dobrą kucharką, ale zawsze lepsze to niż ewentualne zupki chińskie – stwierdziła i położyła przed nim talerz z zupą pomidorową.
- Nie jestem głodny – bąknął pod nosem i delikatnie odsunął od siebie talerz pełen jedzenia. Ben widząc to spojrzał na niego, a później na praktycznie zrezygnowaną kobietę i odparł:
- Weź łyżkę do ręki i zjedz to, błagam cię – przewrócił oczami i spojrzał zawadiacko na Carmen – Mi też możesz włożyć trochę twojego wybitnego dzieła.
Kobieta wyczuwając jego ironię zrobiła zdenerwowaną minę i skrzyżowała swoje ręce.
- A co ja jestem? Twoja służąca? – uśmiechnęła się z dezaprobatą i przysunęła się do Benningtona – Jeśli nie ruszysz tej zupy, którą dla ciebie robiłam przez dwie godziny, to wsadzę ci tę łyżkę głęboko w dupę i dopiero ci się wszystkiego odechce! – usiadła obok na krześle i dodała – Nawet nie wiesz jak schudłeś przez te kilka dni.
- Nic mi nie…
- Zamknij się i jedz! – krzyknęła po chwili i skierowała się w stronę kuchni nadal patrząc na zdziwionego Benningtona. Jego przyjaciel widząc całą sytuację spojrzał na niego i z uśmiechem odparł:
- Ostra, jak zawsze…
- Myślisz, że ja jestem głucha? – Spytała po chwili dziewczyna nie wychylając się z kuchni.
Nie odpowiedział nic. Doskonale był świadomy tego, że wszelkie konwersacje z Carmen często trzeba sobie odpuszczać, choćby dla własnego dobra. Widząc, jak po chwili Chester przełamuje się i łapie za łyżkę, uśmiechnął się stwierdzając, że jednak kobieta byłaby nawet zdolna zmusić największego menela do zaprzestania z alkoholem. Tak naprawdę zna Carmen od bardzo długiego czasu, wszystko przez swojego przyjaciela.
Ben przyjaźni się z Benningtonem już od bardzo długiego czasu, pamiętają nawet wspólne czasy spędzone w piaskownicy lub na boisku. Jest tak naprawdę jedną z osób, która zna go tak dobrze, a jeszcze się do niego nie zraziła, fakt, Chester może to samo powiedzieć o Benie. Mężczyzna może nie ma często takich humorków jak Carmen, ale jego niezdecydowanie, cyniczność oraz wieczne problemy potrafią nie jednego człowieka wyprowadzić z równowagi.
- Chester! – krzyknęła kobieta z drugiego pomieszczenia i dodała – Telefon do ciebie.
- Nie ma mnie… - odparł po chwili wpychając do ust kolejną porcję zupy, która jak na Carmen, była dosyć znośna.
- Z policji – odparła całkiem poważnie patrząc na zaskoczonego mężczyznę – Mogę im powiedzieć, żeby się wypchali.
- Nie – rzucił i wstał z miejsca kierując się do odbiornika. Przechwycił od niej słuchawkę i przyłożył do ucha.
- Słucham? – Jego głos był całkiem poważny, nie wiedział czego się spodziewać, szczerze mówiąc nawet nie przyszło mu to do głowy, że może mieć jeszcze raz jakąś pogadankę z policją. Jego mina najpierw zmieniła się w zaskoczenie, a później po wielu sekundach jego milczenia w przerażenie.
- Tak rozumiem… - Odparł po chwili zahipnotyzowany – Znaczy się nie rozumiem, to nie jest możliwe!
Kolejna cisza. Carmen usiadła obok Bena i z ciekawością wpatrywała się w jego zachowanie. Nie wiedziała co o tym myśleć, czyżby znowu jakieś problemy w sprawie jego byłej dziewczyny?
- Denerwujesz się bardziej niż on – stwierdził po chwili mężczyzna i złapał za jej dłoń – Uspokój się.
- Znowu się załamie… - stwierdziła widząc to co się dzieje.
- Może to nic strasznego? – spytał retorycznie, a kobieta słysząc to przewróciła oczami w drugą stronę, pokazując swoją dezaprobatę.
Tkwili później już w ciszy, żadne z nich się nie odezwało, tylko patrzyli na Benningtona, który po raz kolejny siada na krześle martwo patrząc w bladą przestrzeń. 

3 komentarze:

  1. Super.
    Kolejny cudny rozdział.
    Polubiłam Carmen i to bardzo.
    Prawdopodobnie zostanie moją ulubioną bohaterką.
    Co do zespołu.
    Dobrze że kazali Michaelowi jechać do Chazza
    To najlepszy pomysł.
    Co się znowu stało?
    Zapraszam na 17 - http://klucze-krolestwa.blogspot.com/2015/07/rozdzia-17_14.html
    Pozdrawiam

    Mika Shinoda
    P.S. Wybacz za taki komentarz ale nie mam weny na pisanie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubię Carmen. Swoimi słowami potrafi postawić Benningtona na równe nogi. I popieram jej szorstkie zachowanie.
    Chester troszeczkę mnie irytuje. Rozumiem, że stracił bliską osobę w pożarze, ale na prawdę, mógłby już powoli podnosić dupsko, a on tylko robi z siebie ofiarę.
    Nie wydaje mi się, że Mike coś wskóra, skoro Carmen się to nie udało i Benowi. Ale spróbować zawsze można.
    "- Może to nic strasznego? – spytał teoretycznie" - mógł spytać retorycznie, jeżeli już. ;) Taki błąd, który wpadł w złe oko czarownicy.
    Pozdrawiam!
    we-are-a-broken-people.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Podoba mi się to, jak kreujesz bohaterów. Zespół, Carmen, Chester czy Ben. Wszystko jest wyważone. Jedyną wadą tego rozdziału jest to, że się kończy. Naprawdę, w takim momencie? ;-;

    OdpowiedzUsuń