- Megan Lee, funkcjonariusz policji – kobieta przedstawiła
się stojąc nad mężczyzną. Oceniła jego stan trzeźwego myślenia i domyślając się
znacznej poprawy zaczęła mówić – Panie Bennington, teraz nie ma pan mi nic do
zarzucenia. Razem z kolegą przyjechaliśmy do pana, choć to nie było naszym
obowiązkiem, daliśmy panu wytrzeźwieć i żeby to było mało, nic sobie pan nie
zrobił. Chyba należy się nam jakaś nagroda.
Blondyn spojrzał na nią z góry i wiedząc, że te zeznania i
tak go nie ominą odparł:
- Co jeszcze chcecie wiedzieć?
- Gdzie pan był siedemnastego października, o godzinie
dwudziestej pierwszej?
- Już wam to mówiłem – zauważył po chwili – Najpierw byłem
ze swoją dziewczyną w domu, a później, około godziny dwudziestej pojechałem do
swojego domu, bo nie czułem się jak najlepiej.
- Może to ktoś potwierdzić?
Bennington zastanowił się trochę, ale nie przypominając
sobie z kim mógł się komunikować w tych godzinach zaprzeczył ruchem głowy.
- Rozumiem… - Odpowiedziała mu stojąca nad nim brunetka.
Mężczyzna spojrzał na nią ukradkiem, co chwilę zapisywała coś w notesiku,
zapewnie to były jego ciągle powtarzające się zeznania.
- Dlaczego po raz drugi pytacie mnie o to samo? – Spytał po
chwili będąc zdezorientowanym.
- Wolimy się upewnić.
- Niesamowite, że w tym momencie rola policji polega tylko na
samym upewnianiu się – westchnął czując dopiero w tej chwili ból głowy
spowodowany nadmiernym alkoholem. Będąc zupełnie świadomym swojej głupoty i
lekkomyślności spojrzał na kobietę i grzecznie spytał – Mógłbym dostać jakąś
tabletkę przeciwbólową? Cokolwiek.
Oderwała się na chwilę ze swoich notatek i słysząc to
szeroko się uśmiechnęła. Mężczyzna to rozpoznał, był to uśmiech pogardy, nie
życzliwości.
- Za dużo się balowało wczoraj, prawda?
- Wczoraj? – Wręcz krzyknął.
- Ano, wczoraj, wczoraj. Przecież nie myślał pan, że po
takiej dawce trunków wytrzeźwieje pan w dwie godziny.
Nie wiedząc co odpowiedzieć, złapał się za pulsującą od bólu
głowę i oparł się bardziej o swoje krzesło. Czyli jeśli był w takim stanie, to
co mógł jeszcze po drodze zrobić? Pamięta tylko to, że wszystko zaczęło się w
domu Carmen. Jeśli powywracał jej mieszkanie do góry nogami, to jest świadomy
tego, że powinien omijać ją szerokim łukiem.
Po chwili pochwycił tabletkę i zgrabnym ruchem wrzucił ją do
ust. Była gorzka. Wiedział, bo część jej się rozpłynęła. Ruchy mężczyzny stały
się coraz to bardziej powolne. Świat zaczął trochę zatrzymywać. Złapał za głowę
po raz kolejny i zamknął oczy.
- Źle się pan czuje? Mogę przynieść jeszcze jakiejś wody…
- Nie trzeba – odparł i delikatnie wstał z krzesła – Ale
ubikacja byłaby już idealnym pomysłem.
Wiedziała, że powinna zachować w tej chwili powagę, lecz nie
wyszło jej to zbytnio. Zaśmiała się cicho, irytując tym samym Benningtona.
- Na pewno pani nie wie, jakie to uczucie się źle czuć –
rzucił ironicznie i zniknął za wskazanymi przez nią drzwiami.
Poczuł nagle ogień w gardle. Czyli cykl się powtarza, nic
nowego. Te same mdłości jak po każdej libacji alkoholowej.
Oparł się o ścianę i pomyślał to, co zawsze myśli po takich
zdarzeniach. „Koniec z alkoholem”. Doskonale wie, że to nie jest prawda, ale
zawsze pociesza się w taki sposób. Alkohol jest dobry, to ludzie są źli,
doskonale był o tym przekonany.
Czując się kompletnie wyczerpany, wydostał z bólem wszystko
ze środka, a nie było tego dużo. Nie jadł już praktycznie nic od kilku dni,
brak apetytu zrobił go bardziej omamionym i bezsilnym.
Usiadł na zimnych płytkach, wiedząc, że za chwilę będzie
musiał wrócić i ponownie złożyć zeznania kobiecie, która chyba nie ma już nic
dzisiaj do roboty, niż przesłuchiwanie człowieka, którego marzeniem jest
izolacja. Minęło już kilka dni od zdarzenia, a on nadal nie mógł uświadomić
sobie tej straty. Wie, że życie toczy się dalej, bez niej. Bez Maddie, z którą
wiązał dalszą przyszłość.
Gdyby miał stawiać na szczerość, oznajmiłby, że tak naprawdę
Maddie to osoba, którą kochał z całego serca. Uwielbiał jej delikatny głos,
długie, brązowe loki oraz oczy, które
wyrażały więcej uczuć niż wszystkie jej słowa. Przez jej oczy wiedział czy jest
szczęśliwa, smutna, zdołowana, czego pragnęła lub co ją irytowało. Ale w tej
chwili jakie to ma teraz znaczenie? Maddie nie ma, tak samo jak nie ma
przeszłości lub nawet ewentualnej przyszłości.
Wstał z miejsca postanawiając wyjść z tego komisariatu jak
najszybciej. Nienawidził komisariatów, przypominały mu ojca, a to za sobą
ciągnie wszystkie wydarzenia z dzieciństwa. Nienawidził służby prawa, uważał,
że to zwykłe pijawki, udające, że coś robią, tak jak teraz. Nie raz miał z nimi
styczność, co nie było dla niego zbyt wielkim pozytywem.
Otworzył drzwi i zauważył brunetkę, która jak gdyby nigdy
nic siedziała na jego miejscu i sprawdzała coś w swoim notesie. Boże, jak ja
mam ochotę podrzeć ten jej irytujący notes, pomyślał po chwili.
- Myślę, że to już wszystko co mogłem powiedzieć.
- Nie wydaje mi się – odparła zupełnie znudzona – Nie
dowiedziałam się praktycznie niczego nowego.
- A być może nie przyszło pani do głowy, że nie ma niczego
nowego, prócz tego co przed chwilą zeznałem?
- Czy Maddie miała jakiś wrogów?
Zaskoczyła go. Zauważyła to i ciągnęła dalej temat:
- Miała styczność z jakimiś ludźmi, z którymi nie miała zbyt
dobrych stosunków?
- Ludzie z natury mają wrogów. Pytanie wydaje się być
bezsensu.
- Muszę znać nazwiska.
- Że niby Maddie nie zginęła w zwykłym wypadku? – Spytał sam
w to nie wierząc – Zacznijmy od tego, że kto by chciał zabić kogoś przez
podpalenie?
- Nie powiedziałam, że takie zdarzenia miały miejsce,
jesteśmy w toku ich ustalania. A ja jestem tu z panem by ustalić pewne rzeczy,
które na pewno nie zawadzą w sprawie tragicznego wypadku bliskiej panu osoby.
To jak? – Spojrzała na niego – Poda mi pan jakieś informacje na ten temat?
- Maddie nie miała takich wrogów na śmierć i życie, ale
mieliśmy częste problemy z jej byłym – zatrzymał się, nie będąc do końca
przekonanym czy to dobry pomysł podawać jego nazwisko. Jednak widział, że
kobieta aż wręcz na to nalegała – Jeff Rodgers. Ale od pewnego czasu nie
otrzymujemy z nim żadnego kontaktu.
- Groził jej?
- Na samym początku, ale wie pani jak to jest. To ona od
niego odeszła, a on nie mógł sobie z tym poradzić. Ale nigdy nie mógłby jej
krzywdzić. Mimo tego, że nie przepadam za gościem, nie sądzę, że podniósłby na
nią rękę.
Nie odpowiedziała tylko zapisała podane nazwisko i
uśmiechnęła się do mężczyzny.
- Czy jest jeszcze coś co jest ważne w tej sprawie? –
Spytała dając mu wolną rękę.
- Raczej nie – odparł i skierował się do wyjścia.
- Jeśli przypomni się coś panu, niech pan zadzwoni na nasz
numer.
- Na pewno – uśmiechnął się pod nosem rzucając ostatnie
dowidzenia. Teraz najważniejsze było jak najszybciej wydostać się z tego
miejsca i zapomnieć o tym wszystkim co go otaczało.
***
Usiadł na swoim fotelu otoczony praktycznie całkowitą
ciemnością. Trzymając w ręku papierosa, patrzył na tlący się z niego żar
uświadamiając sobie, że tak naprawdę ten żar stworzył tę katastrofę.
Jaki był w środku? Najlepiej byłoby to określić słowami:
bezsilny, samotny oraz pełny bólu. Ale tak naprawdę w środku był zupełnie
pusty. Często czuł taką pustkę, ale nigdy nie potrafił w pełni jej zapełnić.
Wszystko co teraz go otaczało nie miało zupełnie żadnego sensu. Nieskazitelnie
czyste niebo, które jest wielkim zaskoczeniem o tej porze roku, w tej chwili
nie robiło na nim żadnego wrażenia.
Nagle usłyszał huk. Wzdrygnął się i zaskoczony zaświecił
stojącą obok lampkę. Widok rozwścieczonej Carmen nie mógł być dla niego wielką
niespodzianką.
- Co ty sobie wyobrażasz gówniarzu?! – krzyknęła
sfrustrowana – Zachowujesz się jak pierdolony dzieciak, któremu trzeba wszystko
podawać i się nim pielęgnować!
- Carmen, spierdalaj stąd, nie mam ochoty z tobą rozmawiać –
odparł nie pokazując żadnych emocji z wyrażonych słów.
- Twoje słowa nie robią na mnie większego wrażenia – odparła
po chwili – Po jaką cholerę pojawiłeś się u mnie wczoraj w domu?
- Chciałem coś wyjaśnić – odpowiedział jej przybliżając
ponownie papierosa do swoich ust. Spojrzał na unoszący się nad nim dym i dodał
– Ale teraz przeszła mi jakoś ochota, wybacz.
- Przestań patrzeć na mnie z pogardą! – krzyknęła – Przestań
to robić do cholery!
To go zamknęło na kilka chwil. Teraz to ona patrzyła na
niego cała rozwścieczona. Wiedział, że działa jej na nerwy i że w każdej
możliwej sekundzie może się na niego rzucić.
- Lepiej ci jak na mnie nawrzeszczysz? Jak mnie zignorujesz?
– ciągnęła dalej swoje wywody będąc bliska płaczu – Mi też nie jest łatwo, ale
ty mi nie pomagasz! Zbywasz mnie, nienawidzisz! Jestem twoim synonimem zła? –
krzyknęła w jego stronę, co spowodowało odłożenie przez niego papierosa.
Spojrzał na nią zaskoczony, uświadamiając sobie co tak naprawdę powiedziała –
Próbuję być z tobą, chcę ci pomóc, martwię się. To mało? Oddaje ci swój cenny
czas i nerwy, ale ty tego nie doceniasz. Śmiejesz się ze mnie, robiąc ze mnie
jakąś naiwną. Uważasz, że to jest w porządku?
- Carmen…
- Zamknij się! – wrzasnęła. Wściekłość, która w tej chwili
płynęła przez jej żyły, mogła posunąć ją do gorszego czynu niż krzyk – Tak
postępuje przyjaciel? A może już mnie nie chcesz w swoim życiu?
- To nie tak…
- Nie chcę cię widzieć. Nie zjawiaj się w moim domu –
stwierdziła – Daj mi święty spokój.
Wstał. Wiedząc, że jego głupie zachowanie do tego
wszystkiego doprowadziło złapał za jej ramię, chcąc ją obrócić ku sobie.
- Wysłuchaj mnie – zaczął spokojnie – Nic tego nie
usprawiedliwia, wiem. Musisz mnie zrozumieć…
- Puszczaj mnie – rzuciła mu przez ramię i wyrwała się z
jego uścisku – Siedź sobie sam jak kilka dni temu. Przecież w tej chwili tylko
tego potrzebujesz, tego by wszyscy cię zostawili.
- Nie chcę byś wychodziła – odparł.
- Przed chwilą stwierdziłeś co innego – odpowiedziała mu
zdenerwowana.
- Nie wiedziałem co mówię – spojrzał na nią i dodał –
Zostań.
Nie wierząc zbytnio w jego błagalny ton, odwróciła się
ponownie z nadzieją szybkiego opuszczenia tego pomieszczenia. Wszystkie emocje
tliły się w niej, ale w każdym momencie mogły niespodziewanie wybuchnąć tworząc
wielką katastrofę, której żałowaliby oboje. Nie chciała tego, nie chciała po
raz kolejny wbijać i jemu i sobie noża w serce, dlatego według niej najlepszym
rozwiązaniem było odpuścić jakiekolwiek wywody na temat tej sytuacji w której
nie mogli się odnaleźć.
Jednak po chwili poczuła jak Bennington mocno przywarł do
jej piersi. Spojrzała zaskoczona na mężczyznę, miała ochotę odsunąć się od
niego, ale nie potrafiła. Coś trzymało ją przy nim, jakaś dziwnie nie
wytłumaczalna siła. Wtulił się w nią jak małe dziecko, które pragnie bliskości.
Widziała to w nim. Widziała, że potrzebuje kogoś takiego, kto sprowadziłby go
choć trochę na ziemię.
- Proszę, zostań – odparł po raz kolejny, uświadamiając sobie
po raz kolejny jak bardzo potrzebuje czyjegoś towarzystwa.
Nie wiedziała co odpowiedzieć. Najprostszym, a zarazem
najbardziej raniącym rozwiązaniem byłoby cofnięcie się, ale doskonale
wiedziała, że nie wytrzymałaby z myślą, że Chester zostaje sam. Przybliżenie
się bardziej do niego było lepszym rozwiązaniem, mimo tego, że nadal czuła w
sobie niesamowicie silną złość do swojego przyjaciela.
- Musisz wziąć się w garść człowieku – odparła pół-szeptem
wdychając zapach jego koszulki, która była przesiąknięta dymem papierosowym –
Nic innego, tylko wziąć się w garść i normalnie się zachowywać. Bo od pewnego
czasu nie widzę tego samego Chestera co kiedyś, tylko jakiegoś potwora.
Zauważył to. Sam to zauważył, więc zaprzeczenie jej słowom
byłoby zwykłą hipokryzją z jego strony.
- Nie potrafię… - nie wiedział jak dokończyć zarzucone
zdanie w jego umyśle. Czy tak naprawdę nie potrafił niczego zmienić, czy tylko
wypierał się przed tym? Nie miał w sobie żadnej siły, która przytrzymałaby go i
dała kopniaka w tyłek mówiąc „Życie jest piękne”. Nie miał tej determinacji w
sobie oraz motywacji na następny dzień. Codzienność od pewnego czasu staje się
uciążliwa, a on nie potrafi tego zatrzymać, tylko brnie w to jak zwykły
ślepiec, który nie widzi nic złego w dążeniu przed siebie. Ale czasami trzeba
powiedzieć stop.
- Jesteś dorosłym mężczyzną, nie takie tragedie
przechodziłeś – odpowiedziała mu, odsuwając się od niego. Położyła swoje dłonie
na jego barkach i z przekonaniem rzuciła – Musisz oddzielić przeszłość od
przyszłości, przecież doskonale wiesz, że te dwie rzeczy w twoim przypadku nie
mogą istnieć, jeśli myślisz o pozytywnym życiu.
Zgadzał się z tym. Przytaknął jej kiwnięciem głowy i ominął
jej wzrok. Potrzebował jej, potrzebował Carmen nawet w takich sprawach. Potrafiła
postawić na nogi niejednego mężczyznę. Jej mocny i wytrwały charakter budził
grozę, ale także niósł za sobą dużo pozytywów. Czuł przed nią często
niewytłumaczalny respekt.
- Zrozumiałeś? – Chcąc upewnić się jeszcze raz, dotknęła
mocniej jego ramienia i spojrzała w jego wygasłe tęczówki. Pewien czas temu
świeciły szczęściem, teraz są cmentarzem jego wszystkich zmartwień oraz
niepowodzeń. Delikatnie przejechała po jego ramieniu jeszcze raz swoją dłonią i
wtuliła się w niego – Proszę, postaw się na nogi, bo nie chcę cię tracić.
Uśmiechnął się mimowolnie, lecz na krótko. Wplótł swoje
palce w jej włosy i głośno westchnął, nic nie odpowiadając na te słowa.
***
Siedzieli w grupie, a konkretnie było ich pięciu. Pięciu mężczyzn,
którzy nie potrafili pojąć całej zaistniałej sytuacji. Zdezorientowani i będący
zupełnie w kropce patrzyli albo to w przestrzeń, albo to przed siebie, bez
żadnej determinacji.
Jeden z nich wstał i poprawił swoje rozczochrane włosy. Nie
było mu do śmiechu, wiedział o tym on sam, jak i inni pozostali siedzący w tym
pomieszczeniu.
Aby zaczerpnąć świeżego powietrza otworzył małe okienko na
oścież. Nie mógł wychylić się z niej w takim stopniu by całkowicie jego głowa
znalazła się na zewnątrz, ale nie żałował tego. Przynajmniej nie musi martwić
się o to, że w przypływie złości będzie mógł wyskoczyć z kilku piętrowego
studia, a niekiedy był tego bliski. Na przykład teraz.
- Dzwoniłeś do niego? – Spytał pierwszy z nich przełamując
ciszę, która okrywała to pomieszczenie od dłuższego czasu.
- Nie raz – odparł Mike opierając się o parapet – Nie
odbiera.
Wszyscy spojrzeli na Shinodę, który tak jakby chciał uniknąć
wzroku swoich znajomych z zespołu. Chester? Chester był dla niego tylko
znajomym, znajomym jakich miał tysiące, znajomym, który go niesamowicie
irytował i denerwował, ale mimo tego był znajomym, którego za żadne skarby nie
chciał oddać. Nie wiedział co ciągnęło go do Benningtona, ale wiedział to, że w
tej chwili nie może zostać bezczynny.
- Mike zaczęły nam się trasy! – wyrwał go z transu –
Wydaliśmy płytę, inni się zachwycają, mamy swoje pięć minut by zaistnieć na tym
gównianym rynku muzycznym! Mamy otworzoną przed sobą drogę w stronę kariery…
- Nie mamy Chestera – odfuknął do Brada Shinoda – Myślisz, że
bez niego pociągniemy?
- Odwołując teraz koncerty jesteśmy skazani na zero odbioru.
A kto się zaopiekuje takim zespolikiem jak my? Wytwórnia nie da nam już drugiej
szansy, przecież wiesz jak o nią walczyliśmy.
- Jesteśmy przy pierwszej płycie, odkujemy się – stwierdził
mężczyzna i odszedł od okna, tworząc niewidzialną barierę wokół siebie. Był
wściekły. Nie na chłopaków, którzy siedzieli obok niego, nie na Chestera, przez
którego to całe zamieszanie, nie przez wytwórnie, która wręcz wchodziła im w
tyłki. Był zły na siebie, bo nie potrafił odnaleźć nic takiego, co złagodziłoby
spór pomiędzy życiem osobistym ich, Benningtona, a karierą.
- Musimy dać spokój, Chester musi dojść do siebie – odparł
pewny swoich racji. Czuł odpowiedzialność za cały rozwój zespołu, nie mógł po
prostu tego wszystkiego zostawić na pastwę losu.
- Wypadałoby do niego wpaść, zobaczyć jak sobie radzi… -
odparł po chwili Koreańczyk, trzymając w ręce pałeczkę perkusisty. Obrócił nią
kilka razy w rękach i dodał – Myślę, że to dobry pomysł, powinien wiedzieć, że
jeśli jest związany z zespołem to może być związany w jakiś sposób też z nami.
- Joe, musimy to przemilczeć – odpowiedział mu Robert
odbierając delikatnie pałki z jego rąk – Może niech jedna osoba idzie w imieniu
nas wszystkich? Nie sądzę, żeby Chester miał teraz ochotę siedzieć z taką
zgrają ludzi i jeszcze udawać, że jest wszystko w porządku – spojrzał na
Shinodę – Powinien być to ktoś, kto zna go najlepiej.
- Chester jest zamknięty w sobie jak stary zadrzewiały kufer
na dnie oceanu – zauważył Dave – Ja nawet nie wiem jakie jest jego hobby,
ulubiony kolor czy nawet ulubione danie. Wiemy o nim tyle, ile to potrzebne.
- Mike – zwrócił się do niego Robert – On chyba pokłada w
tobie jak na razie największe zaufanie.
- Co mam mu powiedzieć? – Odparł zbity z tropu
dwudziesto-cztero latek – Że może na nas liczyć i że da radę?
- Coś takiego – mrugnął do niego perkusista – Tylko ładniej
ubierz to w słowa, rozumiesz?
Kiwnął głową i usiadł na kanapie.
- Wszystko zaczęło się układać – złapał się za głowę i
wypuścił dosyć spory strumień powietrza – Ale zawsze jak się coś układa, to
zawsze ten jeden element musi się gdzieś wysunąć, gdzieś musi zaginąć, coś musi
się stać.
- To nie jego wina – odpowiedział mu Brad – Nie win go za
to.
- Nie winię – odparł trochę zmieszany. Czy naprawdę tak
myślał? Czy naprawdę twierdził, że Bennington jest kolejną jego przeszkodą w
spełnieniu kariery? Nie, Mike nie był egoistą. Był uparty, zbyt ambitny i
często konsekwentny, ale tragedia jednego z członków zespołu nie może wpłynąć
na ich dalszy los.
- Postaw się w jego miejscu – spojrzał na niego – Jeśli by
to była Lauren, nie wiem czy jakakolwiek kariera teraz chodziłaby ci po głowie.
Miał rację. Zdecydowanie miał rację i nawet nie wzbraniał mu
się okazać tego, że to rozumie. Po prostu w życiu każdego człowieka często następuje
przełom, gdzie trzeba odgrodzić rzeczy ważne od ważniejszych.
***
- Stary, spójrz – brunet podał mu delikatnie jedną z gazet –
Nasi znowu wygrali, nie sądziłem, ze odkują się po takiej porażce. Zresztą nie
sądziłem w ogóle, że można tak bardzo wstać, będąc tak bardzo wgniecionym w
ziemię.
Przeniósł delikatnie wzrok na Benningtona, lecz nie zauważył
w jego twarzy nawet garstki zainteresowania. Odłożył prasę na bok i miał już
coś do niego powiedzieć, ale Carmen go uprzedziła.
- Chester, myślę, że nie jestem dobrą kucharką, ale zawsze
lepsze to niż ewentualne zupki chińskie – stwierdziła i położyła przed nim
talerz z zupą pomidorową.
- Nie jestem głodny – bąknął pod nosem i delikatnie odsunął
od siebie talerz pełen jedzenia. Ben widząc to spojrzał na niego, a później na
praktycznie zrezygnowaną kobietę i odparł:
- Weź łyżkę do ręki i zjedz to, błagam cię – przewrócił
oczami i spojrzał zawadiacko na Carmen – Mi też możesz włożyć trochę twojego wybitnego
dzieła.
Kobieta wyczuwając jego ironię zrobiła zdenerwowaną minę i
skrzyżowała swoje ręce.
- A co ja jestem? Twoja służąca? – uśmiechnęła się z
dezaprobatą i przysunęła się do Benningtona – Jeśli nie ruszysz tej zupy, którą
dla ciebie robiłam przez dwie godziny, to wsadzę ci tę łyżkę głęboko w dupę i
dopiero ci się wszystkiego odechce! – usiadła obok na krześle i dodała – Nawet
nie wiesz jak schudłeś przez te kilka dni.
- Nic mi nie…
- Zamknij się i jedz! – krzyknęła po chwili i skierowała się
w stronę kuchni nadal patrząc na zdziwionego Benningtona. Jego przyjaciel
widząc całą sytuację spojrzał na niego i z uśmiechem odparł:
- Ostra, jak zawsze…
- Myślisz, że ja jestem głucha? – Spytała po chwili
dziewczyna nie wychylając się z kuchni.
Nie odpowiedział nic. Doskonale był świadomy tego, że
wszelkie konwersacje z Carmen często trzeba sobie odpuszczać, choćby dla
własnego dobra. Widząc, jak po chwili Chester przełamuje się i łapie za łyżkę,
uśmiechnął się stwierdzając, że jednak kobieta byłaby nawet zdolna zmusić największego
menela do zaprzestania z alkoholem. Tak naprawdę zna Carmen od bardzo długiego
czasu, wszystko przez swojego przyjaciela.
Ben przyjaźni się z Benningtonem już od bardzo długiego
czasu, pamiętają nawet wspólne czasy spędzone w piaskownicy lub na boisku. Jest
tak naprawdę jedną z osób, która zna go tak dobrze, a jeszcze się do niego nie
zraziła, fakt, Chester może to samo powiedzieć o Benie. Mężczyzna może nie ma
często takich humorków jak Carmen, ale jego niezdecydowanie, cyniczność oraz
wieczne problemy potrafią nie jednego człowieka wyprowadzić z równowagi.
- Chester! – krzyknęła kobieta z drugiego pomieszczenia i
dodała – Telefon do ciebie.
- Nie ma mnie… - odparł po chwili wpychając do ust kolejną
porcję zupy, która jak na Carmen, była dosyć znośna.
- Z policji – odparła całkiem poważnie patrząc na
zaskoczonego mężczyznę – Mogę im powiedzieć, żeby się wypchali.
- Nie – rzucił i wstał z miejsca kierując się do odbiornika.
Przechwycił od niej słuchawkę i przyłożył do ucha.
- Słucham? – Jego głos był całkiem poważny, nie wiedział
czego się spodziewać, szczerze mówiąc nawet nie przyszło mu to do głowy, że
może mieć jeszcze raz jakąś pogadankę z policją. Jego mina najpierw zmieniła
się w zaskoczenie, a później po wielu sekundach jego milczenia w przerażenie.
- Tak rozumiem… - Odparł po chwili zahipnotyzowany – Znaczy
się nie rozumiem, to nie jest możliwe!
Kolejna cisza. Carmen usiadła obok Bena i z ciekawością
wpatrywała się w jego zachowanie. Nie wiedziała co o tym myśleć, czyżby znowu
jakieś problemy w sprawie jego byłej dziewczyny?
- Denerwujesz się bardziej niż on – stwierdził po chwili mężczyzna
i złapał za jej dłoń – Uspokój się.
- Znowu się załamie… - stwierdziła widząc to co się dzieje.
- Może to nic strasznego? – spytał retorycznie, a kobieta
słysząc to przewróciła oczami w drugą stronę, pokazując swoją dezaprobatę.
Tkwili później już w ciszy, żadne z nich się nie odezwało,
tylko patrzyli na Benningtona, który po raz kolejny siada na krześle martwo
patrząc w bladą przestrzeń.
Super.
OdpowiedzUsuńKolejny cudny rozdział.
Polubiłam Carmen i to bardzo.
Prawdopodobnie zostanie moją ulubioną bohaterką.
Co do zespołu.
Dobrze że kazali Michaelowi jechać do Chazza
To najlepszy pomysł.
Co się znowu stało?
Zapraszam na 17 - http://klucze-krolestwa.blogspot.com/2015/07/rozdzia-17_14.html
Pozdrawiam
Mika Shinoda
P.S. Wybacz za taki komentarz ale nie mam weny na pisanie.
Lubię Carmen. Swoimi słowami potrafi postawić Benningtona na równe nogi. I popieram jej szorstkie zachowanie.
OdpowiedzUsuńChester troszeczkę mnie irytuje. Rozumiem, że stracił bliską osobę w pożarze, ale na prawdę, mógłby już powoli podnosić dupsko, a on tylko robi z siebie ofiarę.
Nie wydaje mi się, że Mike coś wskóra, skoro Carmen się to nie udało i Benowi. Ale spróbować zawsze można.
"- Może to nic strasznego? – spytał teoretycznie" - mógł spytać retorycznie, jeżeli już. ;) Taki błąd, który wpadł w złe oko czarownicy.
Pozdrawiam!
we-are-a-broken-people.blogspot.com
Podoba mi się to, jak kreujesz bohaterów. Zespół, Carmen, Chester czy Ben. Wszystko jest wyważone. Jedyną wadą tego rozdziału jest to, że się kończy. Naprawdę, w takim momencie? ;-;
OdpowiedzUsuń