3 lipca 2015

Rozdział I



Wysoka brunetka gwałtownie przeszła między spieszącymi się ludźmi, którzy jak na złość, na wszystkie możliwe sposoby blokowali jej drogę. Wyzywając ich od najgorszych najszybciej jak tylko mogła przeszła przez malutką uliczkę na trochę odpoczywając od głośnego tłumu. Westchnęła ciężko i otworzyła furtkę do jednego z niezbyt ciekawych jej zdaniem domów. Nie zwracając uwagi na całą resztę, przedostała się na parcelę czując nadchodzącą katastrofę. Przeczuwała, że jest coś nie w porządku, a jej intuicja wręcz nigdy nie blefowała.
Nie tracąc czasu na zbędne pukanie, weszła do domu i oglądnęła się na wszystkie możliwe strony. Nie spotkała się z niczym takim co by mogło wzbudzić u niej niepokój. Wszystkie rzeczy były w takim samym nieporządku jak kilka dni temu, jedynie butelka z alkoholem mogła być tym punktem zaczepienia. No, ale Chester często lubił sobie wypić w samotności, to nie było nic dziwnego.
Nagle usłyszała głośny trzask. Podskoczyła zaskoczona i spojrzała w stronę z której dochodził przerażający dźwięk. Najszybciej jak tylko potrafiła wskoczyła na schody i odszukała jakichkolwiek znaków życia właściciela tego domu.
- Matko Boska – pisnęła widząc jak mężczyzna zatacza się bezwładnie na jasnych płytkach w jego łazience – Chester, nic ci się nie stało?
Przejęta jego stanem podeszła do niego i podniosła jego głowę. Widok jego twarzy spowodował u niej dreszcze na całym ciele. Zamarła chcąc w tej chwili choć na chwilę ocucić nic nie kontaktującego mężczyznę.
- Błagam cię, powiedz coś! – krzyknęła po raz kolejny telepiąc jego ramionami. Nic. Znowu ten martwy wzrok, który przeszywał ją na wylot. Przenikał do jej umysłu i splatał ze sobą wszystkie myśli, których nie potrafiła pozbierać – Do jasnej cholery, wstawaj! – krzyknęła po raz kolejny bezsilnie. W jej głosie można było wyczuć wściekłość przeplataną z bezsilnością. Była zła, chciała krzyczeć, bowiem w tym momencie już wiedziała co jest powodem jego stanu.
- Kurwa, Chester, brałeś! – wrzasnęła w jego stronę po raz kolejny puszczając jego koszulę. Widziała jak mężczyzna bez emocji opada na zimne płytki. Zacisnęła dłonie i stojąc nad nim ponownie zaczęła – Powiedziałeś, że skończyłeś! Do jasnej cholery…
- Nic nie brałem – odparł nadal martwo wpatrując się przed siebie. Czuł jak guz na jego czole z niewyobrażalną siłą rośnie tym samym pokazując mu bolesne oblicze nieuważnego siedzenia obok prysznica. Dopiero teraz zauważyła jak bardzo zdewastował łazienkę. Szafka, która powinna znajdować się nad jej głową, leżała swobodnie pomiędzy umywalką, a wanna była cała kompletnie pokiereszowana. Wszystkie kosmetyki, których używał mężczyzna albo się wylały z powodu ich nie dokręcenia, albo leżały gdzieś w drugim kącie pomieszczenia.
Nagle poczuła wręcz niesłyszalny szelest. Spojrzała ciemnymi oczami w dół i zobaczyła jak Bennington za wszelką cenę chce chociaż usiąść. Widząc jego ranę na czole nie czekała ani chwili dłużej, złapała za jego ramiona i położyła go w wygodnej pozycji.
- Naprawdę jesteś czysty? – Spytała nie patrząc w jego oczy. Tak, to nie był ten moment – Wyglądasz jakbyś ćpał całą noc.
Nie odpowiedział. Doskonale wiedziała, że poruszanie tego tematu w tej chwili było zwykłą głupotą, która mogła jeszcze bardziej dobić obecnego tu mężczyznę.
- Dowiedziałam się przed chwilą od Bena… - zaczęła i usiadła obok niego wątpiąc w to, że usłyszał każde jej słowo – Gdybym teraz powiedziała, że wszystko się ułoży i szybko o tym zapomnisz, byłabym zwykłą idiotką – popatrzyła w jego oczy i rzuciła – Wiesz, że nie jesteś sam, prawda?
Milczał. Znowu milczał. Doskonale wiedziała, że tak będzie. Jego milczenie doprowadzało ją do szału, lecz wiedziała, że Chester w tej chwili znajduje się w bardzo ciężkiej sytuacji.
- Masz mnie, Bena… - Złapała ukradkiem za jego dłoń chcąc ponownie przerwać jego niewytłumaczalny trans – Proszę, nie możesz się załamać…
- Moja Maddie… - zaczął praktycznie szepcząc w jej stronę. Czuła jego oddech na sobie. Faktycznie, nie brał tylko pił. Przynajmniej jej nie okłamał w tej kwestii.
- Nie myśl o tym – odparła chcąc załagodzić jego cierpienie. Nie potrafiła w tej chwili uczynić tego by całkowicie zapomniał o otaczającym go świecie. Nie wiedziała jak do niego dotrzeć, choć tak naprawdę znała go od wielu, wielu lat. Przyjaźnili się od bardzo dawna, lecz nigdy nie potrafiła odnaleźć w nim takiego złotego środka, który choć na chwilę by mu pomógł. I tak naprawdę nikt nie mógł tego odnaleźć. Nawet on sam.
- Nie mogę sobie wyobrazić, że jej tu nie ma, że… - przerwał by spojrzeć w górę i sprytnie zahamować podchodzące do jego oczu łzy. Nie mógł w tej chwili pokazać jej swojego bólu i tego, że nie potrafi sobie z tym psychicznie poradzić.
- A może to nie była ona? – Brunetka mocniej złapała za jego drżącą dłoń i dodała – Chest, ta osoba zginęła przez ogień. Nie możesz w tej chwili dokładnie ocenić czy to ona czy…
- To była ona! – odparł będąc bliski wybuchnięciu – To była ona, nie rozumiesz?! Ona!
Zamilkła. Złapała powietrze w swoje usta i nie wiedząc jak zareagować na jego słowa ścisnęła mocniej zęby, by uspokoić swoje myśli.
- Rozpoznałem ją… - zaczął po chwili nie zwracając uwagi na to, że zimny podmuch wiatru pogładził jego spuchnięte rany na twarzy i rękach – Przecież do cholery zawsze rozpoznałbym jej dłonie, one były inne, unikalne. Maddie miała ranę między palcem wskazującym, a środkowym, której nabawiła się kilka dni temu.
- Rana o niczym nie świadczy… - przerwała mu chcąc uświadomić mu, że jego argumenty, które w tej chwili wypowiadał są tak naprawdę bez znaczenia – Widziałeś tylko dłonie, tylko!
- A na nim pierścionek z moim imieniem i datą, która oznaczała nasz początek.
Nagle pomieszczenie ogarnęło dziwne i niepokojące milczenie. Carmen będąc już kompletnie zdeptana jego argumentami odsunęła się w cień nie chcąc po raz kolejny ranić obecnego tu mężczyzny.
Spojrzała na niego. Pierwszy raz od pewnego czasu zaczęło ogarniać ją niesamowite uczucie żalu i smutku, który był przeplatany z dziwnymi wyrzutami sumienia.
- Chester, doskonale wiesz, że nie chciałam cię tym zranić… - zaczęła i wstała z zimnych płytek. Niedbale zarzuciła potargane od wiatru włosy i uklękła przed nim kładąc swoje dłonie na jego – Nie jesteś sam.
- Chcę zostać sam – odparł bez żadnych emocji, choć tak naprawdę w duchu pragnął je wszystkie okazać. Złość, bezsilność, rozpacz, frustracja, nienawiść, ból. Wszystko to splatało się w jedną, doskonałą całość, która wyniszczała jego duszę od środka. Chciał się tego pozbyć, chciał wydostać to wszystko z siebie, rzucić tym o szklaną szybę i patrzeć jak kruche, ostre odłamki w jednej chwili zmieniają się w zgliszcza. To była złudna nadzieja. Nikt mu nie zapewniał, że wraz z poznaniem kobiety jego życie będzie niesamowite, a on sam będzie patrzył przez różowe okulary. Po raz kolejny miłość go wyniszcza. Bez zmian.
- Chest… - ścisnęła jego rękę mocniej – Nie chcę cię zostawiać, boję się o ciebie.
Spojrzał na nią. Po raz pierwszy usłyszał od niej coś takiego. Skryta i bezczelna dziewczyna, która na wszystko reaguje impulsywnie, tak naprawdę patrzyła na niego w tej chwili ze skrywanym bólem chcąc pomóc przyjacielowi, który rozsypuje się jak zamek z piasku.
Jednak te słowa nie zrobiły na nim aż tak wielkiego wrażenia. Odepchnął jej dłoń i wstał z miejsca kierując się do drugiego pomieszczenia.
- Chester! – krzyknęła zdenerwowana za swoje wcześnie słowa. Nie przejmując się jego stanem krzyknęła – Wracaj!
- Zostaw mnie – odparł szczerze – Muszę to sobie wszystko przemyśleć.
- Nie możesz zostać sam – oznajmiła mu kobieta i ponownie złapała za jego dłoń – Nie teraz. Potrzebujesz pomocy.
- Pomocy? – spytał podnosząc trochę swoje kąciki ust w górę. Zwariował? – W tej chwili wiem, że to ja sam sobie muszę pomóc. Pomożesz mi zapomnieć o tym wszystkim, pomożesz mi wrócić czas, pomożesz mi do cholery wrócić tej pierdolony czas bym mógł wtedy zostać z nią w jej domu zamiast jechać jak popieprzony do siebie? Tylko dlatego, że się źle poczułem? Możesz mi wrócić to wszystko?!
- Chester do cholery przestań! – krzyknęła ściskając swoje pięści nawet nie będąc tego świadomym – Doskonale wiesz, że to nie moja ani twoja wina!
Cisza. Spojrzał na nią spode łba, lecz później po kilku sekundowym namyśle znowu wykonał jakiś ruch. Jego wygasłe oczy trochę się zaświeciły, a on sam skierował się w stronę drugiego pokoju.
- I tyle? – Krzyknęła – Tyle masz do powiedzenia? Upijasz się jak świnia zamiast zaczerpnąć jakiejkolwiek pomocy, krzyczysz na mnie i patrzysz jakbyś chciał mnie zabić! Tak chcesz postępować z każdym którego teraz napotkasz?! – wrzasnęła i usłyszała trzask zamykających się drzwi. Tracąc kontakt z mężczyzną przysunęła się do drzwi i ponownie krzyknęła – Gdybym chciała cię dobić do samego końca to bym miała cię daleko w dupie, a nie teraz ślęczała nad twoimi drzwiami mówiąc, że dasz radę! Nie bądź pierdolonym egoistą! Wyłaź stamtąd i się nie wydurniaj.
Nie usłyszała nic. Doskonale wiedziała, że wszystko co teraz powie będzie miało podwójną siłę w odbiorze, jednak jej charakter nie pozwolił zostać jej doszczętnie cichym. Walnęła pięścią w ścianę czując przy tym przeszywający ból, który miażdżył jej rękę od samych palców po łokieć. Krzyknęła z bezradności:
- Do cholery to nie jest śmieszne, wychodź z tej sypialni! – tym razem kopnęła nogą w drzwi, ale widząc, że ten zabieg nie przynosi jakiegokolwiek skutku zaczęła próbować uspokajać własne myśli. Oddychanie, które przed chwilą nabrało znacznego tempa zmniejszyło się, a jej ruchy przestały być takie narwane. Ona tylko patrzyła przed siebie i chcąc jeszcze raz go zobaczyć dotknęła dłonią śnieżnobiałej ściany. Odpuściłaby, gdyby miała pewność, że Chester nic sobie nie zrobi. Równie dobrze może teraz wisieć bezwładnie na jakimś sznurze, który opasa jego szyję, albo leżeć nieprzytomnie przed łóżkiem. Bała się tego, bo zdarzenia z przeszłości nie chciały ją opuścić, ani razu tego nie zrobiły. Były z nią do samego końca, pojawiały się na starcie gdy coś się działo.  
Walnęła pięścią po raz kolejny, ale nie złamała się.
- Chester, wyważę te drzwi – odparła szczerze, ale ona już wiedziała, że jeśli jej przyjaciel jest przytomny to w duchu nieźle musi się śmiać z tych słów. Carmen mimo tego, że była drobna, miała w sobie więcej siły niż niejeden nastoletni mężczyzna. Kilka lat temu nawet można ją było przyłapać na bijatykach z dziewczynami lub chłopakami, które kończyły się zwykle zeznaniami na komisariacie i kilkudniowymi odsiadkami. Pomimo jej kruchej urody, tkwił w niej niezrównoważony diabeł, który ujawniał się w chwili zagrożenia. Nigdy nie uchodziła za grzeczną dziewczynkę, zawsze pokazywała swoją zadziorną stronę, która w większości przypadków nie była dla niej zbyt pozytywna.
- Chester do cholery boję się o ciebie kretynie! – krzyknęła i zsunęła swoje ciało na ziemie opierając się plecami o ścianę. Nienawidziła kogoś tracić. W swoim życiu traciła wielu przyjaciół, albo odchodzili w inne zostawiając ją na lodzie, albo w ogóle odchodzili. Styczność ze śmiercią jej nie przerażała, szczerze mówiąc nawet ją to nie wzruszało. Była twarda do końca, doskonale wiedziała, że pokazywanie swoich uczuć prędzej czy później zakończy się jej klęską.
- Tylko odezwij się – zachęciła go kobieta, lecz mimo jej ponownych próśb nie usłyszała nic prócz szmeru przedostającego się wiatru.

***

Zimne powietrze pogładziło jego nagie ramiona, to spowodowało nagłe obudzenie się mężczyzny. Podniósł swoją głowę i spojrzał przed siebie. Ważne, że znajduje się w swoim pokoju, to na razie bardzo dobry znak. Przeczesał do tyłu swoje sterczące włosy i podszedł pod małe pęknięte lusterko. Ty mała suko, pomyślał widząc dwie długie rysy, które powstały kilka dni temu w skutek nieuważnego sprzątania swojej byłej dziewczyny. Nigdy nie był przesądny, choć zdarzało się mu często zastanawiać nad swoim losem widząc czarnego kota lub gdy na kalendarzu widniał piątek trzynastego. Nic nie bierze się z przypadku, doskonale o tym wiedział. Zawsze sądził, że los jest zapisany gdzieś tam, na górze i my nie mamy nic z tym do gadania. Życie układa się według określonych mechanizmów, ale kwestia wiary u Chestera też była nieco inna.
Zamknął niewielkie okno, które znajdowało się po północnej stronie jego małego pokoju, i nie wiedząc ile przespał spojrzał na godzinę. Tak, to właśnie był jeden z nielicznych momentów gdzie godzina nic nie mówi, musi zaczerpnąć informacji z kalendarza. Przetarł swoje zmęczone i obolałe ramiona, dając sobie choć na chwilę złudną ulgę, i wypił łyk wody gazowanej. Kac rozszarpywał jego pragnienia, męczył go ze wszystkich stron, wbijając jeszcze w tej chwili w jego serce wielką drzazgę. Wiedział, że alkohol to nie wyjście, ale gdyby miałby być szczery stwierdziłby, że nie nauczył się inaczej odpychać bólu. To ta substancja sprawiała ukojenie, zaniki pamięci i pozorną błogość, po której jak zwykle następowały wyrzuty sumienia i rozpacz.
Niespodziewanie podskoczył słysząc głośny dźwięk dobiegający z jego telefonu. Podszedł pod urządzenie i widząc nieznany mu numer nacisnął czerwoną słuchawkę. Nie miał ochoty rozmawiać w tej chwili z nikim, a tym bardziej z jakimiś nieznajomymi ludźmi, którzy pewnie będą chcieli mu wciskać „super-niezawodne i niesamowicie wytrzymałe urządzenia”. Jak ten świat jest ułożony? Dla niektórych sprzedanie danego produktu i pokazanie się ludziom jest ważne, a dla niektórych tylko możliwość cofnięcia czasu jest całym spełnieniem marzeń.
Dźwięk pojawił się znowu, a na telefonie zawisnął jeszcze raz ten sam numer. Uspokoił się w duchu i odebrał telefon.
- Dzień dobry – zaczęła jakaś kobieta, oszacował, że była młoda, być może nawet z jego roku – Dzwonię z policji. Czy pan Bennington przy telefonie?
Przewrócił leniwie oczami, ale nic nie odpowiedział. Jaki to jest sens rozdrapywać stare rany? Jego dziewczyna zginęła w płomieniach palącego się domu, zawiodła instalacja grzewcza, rozpoznał ją, złożył zeznania, utwierdzał po raz kolejny, że się nie myli, że doskonale zna swoją ukochaną. Był załamany. Czy to nie wystarcza na zakończenie tego wszystkiego?
- Chcielibyśmy umówić się z panem na godzinę, musimy jeszcze raz przesłuchać pana w sprawie tego nieszczęśliwego wypadku – doskonale była przyzwyczajona do milczących ludzi po drugiej stronie telefonu – Czy byłoby to możliwe w najbliższym czasie?
- Nie – odparł pewnie i po chwili odłożył telefon na łóżko. Narodziła się w nim wściekłość. Nienawidził tego jak ktoś za wszelką cenę wkracza w jego życie, rozdrapuje jego przeszłość, a potem niewinnie twierdzi, że nic się nie stało i że mu przykro.
Trzy słowa, które wzbudzały u niego złość. „Bardzo mi przykro”. Trzy zwykłe słowa, które zamiast wzmacniać, jeszcze bardziej wgniatały w ziemię. Chester doskonale wiedział, że ludzkość nie została zbudowana na zasadzie „Bardzo mi przykro”. Zawsze wyczytywał z tych słów „No cóż, może mi przykro, zresztą dobrze, że nie jestem w takiej sytuacji jak ty”. Ludzie byli tylko wtedy gdy czegoś potrzebowali, a gdy ty jesteś w potrzebie cię olewali i zostawiali na pastwę losu.
Carmen!
Przypominając sobie o kobiecie spojrzał szybko na telefon, ale nie zauważył żadnej wiadomości od niej. W jego skrzynce odbiorczej widniało kilka nieodebranych połączeń od Bena – jego najlepszego przyjaciela, Mike’a – znajomego z zespołu, do którego zaczął się ostatnio przekonywać oraz tej kobiety z komisariatu. Nic więcej.
Nagle coś zaczął sobie zaczął przypominać. Z nadzieją, że ujrzy ją drzwiami swojej sypialni otworzył delikatnie drzwi, ale ku jego zdziwieniu nie ujrzał nic. Czego mógł się spodziewać? Że zostanie tu z nim do jego usranej śmierci po tym co się zdarzyło?
Chester doskonale wiedział, że Carmen taka nie jest. Gdy coś zawodziło, ona czasem odsuwała się w cień, nie chcąc po raz kolejny doświadczyć porażki na którą była zdana. Jej charakter bardzo często doprowadzał go do szału, ale doświadczał tego ze wszystkimi kobietami.
Nie potrafił rozmawiać z ludźmi. Dobrze, może tutaj nie chodziło o umiejętności, bardziej chyba nie chciał z nimi rozmawiać, ze swojej własnej woli. Miał określone grono znajomych do których się przystosował, ale jak to w muzyce, nie często to wystarcza.
Postanowił szybko udać się do jej domu. Nie mieszkała daleko, wręcz przeciwnie. Do jej domu miał kilkanaście metrów i to może właśnie ta odległość od nich zadecydowała o ich przyjaźni.
Ubrał czarną skórzaną kurtkę i nie przejmując się zbytnio swoim wyglądem wyszedł z domu nawet go nie zamykając. Szczerze mówiąc jakby ktoś tu przyszedł, szybciej by opuścił ten dom niż by się spodziewał. Przeszedł przez swoją parcelę potykając się dwa razy o jakieś wystające kamienie i najszybciej jak tylko potrafił przedostał się do jej domu. Stojąc przed samymi drzwiami, dotknął ich chcąc wejść do środka. Właśnie tego się spodziewał, że kobieta znowu nie ich nie zamknie. Uśmiechnął się ze swojego złudnego szczęścia i przywołał jej imię, tak samo jak ona jakiś czas temu. Zero odzewu. Krzyknął znowu, ale spotkał się z kolejną nicością. Postanowił usiąść na niskiej szafce na buty i poczekać na łaskawe przybycie obrażonej kobiety.
Nic z tego.
Siedząc na niej ponad pięć minut uświadomił sobie, że jednak został sam. W tym domu nikogo nie było, albo Carmen potrafiła tak go zbić z tropu, że już sam wątpił co jest prawdą, a co nie.
Postanowił na nią zaczekać. Mając nadzieję, że kobieta nie poszła do pracy na nocną zmianę usiadł przed telewizorem, ale widząc jak odbiornik zaczyna szwankować zrezygnował ze swojego czynu. Zainteresował się bowiem czymś innym.
Przed nim stała w połowie pełna butelka z całkiem dobrym koniakiem. Nie wiedział skąd miała na to pieniądze, ale przypuszczał, że mogła zaprosić do siebie kogoś wczoraj w nocy. Nie przejmując się zbytnio historią trunku, wlał go do połowy szklanki i jednym łykiem opróżnił naczynie. Zadowolony ze smaku i z tego, że kobieta jak przyjdzie znowu będzie wściekła, nalał sobie alkoholu po raz kolejny. Wiedział, że nie robi w porządku, zresztą kto w takich sytuacjach myśli nad tym co się z nim stanie? W tej chwili było mu wszystko obojętne.
Mógł nawet zostać zadźgany przez stado rozwścieczonych ludzi i co z tego?
Czy ktoś odda mu to wszystko nad czym tak bardzo pracował?
Wstał z kanapy i uświadamiając sobie, że w butelce nie została ani kropla koniaku, a on zaczyna widzieć podwójnie, postanowił poszukać czegoś do jedzenia.
Zaklął widząc pustą lodówkę i położył się na wygodnej kanapie. Postanowił czekać.
Z jednej strony uwielbiał ten melancholijny stan, gdzie wszystko wydaje się takie bezsensowne, lecz czasem ta obojętność doprowadzała go do szału. Nie wiesz co ze sobą zrobić. Doskonale uświadamiasz sobie, że jesteś tylko jedną osobą w tym świecie ludzi, nic nie znaczącą istotą, która tak naprawdę nie może niczego zmienić, tym bardziej swojego losu. Był jak skazaniec. Musiał przyzwyczaić się do swoich porażek osobistych, bo tak naprawdę już nic innego mu nie pozostało.

Mijały minuty, a nawet godziny. Czas dłużył się nieubłaganie, a alkohol znikał w mgnieniu oka. W ciągu tego wolnego czasu znalazł jeszcze kilka walących się butelek taniego wina oraz dobrego spirytusu. To wystarczyło, by postanowił ponownie położyć się spać.
Żeby tylko Maddie tu była.
Nie! Nie ma i nie będzie kretynie, pomyślał. Wiedział, że wracanie wspomnieniami do jej osoby wywoła kolejny potok bólu i niezrównoważonych myśli. Życie jest takie kruche. Ledwo przyzwyczajasz się do szczęścia i nagle ono zostaje ci odebrane.
Bezpowrotnie.
Coś walnęło o podłogę.
Uświadamiając sobie, że to tylko jedna z tych nieszczęsnych butelek zaśmiał się jak frustrat i wstał z kanapy.
Cóż Carmen, może przyjdę jutro i jakoś pomogę ci to posprzątać, zakpił w myśli i ponownie wybuchł niepohamowanym śmiechem. Gdyby nie był sam, ktoś mógłby uznać go za niepoprawnego umysłowo.
Wyszczerzył się po raz kolejny i przeszedł przez długi korytarz, wywracając się o leżące buty kobiety. Zaklął głośno i spróbował wstać z zimnej podłogi. O Boże, kobieta musiała tu nie sprzątać od wieków.
Koniec końców wydostał się z domu i pożegnał go triumfalnym uśmiechem. Czekał na nią, nie przyszła. Pewnie znowu gzi się z jakimś fagasem w klubie, zaśmiał się ponownie i chwiejnym krokiem przeszedł przez parcelę.
Gdyby ona teraz wiedziała jaki jest nieszczęśliwy…
Nie zauważył furtki. Walnął o nią z hukiem i ponownie krzyknął, każąc drewnu odsunąć się z drogi. Przeczesał włosy do tyłu i wiedząc, że ten zabieg będzie bardzo trudny pchnął nią do przodu wyzywając ją od najgorszych.
Nagle coś nim szarpnęło.
Spojrzał w górę i na tyle na ile było to możliwe, trzeźwo ocenił niebieskich przybyszy w dziwnych czapkach. Zaśmiał się i rzucił:
- Spierdalać z drogi… - odparł i ponownie kopnął w furtkę, tak jakby to ona była jego prawdziwym wrogiem.
- Pan Bennington? – Jego wesoły ton momentalnie się zmienił gdy usłyszał ten sam głos co jeszcze kilka godzin temu – Szczęście się do pana uśmiechnęło. Jednak nie musi się pan fatygować, to policja odwiedziła pana – kobieta uśmiechnęła się sztucznie, a funkcjonariusz obok niej złapał mocno za jego ramię i rzucił:
- A teraz ostrożnie, by nie zrobił pan sobie żadnego bu bu.  


Tadam! Oto pierwszy rozdział, wiem, że dodany troszeczkę późno jak na prolog, ale wybaczcie :)
Bardzo, bardzo dziękuję za tak miłe przyjęcie się prologu, nawet nie spodziewałam się aż tak dużego zainteresowania. Dziękuję tym którzy jeszcze dalej są ze mną i nie znudzili się moim pisaniem, obiecuję, że nie zawiodę was, jak i tych osób, które dopiero co odkryły moją twórczość. 
Cóż by więcej dodać? Blog się różni od poprzedniego pod wieloma względami, może nie widać tego po tych dwóch wpisach, ale myślę, że będzie to zauważalne później.
Następnego spodziewajcie się gdzieś tak za tydzień, wcześniej nie mogę naprawdę dodać, gdyż jadę na wakacje i nie będę miała okazji. Wybaczcie :)
Tak czy owak dziękuję po raz kolejny i myślę, że I rozdział też wam jakoś przypadł do gustu :)

7 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawie się zaczyna.
    Szkoda mi trochę Chazza.
    Naprawdę musiał kochać Maddlie skoro aż tak to przeżywa.
    Powoli zaczynam lubić Caemen
    No cóż uwielbiam jak piszesz.
    Czekam na kolejny.

    Mika Shinoda.
    P.S. Wybacz nie potrafię pisać tak długich komentarzy jak ty :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. http://klucze-krolestwa.blogspot.com/2015/07/rozdzia-17_14.html - nowy Zapraszam

      Usuń
  2. Wiedziałam, że Chester straci kogoś bliskiego! I to wcale nie jest powód do radości...
    Ostatnio mam jakiś dziwny nastrój i strasznie zrobiło mi się żal Chestera. Jest taki zagubiony i uważa, że wszytko utopi w alkoholu.
    Lubię Carmen. Wydaje się być stanowcza i nie przesłodzona.
    Pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Człowiek rano wstaje z dobrym humorem i po wejściu na Bloggera jest on jeszcze lepszy widząc nowy rozdział.
    Przeczuwałam po prologu, że Chester stracił kogoś bardzo bliskiego. I tu nasuwa się to, że podczas czytania poczatku miałam włączone Shadow Of The Day i przez ten utwór rozdział jakoś tak bardzo mnie poruszył.
    Po pierwszym rozdziale bardzo polubiłam Carmen. Niby taka twarda, ale jednak rusza ją cierpienie Chestera.
    Nie wiem co dalej napisać, ponieważ zawsze wychodzą mi beznadziejne komentarze.
    Życzę weny i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział bardzo mnie zaciekawił :) Szkoda, że Chaz stracił Maddie darzył ją naprawdę wielkim uczuciem skoro tak przeżywa jej stratę. Od razu polubiłam Carmen. Niby twarda ale w środku można powiedzieć, że wrażliwa na cierpienie m.in Chaza. Było by mi miło gdybyś wpadła zajrzała i powiadomiła o kolejnych rozdziałach w zakładce Powiadom mnie http://myplaceinworldlp.blogspot.com :) Pozdrawiam i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
  5. Się zakochałam. Nic dodać nic ująć :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Kryminał...
    Nie wiem, dlaczego, ale to kojarzy mi się z kryminałem.
    Jakoś łatwo będąc fanką opisywać wymyślone przez siebie cierpienie swojego idola, prawda? Chyba obie coś o tym wiemy...
    Opisałaś to mniej więcej tak jak wyobrażałam sobie Chestera po rozstaniu z Samanthą. Dokładnie tak go sobie wyobrażałam.
    Tak, to jest poruszające, z pewnością od razu można się wciągnąć i aż współczuje się bohaterowi. Rozwiniesz wątek Maddie, prawda? Jestem ciekawa kim była, nie w sensie kim była dla Chestera, bo to już raczej wiem, tylko... Jaka była.
    Dalej dużo niewiadomych, choć rozjaśniłaś mi trochę. Pozostaje mi czekać na następny rozdział.
    Przy okazji, na WOK jest nowy.
    Pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń