28 lipca 2015

Rozdział IV



Brunetka usiadła naprzeciw Benningtona i podała mu szklankę gorącej kawy. Nie odepchnął jej wzroku, wręcz przeciwnie. Zaczął się w nią wpatrywać jak w zaczarowany obrazek, jakby mu coś nie pasowało. Jakby jeden element wysunął się pod jego nieobecność z tej dziwnej układanki, której nie mógł pojąć.
- Dolałam ci trochę mleka, byłaby zbyt mocna, a jeszcze pewnie chcesz usnąć w nocy…
- I tak nie usnę –dodał i upił łyka kawy – Szczerze mówiąc chciałbym z tobą porozmawiać.
Zdziwiona spojrzała na niego, ale z wrodzonej ciekawości usiadła obok, chcąc nagonić go do mówienia. To było bardzo dziwne, wcześniej unikał z nią kontaktów oraz z innymi ludźmi, a teraz ma wielką ochotę porozmawiać. Czuła się z tym nieswojo, ale bardzo miło.
- Chciałbym cię przeprosić…
- Proszę, proszę…  - uśmiechnęła się – Chester w końcu coś zrozumiał.
- Przestań – syknął przez zęby, jakby jakakolwiek krytyka z jej strony wzbudzała u niego jeszcze większą niechęć – Chciałem ci tylko powiedzieć, że z niektórymi sprawami masz rację – poczuł jej przenikliwy uśmieszek na twarzy – Ale tylko z niektórymi!
- Och, przestań. Doskonale wiesz, że to nie o to chodzi.
- A niby o co?
Carmen uśmiechnęła się szeroko i dotknęła jego ramienia:
- Zacząłeś czuć się samotny, tak jak przed kilkoma laty. Pamiętasz te zdarzenia, to wszystko co cię otaczało. Nie chcesz do tego wracać. Wtedy też taki byłeś. A teraz po prostu boisz zostać sam.
- Gdybym tego chciał, zostałbym sam. I nawet wyprosiłbym cię z tego domu.
- Nie potrafiłbyś  - odparła przekonana – Boisz się samotności. Doskonale o tym wiem.
- Nie raz zostawałem sam w życiu. Dlaczego takie spostrzeżenia?
- Bo twoja przeszłość nie pozwala o sobie zapomnieć. Ciągle wpaja się do twojego umysłu, śnisz o niej, wprowadza u ciebie stany lękowe, a później pozostawia bez wszystkiego. Tak jak teraz. Ale teraz widzę, że próbujesz temu jakoś wyjść naprzeciw.
- Przestań filozofować Bright – wstał z miejsca i spojrzał z góry na kobietę. Odzywał się po niej po nazwisku zawsze wtedy, kiedy swoimi słowami zachodziła za daleko. Może nie miała na myśli zdołowanie go, tylko uświadomienie, że prędzej czy później i tak do niej wróci, mimo swoich wcześniejszych słów.
- Chcę ci tylko powiedzieć, że nie musisz się bać, bo sam nie zostaniesz – porwała mu inteligentnie papierosa z dłoni i wsadziła go do ust – Koniec rozmowy na dzisiaj i tak się zdenerwowałeś.
- Bo jesteś cholernie irytująca!
- A ty jesteś w tej chwili cholernym bucem i ci jakoś tego nie wytykam, panie Benningtonie.
Nagle zadzwonił telefon. Kobieta spojrzała na swoją komórkę i widząc nieznany numer odrzuciła połączenie. Mężczyzna spojrzał na nią pytająco, ale ona wzruszyła tylko ramionami uświadamiając mu, że nie ma pojęcia o co chodzi. Jednak ona już wiedziała co może się święcić.
Po chwili zadzwonił drugi raz. Zdenerwowana przyłożyła telefon do ucha, chcąc jak najszybciej dowiedzieć się o co chodzi.
- Cześć kotku, t-t-tutaj Jake, pamiętasz m-m-mnie?
Jak mogłabym zapomnieć półgłówku?
- Tak Jake, coś się stało?
- T-t-to ja się p-pytam. Ostatnio u-uciekłaś z klubu.
- Sprytny jesteś – uśmiechnęła się irytująco i rzuciła – Słuchaj koleś, masz jakąś poważną sprawę czy zawracasz mi dupę tylko dla twoich widzi mi się?
- Chciałem się tylko s-s-spytać czy umówiłabyś się ze mną na ka-ka-kawę?
- A niby dlaczego miałabym to zrobić? – Wiedząc, że gadanie z człowiekiem, który od pewnego czasu nie daje jej spokoju jest bez sensu, postanowiła po raz kolejny go spławić – Słuchaj, nie spotkam się na kawie, ani na herbatce, ani na ciasteczku. Człowieku, dzwonisz do mnie z pięciu różnych numerów od kilku dni, czy to jest normalne?
- Zrywasz ze mną?
- A my ze sobą w ogóle byliśmy? – Spytała zaskoczona – Sorry koleś, sądzę, że i tak nasza znajomość duża przetrwała.
- Jakieś dwie n-noce, no prawie, bo je-jedna w połowie.
- I o to chodzi.
Odłożyła telefon na drewnianej półce i spojrzała na zaskoczonego Benningtona.
- Ludzie poznają różnych ludzi w klubie jak są pijani.
- Kto to był?
- Nie mam pojęcia, koleś jest jakiś nienormalny. Nie dość, że czasami muszę czekać kilka minut aż sklei poprawnie zdanie, to jeszcze wydzwania do mnie kilka razy dziennie i prosi o spotkanie – wywróciła oczami – Nie zdziwię się jak za niedługo będzie grał serenady pod moim balkonem, bo coś mi się wydaje, że ten psychopata może być zdolny do odszukania takich informacji – wsunęła papierosa do ust i dodała – Ludzie są dziwni.

***

- Kilka koncertów? Zgłupiałeś Shinoda?
- Pytam tylko tak, nie mówię, że odwołam wszystkie koncerty na raz, ja tylko chcę byście mnie wysłuchali, bo ta sytuacja też nie jest dla mnie lekka – Spróbował na jednym wdechu przekonać producentów.
- Wiemy o Bennintonie, ale kilka koncertów to zwykły absurd! – krzyknął rozwścieczony – A ty Shinoda, jeśli dalej będziesz tak myślał o odwoływaniu takich wydarzeń to faktycznie, skończysz jako muzyk. Ale na ulicy, który będzie zbierał marne grosze na utrzymanie rodziny.
- Ja…
- I tak jesteśmy dla was pobłażliwi – uświadomił muzykowi wysoki facet, można by było rzec, że nawet z niewielką nadwagą – Powinniśmy już was od początku byli wyrzucić na zbity ryj. Ale nie, „Ja widzę w nich potencjał na gwiazdy, oni coś osiągną!”.
- I jeszcze to zrobimy.                                                       
- Mam nadzieję – odparł po chwili zdenerwowany – Bo jak na razie po tym wszystkim co wyprawiacie, widzę w was gwiazdkę jednej płyty i tyle.
Zdenerwowany i sfrustrowany Shinoda spróbował uspokoić się z własnych myśli w duchu. Nie chciał wyskoczyć z czymś, co by mogło spowodować katastrofalne skutki, zresztą powinien się słuchać chłopaków z zespołu.
Ale nie Shinoda, ty zawsze musisz pokazać, że jesteś najmądrzejszy.
Przewrócił zirytowany oczami, postanawiając jeszcze raz zacząć prowadzić dyskusję, tylko bez uciążliwego monologu szefów.
- Ja rozumiem wszystko – zaczął niepewnie, ale z lekką stanowczością w głosie – Ale tragedia jednego z nas dla zespołu też nie jest łatwa. Nie możemy ruszyć z nowym materiałem, stoimy w miejscu, a najgorsze jest to, że odwołaliśmy już jeden koncert. Próbuję być choć raz ludzki – stwierdził patrząc na coraz bardziej zirytowanych mężczyzn – Chester ma talent, doskonale o tym wiecie. Nie zamieniłbym Chestera na żadnego innego wokalistę, bo jest dla mnie i dobrym znajomym oraz doskonałym muzykiem. Jednak Chester to Chester. Jego charakter jest ciężki. Nie zmusi się go z dnia na dzień do kochania życia. Nie znam go tak dobrze jakbym chciał go znać, ale czasami się po prostu się nie da udawać do upadłego, że wszystko jest idealnie.
- Do czego ty niby dążysz? – Spytał po raz kolejny – Przecież już wyjaśniłem wszystko, co miałem do wyjaśnienia.
- Po prostu u niego byłem i widziałem to jego załamanie. Czas. On potrzebuje czasu. Każdy z nas go potrzebuje. Chester nie stanie na nogi tak z dnia na dzień. Następny koncert mamy za dwa tygodnie. Chester jest tak rozchwiany, że nie jestem pewien czy on czasem nie wyskoczy na scenę i nie zacznie ryczeć lub się zamknie w sobie. Już niczego nie jestem pewien.
- Może w końcu powiesz czego oczekujesz, a nie bawisz się z nami w kotka i myszkę?
- Jeszcze jednego odwołanego koncertu.
- To niesie ze sobą koszty.
- Niewielkie.
- Ale niesie – jego wzrok aż przeniknął po Shinodzie, który za wszelką cenę chciał wynegocjować odwołanie następnego wydarzenia – Panie Shinoda, ja nie wiem czy ty jesteś tego świadomy, że od pewnego czasu to wy tutaj pożeracie nam kasę, a my nic nie otrzymujemy w zamian. Może w końcu przyłożylibyście się do roboty i jednak pokazali na co was stać, a nie tylko żerowali na naszej cierpliwości…
- Niech pan będzie bardziej ludzki, tylko o to proszę.
- Tam są drzwi – mężczyzna wskazał Mike’owi drogę do wyjścia – Sądzę, że nasza rozmowa dobiegła końca.
Brunet wstał i spojrzał na niego. Wściekły za to, jak został potraktowany, przysunął się do niego i odparł:
- Przypominam panu, że nasza płyta sprzedała się doskonale, mimo tego, że się na to nie zanosiło. Nie jesteśmy typowymi muzyczkami, którzy na zawołanie będą robić piosenki albo albumy. Nie będziemy tworzyć na siłę, tylko dlatego, że ludzie oczekują od nas nowego krążka.
- Shinoda, jeszcze jedno słowo, a wylecicie.
- Powinien pan doskonale wiedzieć o co mi chodzi, tylko zawsze zgrywa pan dumnego. Powinien pan to zmienić prędzej czy później.
Po tych słowach usłyszał tylko głośne westchnięcie, które jeszcze bardziej go zirytowało i wyszedł z sali. Czując niesamowicie silną wściekłość zacisnął dłonie w pięści uświadamiając sobie, że to był pierwszy raz, gdzie postanowił przeciwstawić się temu choremu człowiekowi.  

***

- Byłeś z tym na policji?
- Zastanawiam się właściwie teraz czy ma to sens – odparł po chwili – Wiem, powinienem myśleć o tym wcześniej, no ale jednak jeśli ja się spotkam z nim na własną rękę będę miał z tego większą satysfakcję.
- Nie baw się teraz w chore satysfakcje, tylko pomyśl logicznie – odparł Ben podsuwając  pod jego nos karteczkę z numerem telefonu. Bennington stwierdzając, że policja jedynie przeszkodzi mu w zamiarach, odsunął ją od siebie i spojrzał na Bena.
- Tu nie chodzi też o moją dumę, tu chodzi też o to, że ta sprawa dotyczy mnie, a nie jakiejś chorej policji, która udaje, że coś znalazła.
- Zawsze byłeś dumny Chest, każdy o tym wie.
- Może znowu zacznijmy temat jaki Chester jest zły w tym co robi?
- O co ci chodzi człowieku? – Spytał zdezorientowany.
- Nie ważne – machnął ręką i dodał po chwili – Oni mi i tak nie pomogą.
- Wiesz już coś o Maddie przecież – Bennington spojrzał na niego wzrokiem zabójcy. Już w tej chwili wiedział o co mu konkretnie może chodzić – Może czas przestać myśleć o tym, że policja to tylko szerzące się zło?
- Wcale tak nie myślę…
- To dzwoń.
Nie słuchając już więcej swojego sumienia złapał za telefon i wybrał numer, który kilka dni temu otrzymał od młodej kobiety.
- Słucham? – Tak jak myślał, w słuchawce odezwała się ta sama osoba, którą widział kilka dni temu.
- Z tej strony Chester Bennington – zawahał się, lecz po chwili zaczął mówić dalej – Ja dzwonie w sprawie prowadzonego śledztwa dotyczącego Maddie Benson. Pamięta mnie pani?
- Oczywiście – odetchnął z ulgą, gdyż to oszczędziło mu wiele czasu – Czy coś się stało?
- Restauracja „Jeremy’s World”, dzisiaj o godzinie dwudziestej. Trafi pani?
- Myślę, że tak – odparła bardziej rozluźniona.
- To widzimy się później – rzucił jej i odłożył słuchawkę wpatrując się w uśmiechniętego przyjaciela.

***

- Proszę usiąść – odparł Chester siadając po drugiej stronie. Spojrzał na kobietę, która mimo jego obaw, zachowywała profesjonalizm.
Usiadła naprzeciw Benningtona i wyciągnęła z torebki mały notes, który położyła na stoliku. Popatrzyła na niego, a widząc jego lekki uśmiech odwzajemniła go.
- Już z samego początku chcę panu wielce podziękować za zmianę zdania – zaczęła po chwili – Myślałam, że się pan nie odezwie i zostawi nas z tym wszystkim samych.
- Maddie to osoba, którą kochałem, tak więc zostawienie tej sprawy w obce ręce nie byłoby w moim stylu – odparł i po chwili zauważył kelnera, który stanął obok nich.
- Dobry wieczór. Mógłbym już przyjąć zamówienie?
- Dwie niewielkie kawy – odparł Chester.
- Ale ja…
- Na mój koszt – uśmiechnął się do kobiety, która wiodła wzrokiem za odchodzącym mężczyzną.
- Tak więc… - zaczęła po chwili – Chciał pan ze mną porozmawiać, prawda?
- Wahałem się tak naprawdę czy załatwiać tę sprawę z osobami drugimi czy samotnie, ale uznałem, że poniekąd mogłoby mi to przysporzyć wielu kłopotów – Bennington spojrzał na powracającego kelnera i przyjął od niego zamówienie, kładąc filiżanki bo obu stronach stolika – Kilka dni temu spotkałem się z siostrą Maddie. Ona była z nią bardzo zżyta, mógłbym nawet rzec, że były nie dość dla siebie rodzeństwem, ale także przyjaciółmi. Ona wiedziała o Maddie wszystko i odwrotnie. Dowiadywałem się o nich wielu rzeczy, a ostatnio dowiedziałem się od Aileen bardzo ważnych rzeczy.
- Aileen? – Spytała po chwili.
- Siostry Maddie – sprostował szybko i ciągnął dalej – Moja ukochana miała spotkać się z Jeffem Rogdersem kilka dni przed śmiercią. Nie wiedziałem o tym, gdybym wiedział na pewno bym do tego nie dopuścił. Zawsze mieliśmy z tym kolesiem problemy.
- Dlaczego zmarła z nim zerwała?
- Poznałem Maddie przez przypadek, była jeszcze wtedy w związku. Impreza u znajomego, a ona była osobą towarzyszącą Jeffa. On był duszą towarzystwa, jeśli ktoś w promieniu pięciu kilometrów wypowiedział słowo ‘impreza’ on od razu się zjawiał, bez wahania.
Tamtego wieczoru Jeff po alkoholu zbyt bardzo się zagalopował. Najpierw wszczął awanturę, a potem gdy kazałem mu się uciszyć dostałem od niego w ryj osobiście. Nawywijaliśmy tam niezły cyrk, sprawa trafiła na policję.
Kilka dni później spotkałem Maddie osobiście, chciała wyjaśnić tę całą sprawę oraz poprosiła mnie o to bym nie składał większych doniesień na Rodgersa. Odpowiedziałem jej, że to i tak nie ma sensu oraz nie miałem tego w zamiarze, a ona w końcu dała namówić się na kawę.
Zaczęliśmy się częściej spotykać, oczywiście za plecami Rodgersa, który coraz więcej imprezował, bił się i trafiał na policję. Ja też miałem wiele spotkań ze służbą prawa, ale ten koleś przebijał mnie jak tylko mógł.
Maddie porzuciła go parę miesięcy po naszym spotkaniu, głównie z mojego powodu, ale koleś nie odpuścił. Zależało mu na niej więc śledził ją, przymuszał do powrotu oraz wszczynał kolejne awantury ze mną w roli głównej.
Z Jeffem nie mieliśmy kontaktu od bardzo długiego czasu, on wyjechał do Anglii, gdy uświadomił sobie, że to rzeczywiście nie ma sensu, a my zostaliśmy tutaj, bez psychopatycznego kolesia. Tylko nie rozumiem dlaczego po tych kilku latach chciał spotkać się z Maddie. Przecież myślałem, że to zakończony rozdział w naszym życiu.
- Niekiedy ludzie potrafią być bardzo przywiązani do osób, które się kochało.
- Ale to nie było już przywiązanie. To był zwykły psychopata. Nie odstępował jej na krok.
- Myśli pan, że pan Rodgers może być zaplątany w tę całą sprawę?
- Myślę, że miał w niej udział i to nawet spory.
- Wcześniej twierdził pan, że były pani Benson nie podniósłby za żadne skarby ręki na ofiarę. Nie przeczy w tej chwili pan sam sobie?
- Być może – stwierdził po namyśle – Ale ludzie się zmieniają. Zmienia ich inne otoczenie, zmieniają go inni ludzie. Z nim mogło być tak samo.
- Sprawdzimy pana Rodgersa, a pan – spojrzała na niego upijając ostatni łyk kawy – A pan niech nie robi żadnych głupstw, może pan się jeszcze nam na coś przydać.
Uśmiechnął się po chwili i spojrzał na jej spuchnięte policzki od zimna. Przejęta wyciągnęła z torebki swój telefon i spojrzała na godzinę.
Po chwili wstała i nie otrzymując żadnych innych informacji od mężczyzny podała mu dłoń.
- Dziękuję jeszcze raz za to, że zdecydował się pan do mnie zadzwonić. Jakby co nadal jestem do dyspozycji – odparła i odsunęła od niego dłoń – I jeszcze jedno – bardzo dobra kawa, dziękuję.
Uśmiechnęła się po raz kolejny i wyszła z pomieszczenia nie spoglądając już w stronę mężczyzny.

***

Shinoda wszedł do swojego mieszkania wiedząc, że noc, którą spędzi będzie jedną z najgorszych w jego życiu. Nikt go tak jeszcze nie upokorzył, nikt nie zadał mu aż takiego ciosu w serce.
A gdyby tak przez niego cały zespół był spłukany? Gdyby ich wywalił na zbity ryj co by zrobili?
Sądził, że udaje mu się załatwiać przeróżne sprawy, ale oni byli tak nie ugięci, że nie mógłby sobie wyobrazić co by się stało, gdyby nadal brnął w potyczki słowne z tym bucem.
Wszedł do kuchni i otworzył lodówkę chcąc wydostać z niej coś zjadliwego. Nie znalazł nic, na co by miał ochotę i trzasnął z całej siły drzwiczkami. Zdenerwowany oparł się dłońmi o blat i nagle usłyszał za sobą kobiecy głos.
- Mike, coś się stało?
- Jeszcze nic – westchnął i podniósł się patrząc na zdezorientowaną kobietę. Podszedł do niej, pod drzwi do salonu i pocałował ją w czoło na przywitanie. Uśmiechnęła się z powodu tego rytualnego gestu i spojrzała na jego wściekłą twarz.
- O co chodzi? Coś w pracy?
- Nie mówmy nic o niej, bo mnie szlag jasny trafi – odparł i usiadł naprzeciw telewizora włączając jakikolwiek program telewizyjny – Zawsze tylko „Och, Shinoda ty głupcze, nie jesteście zespolikiem godnym wiary, znowu nas pakujecie w kłopoty, sprawiacie nam po raz kolejny zawód…”
- Chodzi o Chestera i te koncerty? – Spytała po chwili siadając obok niego.
- Nie wiem jak taka banda kretynów może prowadzić tak poważną firmę. Chyba wydarto im w młodości rozum, serce i ludzkie myślenie, a zostawili chciwość na kasę.
- Nie odpowiedziałeś mi na pytanie.
- O Chestera może nie aż tak bardzo jak o mój pomysł z koncertami.
- Jeśli powiedział ci, że da radę zagrać z wami to nie wiem dlaczego robisz z tego taką aferę – szatynka spojrzała na niego. Zaskoczony był tym spostrzeżeniem, przecież tu nie chodziło tylko o niego.
- Ja wiem, że Chester coś odwali. Ja jestem o tym święcie przekonany. Już raz tak było, że był tak załamany nerwowo, że przejechał na fałszu połowę koncertu.
- A może trochę wiary w niego? – Zasugerowała mu – Mike, świat nie kończy się na zawalonym koncercie. Nigdy nie jest idealnie, doskonale o tym wiesz.
- O co ci chodzi Lauren, co?
- Nie denerwuj się tak, po prostu przesadzasz. Daj mu szansę. Odwołaliście ten następny koncert?
- Tak, ale tylko ten jeden.
- A na tej drugi on już będzie w stanie dać swój popis. Zresztą dobrze mu to zrobi.
Mike tylko powiedział w myślach O mój Boże i przewrócił oczami. Poczuł tylko jak kobieta odebrała jego ręki pilot do telewizora i przełączyła na jakąś, według Mika’a, denną wenezuelską telenowelę. Kobieta oparła się o jego ramię, chcąc na chwilę podtrzymać go na duchu, ale i tak doskonale wiedziała, że to będzie trudne doprowadzić go do wcześniejszego stanu.
Nagle Shinoda wstał jak poparzony i zaczął szukać swojego telefonu. Kobieta patrząc na niego w zdumieniu po chwili zrozumiała
- Jeśli chcesz znowu zadzwonić do wytwórni to nie w moim towarzystwie – zarzuciła mu kobieta i odsunęła się od niego. Wiedziała, że jeśli Shinoda znowu będzie prowadził pogadanki z tymi mężczyznami to atmosfera w tym domu do końca wieczora będzie nie do zniesienia.
- Nie dzwonię do nich – sprostował szybko – Dzwonię do Brada.
- Po co? – Spytała zdziwiona.
Boże, żeby to nie jego nowy super genialny pomysł…
- Zbieram ludzi w studio, dzisiaj wieczorem. Wybacz Lauren – przybliżył się do niej i złożył delikatny pocałunek na jej ustach – Będę późnym wieczorem, nie czekaj na mnie z kolacją.
Ona tylko kiwnęła głową, wiedząc, że ten człowiek jeszcze nie raz ją zaskoczy.


Wiem, powinnam go dodać wcześniej, ale brak internetu sprawił, że dodaję go dzisiaj.
Szczerze?
Uważam, że ten rozdział nie należy do moich udanych, jakoś mi szczerze mówiąc nie przypadł do gustu. Jak na razie się nic nie dzieje, ale to tylko kwestia czasu.
Myślę, że za niedługo się rozkręcę :)
Pozdrawiam :)

3 komentarze:

  1. Swietnie naprawde.
    Ciesze sie ze Carmen o Chazz pogpdzili sie.
    Carmen ma adoratora - nie wiem co o tym sadzisz.
    Rozmowa Shinody z tymi gościami bardzo ciekawa.
    Lauren wydaje sie ciekawa osoba.
    Ciekawi mnie co wymyslil Mike.
    Czekam na kolejny.
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie na 18

    Mika.
    P.S. Dzis wieczorem pojaw sie 19
    P.S.2 Sorry za bledy pisze z telefonu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. http://klucze-krolestwa.blogspot.com/2015/08/rozdzia-19.html - nowy. Zapraszam

      Usuń
  2. Ulix wreszcie zabrała się do komentowania, wee.
    Podoba mi się ten cały kryminalny wątek, ale chyba chciałabym, aby reszta zespołu też była zamieszana w śledztwo. Żeby razem zupełnie przez przypadek odkryli prawdę. Co Ty na to?
    W ogóle to ten rozdział wydał mi się trochę krótki jak na Twoje standardy, ale to nie zmienia faktu, że mi się podoba.
    Pewnie powinnam się domyślić paru rzeczy ale mam taki mętlik w głowie przez wenę na WOK, że ledwo wnioskuję cokolwiek z rzeczy, które sama wypisuję.
    Idę sobie, bo inaczej moje zaćmienie mózgu Ci się udzieli.
    I przy okazji zapraszam na 10 rozdział WOK.
    Pozdrawiam i weny!

    OdpowiedzUsuń