28 lipca 2015

Rozdział IV



Brunetka usiadła naprzeciw Benningtona i podała mu szklankę gorącej kawy. Nie odepchnął jej wzroku, wręcz przeciwnie. Zaczął się w nią wpatrywać jak w zaczarowany obrazek, jakby mu coś nie pasowało. Jakby jeden element wysunął się pod jego nieobecność z tej dziwnej układanki, której nie mógł pojąć.
- Dolałam ci trochę mleka, byłaby zbyt mocna, a jeszcze pewnie chcesz usnąć w nocy…
- I tak nie usnę –dodał i upił łyka kawy – Szczerze mówiąc chciałbym z tobą porozmawiać.
Zdziwiona spojrzała na niego, ale z wrodzonej ciekawości usiadła obok, chcąc nagonić go do mówienia. To było bardzo dziwne, wcześniej unikał z nią kontaktów oraz z innymi ludźmi, a teraz ma wielką ochotę porozmawiać. Czuła się z tym nieswojo, ale bardzo miło.
- Chciałbym cię przeprosić…
- Proszę, proszę…  - uśmiechnęła się – Chester w końcu coś zrozumiał.
- Przestań – syknął przez zęby, jakby jakakolwiek krytyka z jej strony wzbudzała u niego jeszcze większą niechęć – Chciałem ci tylko powiedzieć, że z niektórymi sprawami masz rację – poczuł jej przenikliwy uśmieszek na twarzy – Ale tylko z niektórymi!
- Och, przestań. Doskonale wiesz, że to nie o to chodzi.
- A niby o co?
Carmen uśmiechnęła się szeroko i dotknęła jego ramienia:
- Zacząłeś czuć się samotny, tak jak przed kilkoma laty. Pamiętasz te zdarzenia, to wszystko co cię otaczało. Nie chcesz do tego wracać. Wtedy też taki byłeś. A teraz po prostu boisz zostać sam.
- Gdybym tego chciał, zostałbym sam. I nawet wyprosiłbym cię z tego domu.
- Nie potrafiłbyś  - odparła przekonana – Boisz się samotności. Doskonale o tym wiem.
- Nie raz zostawałem sam w życiu. Dlaczego takie spostrzeżenia?
- Bo twoja przeszłość nie pozwala o sobie zapomnieć. Ciągle wpaja się do twojego umysłu, śnisz o niej, wprowadza u ciebie stany lękowe, a później pozostawia bez wszystkiego. Tak jak teraz. Ale teraz widzę, że próbujesz temu jakoś wyjść naprzeciw.
- Przestań filozofować Bright – wstał z miejsca i spojrzał z góry na kobietę. Odzywał się po niej po nazwisku zawsze wtedy, kiedy swoimi słowami zachodziła za daleko. Może nie miała na myśli zdołowanie go, tylko uświadomienie, że prędzej czy później i tak do niej wróci, mimo swoich wcześniejszych słów.
- Chcę ci tylko powiedzieć, że nie musisz się bać, bo sam nie zostaniesz – porwała mu inteligentnie papierosa z dłoni i wsadziła go do ust – Koniec rozmowy na dzisiaj i tak się zdenerwowałeś.
- Bo jesteś cholernie irytująca!
- A ty jesteś w tej chwili cholernym bucem i ci jakoś tego nie wytykam, panie Benningtonie.
Nagle zadzwonił telefon. Kobieta spojrzała na swoją komórkę i widząc nieznany numer odrzuciła połączenie. Mężczyzna spojrzał na nią pytająco, ale ona wzruszyła tylko ramionami uświadamiając mu, że nie ma pojęcia o co chodzi. Jednak ona już wiedziała co może się święcić.
Po chwili zadzwonił drugi raz. Zdenerwowana przyłożyła telefon do ucha, chcąc jak najszybciej dowiedzieć się o co chodzi.
- Cześć kotku, t-t-tutaj Jake, pamiętasz m-m-mnie?
Jak mogłabym zapomnieć półgłówku?
- Tak Jake, coś się stało?
- T-t-to ja się p-pytam. Ostatnio u-uciekłaś z klubu.
- Sprytny jesteś – uśmiechnęła się irytująco i rzuciła – Słuchaj koleś, masz jakąś poważną sprawę czy zawracasz mi dupę tylko dla twoich widzi mi się?
- Chciałem się tylko s-s-spytać czy umówiłabyś się ze mną na ka-ka-kawę?
- A niby dlaczego miałabym to zrobić? – Wiedząc, że gadanie z człowiekiem, który od pewnego czasu nie daje jej spokoju jest bez sensu, postanowiła po raz kolejny go spławić – Słuchaj, nie spotkam się na kawie, ani na herbatce, ani na ciasteczku. Człowieku, dzwonisz do mnie z pięciu różnych numerów od kilku dni, czy to jest normalne?
- Zrywasz ze mną?
- A my ze sobą w ogóle byliśmy? – Spytała zaskoczona – Sorry koleś, sądzę, że i tak nasza znajomość duża przetrwała.
- Jakieś dwie n-noce, no prawie, bo je-jedna w połowie.
- I o to chodzi.
Odłożyła telefon na drewnianej półce i spojrzała na zaskoczonego Benningtona.
- Ludzie poznają różnych ludzi w klubie jak są pijani.
- Kto to był?
- Nie mam pojęcia, koleś jest jakiś nienormalny. Nie dość, że czasami muszę czekać kilka minut aż sklei poprawnie zdanie, to jeszcze wydzwania do mnie kilka razy dziennie i prosi o spotkanie – wywróciła oczami – Nie zdziwię się jak za niedługo będzie grał serenady pod moim balkonem, bo coś mi się wydaje, że ten psychopata może być zdolny do odszukania takich informacji – wsunęła papierosa do ust i dodała – Ludzie są dziwni.

***

- Kilka koncertów? Zgłupiałeś Shinoda?
- Pytam tylko tak, nie mówię, że odwołam wszystkie koncerty na raz, ja tylko chcę byście mnie wysłuchali, bo ta sytuacja też nie jest dla mnie lekka – Spróbował na jednym wdechu przekonać producentów.
- Wiemy o Bennintonie, ale kilka koncertów to zwykły absurd! – krzyknął rozwścieczony – A ty Shinoda, jeśli dalej będziesz tak myślał o odwoływaniu takich wydarzeń to faktycznie, skończysz jako muzyk. Ale na ulicy, który będzie zbierał marne grosze na utrzymanie rodziny.
- Ja…
- I tak jesteśmy dla was pobłażliwi – uświadomił muzykowi wysoki facet, można by było rzec, że nawet z niewielką nadwagą – Powinniśmy już was od początku byli wyrzucić na zbity ryj. Ale nie, „Ja widzę w nich potencjał na gwiazdy, oni coś osiągną!”.
- I jeszcze to zrobimy.                                                       
- Mam nadzieję – odparł po chwili zdenerwowany – Bo jak na razie po tym wszystkim co wyprawiacie, widzę w was gwiazdkę jednej płyty i tyle.
Zdenerwowany i sfrustrowany Shinoda spróbował uspokoić się z własnych myśli w duchu. Nie chciał wyskoczyć z czymś, co by mogło spowodować katastrofalne skutki, zresztą powinien się słuchać chłopaków z zespołu.
Ale nie Shinoda, ty zawsze musisz pokazać, że jesteś najmądrzejszy.
Przewrócił zirytowany oczami, postanawiając jeszcze raz zacząć prowadzić dyskusję, tylko bez uciążliwego monologu szefów.
- Ja rozumiem wszystko – zaczął niepewnie, ale z lekką stanowczością w głosie – Ale tragedia jednego z nas dla zespołu też nie jest łatwa. Nie możemy ruszyć z nowym materiałem, stoimy w miejscu, a najgorsze jest to, że odwołaliśmy już jeden koncert. Próbuję być choć raz ludzki – stwierdził patrząc na coraz bardziej zirytowanych mężczyzn – Chester ma talent, doskonale o tym wiecie. Nie zamieniłbym Chestera na żadnego innego wokalistę, bo jest dla mnie i dobrym znajomym oraz doskonałym muzykiem. Jednak Chester to Chester. Jego charakter jest ciężki. Nie zmusi się go z dnia na dzień do kochania życia. Nie znam go tak dobrze jakbym chciał go znać, ale czasami się po prostu się nie da udawać do upadłego, że wszystko jest idealnie.
- Do czego ty niby dążysz? – Spytał po raz kolejny – Przecież już wyjaśniłem wszystko, co miałem do wyjaśnienia.
- Po prostu u niego byłem i widziałem to jego załamanie. Czas. On potrzebuje czasu. Każdy z nas go potrzebuje. Chester nie stanie na nogi tak z dnia na dzień. Następny koncert mamy za dwa tygodnie. Chester jest tak rozchwiany, że nie jestem pewien czy on czasem nie wyskoczy na scenę i nie zacznie ryczeć lub się zamknie w sobie. Już niczego nie jestem pewien.
- Może w końcu powiesz czego oczekujesz, a nie bawisz się z nami w kotka i myszkę?
- Jeszcze jednego odwołanego koncertu.
- To niesie ze sobą koszty.
- Niewielkie.
- Ale niesie – jego wzrok aż przeniknął po Shinodzie, który za wszelką cenę chciał wynegocjować odwołanie następnego wydarzenia – Panie Shinoda, ja nie wiem czy ty jesteś tego świadomy, że od pewnego czasu to wy tutaj pożeracie nam kasę, a my nic nie otrzymujemy w zamian. Może w końcu przyłożylibyście się do roboty i jednak pokazali na co was stać, a nie tylko żerowali na naszej cierpliwości…
- Niech pan będzie bardziej ludzki, tylko o to proszę.
- Tam są drzwi – mężczyzna wskazał Mike’owi drogę do wyjścia – Sądzę, że nasza rozmowa dobiegła końca.
Brunet wstał i spojrzał na niego. Wściekły za to, jak został potraktowany, przysunął się do niego i odparł:
- Przypominam panu, że nasza płyta sprzedała się doskonale, mimo tego, że się na to nie zanosiło. Nie jesteśmy typowymi muzyczkami, którzy na zawołanie będą robić piosenki albo albumy. Nie będziemy tworzyć na siłę, tylko dlatego, że ludzie oczekują od nas nowego krążka.
- Shinoda, jeszcze jedno słowo, a wylecicie.
- Powinien pan doskonale wiedzieć o co mi chodzi, tylko zawsze zgrywa pan dumnego. Powinien pan to zmienić prędzej czy później.
Po tych słowach usłyszał tylko głośne westchnięcie, które jeszcze bardziej go zirytowało i wyszedł z sali. Czując niesamowicie silną wściekłość zacisnął dłonie w pięści uświadamiając sobie, że to był pierwszy raz, gdzie postanowił przeciwstawić się temu choremu człowiekowi.  

***

- Byłeś z tym na policji?
- Zastanawiam się właściwie teraz czy ma to sens – odparł po chwili – Wiem, powinienem myśleć o tym wcześniej, no ale jednak jeśli ja się spotkam z nim na własną rękę będę miał z tego większą satysfakcję.
- Nie baw się teraz w chore satysfakcje, tylko pomyśl logicznie – odparł Ben podsuwając  pod jego nos karteczkę z numerem telefonu. Bennington stwierdzając, że policja jedynie przeszkodzi mu w zamiarach, odsunął ją od siebie i spojrzał na Bena.
- Tu nie chodzi też o moją dumę, tu chodzi też o to, że ta sprawa dotyczy mnie, a nie jakiejś chorej policji, która udaje, że coś znalazła.
- Zawsze byłeś dumny Chest, każdy o tym wie.
- Może znowu zacznijmy temat jaki Chester jest zły w tym co robi?
- O co ci chodzi człowieku? – Spytał zdezorientowany.
- Nie ważne – machnął ręką i dodał po chwili – Oni mi i tak nie pomogą.
- Wiesz już coś o Maddie przecież – Bennington spojrzał na niego wzrokiem zabójcy. Już w tej chwili wiedział o co mu konkretnie może chodzić – Może czas przestać myśleć o tym, że policja to tylko szerzące się zło?
- Wcale tak nie myślę…
- To dzwoń.
Nie słuchając już więcej swojego sumienia złapał za telefon i wybrał numer, który kilka dni temu otrzymał od młodej kobiety.
- Słucham? – Tak jak myślał, w słuchawce odezwała się ta sama osoba, którą widział kilka dni temu.
- Z tej strony Chester Bennington – zawahał się, lecz po chwili zaczął mówić dalej – Ja dzwonie w sprawie prowadzonego śledztwa dotyczącego Maddie Benson. Pamięta mnie pani?
- Oczywiście – odetchnął z ulgą, gdyż to oszczędziło mu wiele czasu – Czy coś się stało?
- Restauracja „Jeremy’s World”, dzisiaj o godzinie dwudziestej. Trafi pani?
- Myślę, że tak – odparła bardziej rozluźniona.
- To widzimy się później – rzucił jej i odłożył słuchawkę wpatrując się w uśmiechniętego przyjaciela.

***

- Proszę usiąść – odparł Chester siadając po drugiej stronie. Spojrzał na kobietę, która mimo jego obaw, zachowywała profesjonalizm.
Usiadła naprzeciw Benningtona i wyciągnęła z torebki mały notes, który położyła na stoliku. Popatrzyła na niego, a widząc jego lekki uśmiech odwzajemniła go.
- Już z samego początku chcę panu wielce podziękować za zmianę zdania – zaczęła po chwili – Myślałam, że się pan nie odezwie i zostawi nas z tym wszystkim samych.
- Maddie to osoba, którą kochałem, tak więc zostawienie tej sprawy w obce ręce nie byłoby w moim stylu – odparł i po chwili zauważył kelnera, który stanął obok nich.
- Dobry wieczór. Mógłbym już przyjąć zamówienie?
- Dwie niewielkie kawy – odparł Chester.
- Ale ja…
- Na mój koszt – uśmiechnął się do kobiety, która wiodła wzrokiem za odchodzącym mężczyzną.
- Tak więc… - zaczęła po chwili – Chciał pan ze mną porozmawiać, prawda?
- Wahałem się tak naprawdę czy załatwiać tę sprawę z osobami drugimi czy samotnie, ale uznałem, że poniekąd mogłoby mi to przysporzyć wielu kłopotów – Bennington spojrzał na powracającego kelnera i przyjął od niego zamówienie, kładąc filiżanki bo obu stronach stolika – Kilka dni temu spotkałem się z siostrą Maddie. Ona była z nią bardzo zżyta, mógłbym nawet rzec, że były nie dość dla siebie rodzeństwem, ale także przyjaciółmi. Ona wiedziała o Maddie wszystko i odwrotnie. Dowiadywałem się o nich wielu rzeczy, a ostatnio dowiedziałem się od Aileen bardzo ważnych rzeczy.
- Aileen? – Spytała po chwili.
- Siostry Maddie – sprostował szybko i ciągnął dalej – Moja ukochana miała spotkać się z Jeffem Rogdersem kilka dni przed śmiercią. Nie wiedziałem o tym, gdybym wiedział na pewno bym do tego nie dopuścił. Zawsze mieliśmy z tym kolesiem problemy.
- Dlaczego zmarła z nim zerwała?
- Poznałem Maddie przez przypadek, była jeszcze wtedy w związku. Impreza u znajomego, a ona była osobą towarzyszącą Jeffa. On był duszą towarzystwa, jeśli ktoś w promieniu pięciu kilometrów wypowiedział słowo ‘impreza’ on od razu się zjawiał, bez wahania.
Tamtego wieczoru Jeff po alkoholu zbyt bardzo się zagalopował. Najpierw wszczął awanturę, a potem gdy kazałem mu się uciszyć dostałem od niego w ryj osobiście. Nawywijaliśmy tam niezły cyrk, sprawa trafiła na policję.
Kilka dni później spotkałem Maddie osobiście, chciała wyjaśnić tę całą sprawę oraz poprosiła mnie o to bym nie składał większych doniesień na Rodgersa. Odpowiedziałem jej, że to i tak nie ma sensu oraz nie miałem tego w zamiarze, a ona w końcu dała namówić się na kawę.
Zaczęliśmy się częściej spotykać, oczywiście za plecami Rodgersa, który coraz więcej imprezował, bił się i trafiał na policję. Ja też miałem wiele spotkań ze służbą prawa, ale ten koleś przebijał mnie jak tylko mógł.
Maddie porzuciła go parę miesięcy po naszym spotkaniu, głównie z mojego powodu, ale koleś nie odpuścił. Zależało mu na niej więc śledził ją, przymuszał do powrotu oraz wszczynał kolejne awantury ze mną w roli głównej.
Z Jeffem nie mieliśmy kontaktu od bardzo długiego czasu, on wyjechał do Anglii, gdy uświadomił sobie, że to rzeczywiście nie ma sensu, a my zostaliśmy tutaj, bez psychopatycznego kolesia. Tylko nie rozumiem dlaczego po tych kilku latach chciał spotkać się z Maddie. Przecież myślałem, że to zakończony rozdział w naszym życiu.
- Niekiedy ludzie potrafią być bardzo przywiązani do osób, które się kochało.
- Ale to nie było już przywiązanie. To był zwykły psychopata. Nie odstępował jej na krok.
- Myśli pan, że pan Rodgers może być zaplątany w tę całą sprawę?
- Myślę, że miał w niej udział i to nawet spory.
- Wcześniej twierdził pan, że były pani Benson nie podniósłby za żadne skarby ręki na ofiarę. Nie przeczy w tej chwili pan sam sobie?
- Być może – stwierdził po namyśle – Ale ludzie się zmieniają. Zmienia ich inne otoczenie, zmieniają go inni ludzie. Z nim mogło być tak samo.
- Sprawdzimy pana Rodgersa, a pan – spojrzała na niego upijając ostatni łyk kawy – A pan niech nie robi żadnych głupstw, może pan się jeszcze nam na coś przydać.
Uśmiechnął się po chwili i spojrzał na jej spuchnięte policzki od zimna. Przejęta wyciągnęła z torebki swój telefon i spojrzała na godzinę.
Po chwili wstała i nie otrzymując żadnych innych informacji od mężczyzny podała mu dłoń.
- Dziękuję jeszcze raz za to, że zdecydował się pan do mnie zadzwonić. Jakby co nadal jestem do dyspozycji – odparła i odsunęła od niego dłoń – I jeszcze jedno – bardzo dobra kawa, dziękuję.
Uśmiechnęła się po raz kolejny i wyszła z pomieszczenia nie spoglądając już w stronę mężczyzny.

***

Shinoda wszedł do swojego mieszkania wiedząc, że noc, którą spędzi będzie jedną z najgorszych w jego życiu. Nikt go tak jeszcze nie upokorzył, nikt nie zadał mu aż takiego ciosu w serce.
A gdyby tak przez niego cały zespół był spłukany? Gdyby ich wywalił na zbity ryj co by zrobili?
Sądził, że udaje mu się załatwiać przeróżne sprawy, ale oni byli tak nie ugięci, że nie mógłby sobie wyobrazić co by się stało, gdyby nadal brnął w potyczki słowne z tym bucem.
Wszedł do kuchni i otworzył lodówkę chcąc wydostać z niej coś zjadliwego. Nie znalazł nic, na co by miał ochotę i trzasnął z całej siły drzwiczkami. Zdenerwowany oparł się dłońmi o blat i nagle usłyszał za sobą kobiecy głos.
- Mike, coś się stało?
- Jeszcze nic – westchnął i podniósł się patrząc na zdezorientowaną kobietę. Podszedł do niej, pod drzwi do salonu i pocałował ją w czoło na przywitanie. Uśmiechnęła się z powodu tego rytualnego gestu i spojrzała na jego wściekłą twarz.
- O co chodzi? Coś w pracy?
- Nie mówmy nic o niej, bo mnie szlag jasny trafi – odparł i usiadł naprzeciw telewizora włączając jakikolwiek program telewizyjny – Zawsze tylko „Och, Shinoda ty głupcze, nie jesteście zespolikiem godnym wiary, znowu nas pakujecie w kłopoty, sprawiacie nam po raz kolejny zawód…”
- Chodzi o Chestera i te koncerty? – Spytała po chwili siadając obok niego.
- Nie wiem jak taka banda kretynów może prowadzić tak poważną firmę. Chyba wydarto im w młodości rozum, serce i ludzkie myślenie, a zostawili chciwość na kasę.
- Nie odpowiedziałeś mi na pytanie.
- O Chestera może nie aż tak bardzo jak o mój pomysł z koncertami.
- Jeśli powiedział ci, że da radę zagrać z wami to nie wiem dlaczego robisz z tego taką aferę – szatynka spojrzała na niego. Zaskoczony był tym spostrzeżeniem, przecież tu nie chodziło tylko o niego.
- Ja wiem, że Chester coś odwali. Ja jestem o tym święcie przekonany. Już raz tak było, że był tak załamany nerwowo, że przejechał na fałszu połowę koncertu.
- A może trochę wiary w niego? – Zasugerowała mu – Mike, świat nie kończy się na zawalonym koncercie. Nigdy nie jest idealnie, doskonale o tym wiesz.
- O co ci chodzi Lauren, co?
- Nie denerwuj się tak, po prostu przesadzasz. Daj mu szansę. Odwołaliście ten następny koncert?
- Tak, ale tylko ten jeden.
- A na tej drugi on już będzie w stanie dać swój popis. Zresztą dobrze mu to zrobi.
Mike tylko powiedział w myślach O mój Boże i przewrócił oczami. Poczuł tylko jak kobieta odebrała jego ręki pilot do telewizora i przełączyła na jakąś, według Mika’a, denną wenezuelską telenowelę. Kobieta oparła się o jego ramię, chcąc na chwilę podtrzymać go na duchu, ale i tak doskonale wiedziała, że to będzie trudne doprowadzić go do wcześniejszego stanu.
Nagle Shinoda wstał jak poparzony i zaczął szukać swojego telefonu. Kobieta patrząc na niego w zdumieniu po chwili zrozumiała
- Jeśli chcesz znowu zadzwonić do wytwórni to nie w moim towarzystwie – zarzuciła mu kobieta i odsunęła się od niego. Wiedziała, że jeśli Shinoda znowu będzie prowadził pogadanki z tymi mężczyznami to atmosfera w tym domu do końca wieczora będzie nie do zniesienia.
- Nie dzwonię do nich – sprostował szybko – Dzwonię do Brada.
- Po co? – Spytała zdziwiona.
Boże, żeby to nie jego nowy super genialny pomysł…
- Zbieram ludzi w studio, dzisiaj wieczorem. Wybacz Lauren – przybliżył się do niej i złożył delikatny pocałunek na jej ustach – Będę późnym wieczorem, nie czekaj na mnie z kolacją.
Ona tylko kiwnęła głową, wiedząc, że ten człowiek jeszcze nie raz ją zaskoczy.


Wiem, powinnam go dodać wcześniej, ale brak internetu sprawił, że dodaję go dzisiaj.
Szczerze?
Uważam, że ten rozdział nie należy do moich udanych, jakoś mi szczerze mówiąc nie przypadł do gustu. Jak na razie się nic nie dzieje, ale to tylko kwestia czasu.
Myślę, że za niedługo się rozkręcę :)
Pozdrawiam :)

19 lipca 2015

Rozdział III



Mężczyzna spojrzał na brunetkę z nutą strachu w swoich oczach. Nie sądził nigdy, że będzie się tak czuł. To nie była już bezsilność przeplatana z niewyobrażalną wściekłością, to było coś o wiele gorszego.
- To nie jest możliwe – odparł po chwili – Przecież ona nie miała żadnych wrogów, znam przecież Maddie bardzo długo i wiem o niej praktycznie wszystko.
- Niech pan usiądzie – odparła brunetka i razem z drugim funkcjonariuszem usiedli naprzeciw Benningtona. – Jak pan już wie, dowiedzieliśmy się czegoś więcej na temat zmarłej.
- Ale jak to?
- Sekcja zwłok oprócz po naszych wstępnych, bardzo przewidywalnych sugestiach ustaliła, że Maddie Benson nie zginęła bezpośrednio w pożarze.
- Nie rozumiem – przerwał Bennington patrząc się głupio na policjanta.
- W tylnej części czaszki zauważyliśmy spore wgniecenie, które nie mogło być spowodowane małym upadkiem, choćby nawet upadkiem o podłogę. Wgniecenie jest tak duże, że wnioskujemy, że było zrobione czymś tępym, najprawdopodobniej młotkiem. Nie znaleźliśmy także śladów krwi w okolicy pomieszczenia, co wydaje się być bardzo dziwne – mężczyzna spojrzał na Benningtona i pewnie stwierdził – Pani Benson już nie żyła wcześniej niż doszło do wypadku. Nie wiemy ile czasu była martwa, tak naprawdę musimy jeszcze zbadać wiele, ale co do tego jednego jesteśmy pewni.
Nastała cisza. Spokój. Chester siedział otumaniony na krześle i próbował przetrawić te wszystkie słowa, lecz nie potrafił. Maddie nie zginęła w pożarze? Chwila, przecież…
- To niemożliwe – szepnął do siebie Bennington będąc bliski załamaniu. Żadna osoba w pomieszczeniu nie odezwała się ani słowem. Doskonale byli przekonani, że mężczyzna musi najpierw przetrawić wszystkie informacje, by zaczął z nimi współpracować.
- Zbieramy wszystkie możliwe poszlaki, spróbujemy także skontaktować się z panem Rodgersem – młodsza funkcjonariuszka spróbowała odnaleźć jego wzrok. Doskonale była świadoma tego co ją czeka przy podjęciu takiej, a nie innej pracy, lecz czasami i ona nie potrafiła się odnaleźć w takiej sytuacji – Jeśli chciałby pan ponownie złożyć zeznania, może się pan z nami skontaktować – wyciągnęła długopis, który stał idealnie w kolorowym kubku i złapała za jakąś kartkę papieru – Oto mój numer. Jeśli przypomniałoby się panu coś istotnego, proszę dzwonić. Każda informacja może być na wagę złota.

***

Przeszedł przez ulicę całkowicie otumaniony. Wzbierała się w nim niesamowita złość, złość której nie mógł tak po prostu porzucić. Ktoś zabił osobę, która jako jedyna kochała go na tym beznadziejnym i bezsensownym świecie. Ktoś zabrał mu osobę, z którą wiązał dalszą przyszłość. Osobę, która praktycznie zawsze była przy nim, która patrzyła na jego wzloty i upadki. Był wściekły, szarpała nim niezrównoważona siła, której nie mógł pojąć.
Miał w oczach łzy. Nie chciał ich wydostać, choć doskonale wiedział, że to jest jedyna rzecz na którą go teraz stać.
Stanął naprzeciw furtki do swojego domu i oparł się o nie pomalowany płot.
Wdech, wydech… Uspokój się Chester…
Zacisnął usta, nie przejmując się ludźmi, którzy przechodzili obok niego i nawet nie śmieli na niego spojrzeć. Nienawidził ich, nienawidził świata oraz tego życia, gdyż zawsze odbierało mu coś, na czym mu zależało.
- Chester?                                           
Nie odwrócił się. Doskonale wiedział do kogo należy ten niski głos, a nie chciał w tej chwili pokazać jakiegokolwiek załamania. Nie chciał pokazać swojej słabości, chciał do końca być tym, który zawsze sobie ze wszystkim radzi.
- Chester, pomóc ci w czymś?
Jego ponowne słowa skłoniły go do odwrócenia się w jego stronę. Brunet spojrzał na niego ze strachem w oczach. Aż tak bardzo źle wyglądał?
Bennington patrzył na niego przez dłuższą chwilę próbując hamować łzy. Nie wiedział jak zacząć rozmowę, tak by się nie rozkleić.
- Może wejdziemy do dom…
Nim mężczyzna się obejrzał Bennington z całej siły przylgnął do niego. Zaskoczyło go to. Nie wiedząc co zrobić dotknął swoją masywną dłonią jego pleców i pozwolił mu się wypłakać. Shinoda wiedział, że w tej chwili tylko tego potrzebuje – zrozumienia. Była to dla niego, szczerze mówiąc, niezbyt komfortowa sytuacja. Patrzył ukradkiem tylko na wzrok innych ludzi, którzy właśnie dopiero w tej chwili zainteresowali się całą sytuacją, która otaczała Benningtona.
Westchnął głośno nie wiedząc jak się zachować. Miał coś powiedzieć? Coś zrobić? A może odsunąć go od siebie? Ale to był Chester, on potrzebował czegoś innego.
Stwierdził, że pozostanie przy nim bez słowa będzie najlepszym rozwiązaniem. Dotknął bardziej swoją masywną dłonią jego pleców, przybliżając go do siebie, pokazując tym samym to, że stara się rozumieć jego cierpienie.
Znajomość Mike’a i Chestera nie była nigdy bardzo zaawansowana. Fakt, Shinoda przez pryzmat reszty zespołu zawsze był dla Benningtona najbliższy i starał się pokładać w nim jakieś zaufanie, lecz to czasem nie było takie proste. On po prostu potrzebował czasu.
Tak jak Mike, tylko, że on pragnął czasu na ochłonięcie i przemyślenie następnych ruchów.
Postanowił nie zostawiać go tutaj samego. Postanowił pozostać.

***

- Powiedzieli mi, że Maddie nie była ofiarą nieszczęśliwego wypadku, tylko ofiarą zabójstwa – odparł Bennington patrząc na siedzącego naprzeciw niego kolegę z zespołu – Wybacz mi, ja nie potrafię teraz jakoś myśleć, ani…
- Rozumiem cię – wszedł mu w słowo.
- Zawsze musi się coś zdarzyć w moim życiu. Czy ja urodziłem się już z wyrokiem nieszczęśliwego życia? Wszystko co robię, do czego dążę prędzej czy później się zrujnuje. Walczyłem ze sobą tyle ile mogłem, spróbowałem rzucić to wszystko, bo myślałem o dalszym szczęśliwym życiu…
- I nadal możesz walczyć – spojrzał na niego z wyrazami współczucia – Może to zabrzmi dziwnie, ale mimo tego, że Maddie już nie ma, ty nadal żyjesz. Ona nie chciałaby żebyś się załamał, uwierz mi.
Nigdy nie spodziewał się od Shinody takich słów. Mimo tego, że wyglądał na szczęśliwego, w tej chwili potrafił na pewien sposób zrozumieć to co czuje. Albo tak dobrze udawał, że rozumie.
- Gdyby się coś działo, nie ważne jaka sprawa, dzwoń do mnie – odparł po chwili patrząc na zegarek, jakby to w ogóle miało w tej chwili jakieś znaczenie – Zresztą nie tylko do mnie. Chłopaki też chętnie służą pomocą.
- Dzięki – odparł Bennington choć trochę podnosząc kąciki ust – Naprawdę dzięki.
Shinoda wstał by podnieść jakieś papiery z zakurzonego blatu.
- Trochę się tu zapuściłeś – uśmiechnął się delikatnie i ściągnął stos listów z małej szafki. Zaczął je dokładnie przeglądać, ale połowa z nich okazała się być zwykłymi rachunkami. Oddzielił je, tak jak potrafił i położył złożony stosik naprzeciw niego – Musisz sprzątnąć ten bajzel.
- Mi on nie przeszkadza – stwierdził.
- Jest okropny – zauważył przesuwając palcem po drewnianym blacie.
- Co z Linkin Park? – Spytał po chwili omijając temat jego porządku w domu.
- A co ma być? – Odparł zaskoczony – Nadal istnieje.
- Trasy koncertowe. Ja o tym wiem, ja pamiętam, że mamy zawartą umowę z producentem i musimy to zrobić…
- To nie ma już znaczenia – usiadł obok niego dodając – Nie ma sensu wychodzić z koncertami w takiej sytuacji. Powinni zrozumieć.
- Mike, słuchaj – zwrócił się do niego patrząc w jego stronę - Daj mi kilka dni. Muszę przetrawić te informacje. Teraz nie dam rady pojawić się w studio, ale za pewien czas postawię się na nogi. Zresztą muszę się postawić.
- Nie ma pośpiechu – odpowiedział – Już i tak wstępnie rozmawiałem z nimi na temat tych tras. Najwcześniejszy koncert mamy za tydzień. Przekalkulowałem jednak, że biletów nie poszło aż tak dużo jak się spodziewaliśmy, ten ważniejszy czeka nas piętnastego stycznia. Dzisiaj idę do nich i odwołuję najwcześniejsze wydarzenia aż do stycznia. Nie ma ich sporo.
- Około cztery koncerty… Ja mogę w nich uczestniczyć, uwierz mi.
Spojrzał na niego zdumiony chcąc zarzucić jeszcze jedno swoje „małe ale”. Doskonale wiedział, że smutek po śmierci Maddie będzie trwał dosyć sporo i nie chciał przymuszać go do uśmiechania się z innymi ludźmi, doskonale wie jak to wbija nóż w serce. Z jednej strony odwołanie koncertów wiąże się ze sporymi kosztami, które musieli pokryć, pewnie z własnej kieszeni, bo producenci ostatnimi czasy nie patrzą na nich pobłażliwie.
- Odwołam koncert za tydzień, a resztę się zobaczy – odpowiedział po chwili Shinoda wstając z miejsca – Zresztą i tak już wstępnie rozmawiałem o tym pomyśle.
Bennington spojrzał na niego z ciekawością i lekką nutą zdenerwowania.
- Spokojnie, biorę to na siebie – odparł – Ty i tak już masz sporo zmartwień.
Skinął delikatnie głową dziękując mu za to. Był mu wdzięczny za okazałą pomoc, mimo tego, że nie potrafił tego okazać. Tak samo był wdzięczny Benowi jak i Carmen, którzy ciągle przy nim byli. Jednak to Mike zaskoczył go najbardziej.
Bennington wstał i podniósł wcześniej położone przez Shinodę koperty. Przeglądnął je i połowę z nich wyrzucił do kosza. Widząc na sobie wzrok towarzysza zaproponował:
- Napijesz się czegoś?
- Wprawdzie wpadłem tylko na chwilę ale… - zastanowił się przez chwilę i spojrzał na telefon. Żadnych wiadomości ani telefonów więc stwierdził, że jednak poświęci chwilę dla Benningtona – Okey, może być kawa.

***

Kobieta przedostała się przez cienki korytarz w zaciemnionym klubie. Czując jak coraz większe dawki alkoholu oddziałują na jej umysł, wsparła się o ścianę i zaczęła głośno oddychać. Taka jest prawda, że powinna być w tej chwili gdzie indziej, tam gdzie jej potrzebują, lecz przez pewien czas zastanawiała się czy tak naprawdę jeszcze jest komuś potrzebna.
Chester.
Chester w tej chwili zachowuje się jak zadufany w sobie dupek, który nie może znieść osobistej tragedii. Była na niego zła, że nie potrafi wziąć się w garść tak jak należy. Miała przez pewien czas dość niańczenia dorosłego mężczyzny, musiała się na pewien czas od tego uwolnić.
- Pomóc ci? – spytał stojący obok niej mężczyzna. Złapał za jej ramię chcąc obrócić ją ku sobie.
- Poradzę sobie – odpowiedziała swojemu towarzyszowi. Poznany kilka dni temu chłopak puścił jej ramię i stanął naprzeciw niej.
- Jeśli będziesz wymioto…
- Proszę cię, daj mi na razie spokój – rzuciła do niego i usiadła na brudnej posadzce.
Boże, co się ze mną dzieje…
- Będę w środku.
Nim się obejrzała mężczyzna zniknął w ciemnościach, a ona sama tkwiła na obrzeżach klubu z głową między nogami. Chciała wstać, lecz nie mogła. Czuła na sobie kolejne zachwianie, które mogłoby sprowadzić katastrofę. Myślała jeszcze logicznie, pojmowała dlaczego i po co się tu znajduje oraz rozpoznawała twarze. Gorzej by było, gdyby nie pojmowała miejsca w którym się aktualnie jest.
Spojrzała na zegarek i zauważając, że jest już dwadzieścia minut po północy wstała z miejsca. Poprawiła swoją dopasowaną do ciała krótką sukienkę i zaczesała do tyłu włosy.
Przecież nawet przy najgorszych zbirach musi zachować szczyptę klasy.
Skierowała się do wyjścia, patrząc czy ten półgłówek nie idzie za nią, ale było czysto. Była tylko ona i siarczysty wiatr, który gładził jej ramiona strosząc tym samym włoski na jej ciele.
Czekała pod wielkim murem pięć minut, pięć najdłuższych minut swojego życia. Było jej zimno, ale cieszyła się, że alkohol w jakiś sposób jeszcze ją ogrzewa.
Wtedy usłyszała za sobą szelest uschniętych liści. Spojrzała w stronę cichego odgłosu i zaczęła zirytowana:
- Spóźniłeś się jakieś pięć minut! – naskoczyła na niego zdenerwowana – Czy ty chcesz żebym zamarzła tu na śmierć?
- Mądrzy ludzie mają przy sobie jeszcze kurtki.
Zagroziła mu palcem, a on nie zważając na nią wyciągnął z kieszeni małą torebeczkę foliową i zakołysał nią przed jej oczami. Wyciągnęła po nią dłoń, ale nim się obejrzała mężczyzna schował ją za sobą znacząco patrząc na kobietę.
- Proszę – odparła i wyciągnęła plik pieniędzy. Podała go mężczyźnie, ale ten zamiast tego odsunął się od niej – Bierzesz?
- To będzie trochę więcej kosztować.
- Nie rozumiem – odparła zmieszana – Przecież myślałam, że stawka jest taka sama jak wcześniej.
- Ceny wzrastają moja droga.
- Ile? – Spytała dociekliwie.
- Drugie tyle i będziemy kwita – odpowiedział jej mężczyzna z zawistnym uśmieszkiem na ustach.
- Ty chyba sobie żartujesz! – krzyknęła – Nie mam tyle. Roy, znamy się nie od dziś, proszę cię…
- Cóż, płacisz, albo inaczej to załatwimy. Specjalnie sprowadzałem dla ciebie towar – oparł się dłonią o czerwony mur i schował woreczek do kieszeni.
- Potrzebuję tego! – krzyknęła zdesperowana – Proszę cię, po dobroci.
- Wiem, że tego potrzebujesz. Potrzebujesz i ty, i twój przyjaciel. Czekać tylko aż przyjdzie do mnie z prośbą o działkę.
- Była umowa między nami – odparł – Miałeś mu nie sprzedawać.
- Cóż, oczy Chesterka tak mnie urzekły, że aż nie mogłem mu nie ulec – uśmiechnął się pokazując tym samym szereg białych zębów. Zdenerwowana Carmen praktycznie rzuciła się na niego, ale ten odepchnął ją i dodał – Jeśli nie masz kasy, alkohol powinien ci wystarczyć. Przecież widzę, że bez dragów i tak świetnie się bawisz.
- Daj mniejszą cenę.
- Nie mam zamiaru.
- Potrzebuję ich.
- Bierzesz czy nie?
Zastanowiła się trochę. Czuła nieodpartą potrzebę zdobycia zawartości tego, co trzymał w ręku. Doskonale wiedziała, że inteligentnie z nią pogrywa. Stwierdziła, że brnięcie w dalsze jego gierki nie mają sensu.
- Znajdę sobie kogoś innego, koleś – odparła i odwróciła się od niego. Ten zaśmiał się i rzucił:
- Powiedz Benningonowi, że jego działeczka już leży cieplutka i czeka na niego.
- Spróbuj mu coś sprzedać! – krzyknęła – Doskonale wiesz, że nie może brać.
- Teraz myślę, że będzie brał garściami po stracie swojej kobiety życia – odparł szyderczo wyśmiewając dwa ostatnie słowa i dodał – Szkoda jej, fajna dupa z niej była jednak.
- Jesteś okropny – rzuciła po chwili.
- To ty jesteś okropna zostawiając mnie samego – jego powaga aż ją przeraziła – Doskonale wiesz słonko, że albo zostajesz ze mną albo jesteś spalona.
- Policją mi zagrozisz? Zresztą, ty z policją i tak masz nieźle przerąbane.
- Policja może nie… - uśmiechnął się – Ale co by się stało gdyby Bennington dowiedział się że bierzesz? I uwaga! I, że bierzesz to ode mnie! – zaśmiał się głośno, a widząc zdenerwowaną minę brunetki dorzucił jeszcze – Niezwykła niespodzianka!
- Masz siedzieć cicho – przybliżyła się w jego stronę i przyparła go mocno do muru – Mieliśmy umowę ty kutasie. Jeśli tylko mu piśniesz słówko…
- Przestań Bright, jesteś dla mnie niegroźna jak stado słodkich malutkich koteczków.
- O co ci teraz chodzi? – spytała po chwili – Nie chcesz mi sprzedać działki, a teraz straszysz mnie Chesterem. Czego ty potrzebujesz?
- Tamte formy zapłaty jakoś już mi się przejadły… - odparł z uśmieszkiem. Spojrzał na nią i dotknął ręką jej ramienia. Wyczuła, że coś jest nie tak. Strzepała jego dłoń i odsunęła się od mężczyzny.
- Ty chyba sobie żartujesz – uśmiechnęła się zdesperowana – Ty jesteś świrnięty.
- A ty zdesperowana. No to jak? – Podniósł jej podbródek tak by na niego spojrzała – Wybór należy do ciebie. Jeśli wybierzesz to co mnie nie usatysfakcjonuje, to Bennington straci po prostu kolejną osobę w swoim życiu.
Trzęsła się ze wściekłości. Jej dłonie drżały, choć tłumaczyła sobie, że to tylko z powodu alkoholu, nic więcej. Pragnęła żeby to był tylko zły sen, który dopadł ją w drodze do tego potwornego miejsca. Nie chciała wierzyć w to co mężczyzna jej zaproponował. Znała go od dawna, to on ją wkręcił w to wszystko i nigdy nie sądziła, że może dojść do takiego czegoś.
Doskonale wiedział, że Bennington to jedyna osoba na której jej zależy w tym życiu i zrobi wszystko, by mężczyzna został przy niej. Gdyby jednak odszedł, ona zostałaby kompletnie sama.
- Decyduj się, bo jeśli mam zrobić wizytę u Benningtona to muszę się jeszcze jakoś przygotować.
Odsunęła się od niego i poprawiła swoją podwiniętą sukienkę oraz dolną część bielizny, która w pewien sposób już dostała się w ręce mężczyzny. Spojrzała na niego zawistnym wzrokiem, uświadamiając sobie po raz kolejny, że kolejny raz doprowadza się do władnej destrukcji.

***

Bennington popatrzył się na dwudziesto-jedno letnią kobietę i jednym ruchem ręki zaprosił ją do środka. Czując się już trochę lepiej, stwierdził, że przesadne ukrywanie się w czterech ścianach nie może do niczego dobrego doprowadzić. Złapał za jej dłoń i spojrzał w jej błękitne oczy.
- Jak sobie radzisz? – Spytał ją, tak jakby widział swoje lustrzane odbicie w stojącej naprzeciw niego szatynce.
- W porównaniu do tego całego zamieszania nawet nie tak źle – odparła czując ogarniający ją smutek – A ty? Stanąłeś na nogi?
- Myślę, że jest lepiej chociaż sama wiesz… Ostatnie spostrzeżenia policji całkowicie mnie dobiły.
Nie chcąc tkwić w pustej i przerażającej ciszy poprowadził ją do swojego skromnego salonu i kazał jej usiąść. Sam jednak odwrócił się w stronę ekspresu do kawy, proponując tym samym kobiecie filiżankę mocnej kofeiny.
- Dzięki, przyda się – odpowiedziała mu i oparła się o miękką sofę – Nie spałam dzisiaj całą noc.
- Wy chyba macie to rodzinne – odparł z uśmiechem, uświadamiając sobie ile to zdanie przysporzyło u niego bólu. Kiwnęła niepewnie głową wiedząc, że poniekąd spostrzeżenie Chestera jest trafne.
- Do bólu po stracie można się przyzwyczaić prawda? – Spytała po chwili z dziwną nutą desperacji.
- Nie mam pojęcia, pierwszy raz kogoś mi tak brakuje – usiadł obok młodej Aileen i wręczył jej filiżankę gorącej kawy. Ujęła ją w dłoń i jednym łykiem wypiła połowę jej zawartości.
- Nie rozpędzaj się tak, zostało mi kawy na dnie, nie wiem czy starczy na drugą.
Uśmiechnęła się szeroko i odstawiła naczynie na drewniany blat. Spojrzała w jego stronę, chcąc choć trochę odczytać coś z jego oczu, ale nie potrafiła. Wiedziała, że Chester zawsze należał do ludzi, którzy nie okazują cierpienia, albo jak okazują to sobie, ale tylko w samotności. Nie chciał opowiadać jej o tym jak się czuje po stracie Maddie – jego dziewczyny, a zarazem jej siostry, więc złapała tylko za jego dłoń i dodała:
- Wszystko się ułoży.
- Mam nadzieję, że złapią tego skurwysyna – odparł zahipnotyzowanym wzrokiem – Jeśli nie, to będę szukał do samego końca, aż go dorwę.
- Chester, ja też poniekąd dlatego tu przyszłam.
Spojrzał na nią zaskoczony, ale na odpowiedź nie musiał czekać długo.
- Nie byłam z tym na policji, sądzę że może to nie mieć znaczenia. Chciałam jednak przedyskutować to z tobą – widząc na sobie jego ciekawy wzrok kontynuowała – Chodzi o Rodgersa.
- To znaczy?
- Boże, gdyby Maddie tu była zabiłaby mnie za to co mówię – odłożyła ponownie białą filiżankę na wcześniejsze miejsce i skupiła się na wzroku Benningtona – Była u mnie kilka dni przed wypadkiem twierdząc, że Jeff się do niej odezwał.
- Dopiero teraz mi o tym mówisz?
- Chester, słuchaj. Nie wiem o co jej chodziło, ale ona naprawdę chciała się z nim spotkać. Coś musiało być na rzeczy. Może jej zagroził? Nie mam pojęcia. Kazała mi tobie nie mówić, powiedziała, że i tak masz dość zmartwień i obowiązków byś jeszcze denerwował się nim.
- Ten człowiek chyba nigdy nie odpuści – wstał z miejsca, a Aileen aż się wzdrygnęła – Zabiję go…
- Dlatego nie chciałam ci mówić! – krzyknęła – I ona też. Już raz dostał po ryju od ciebie, Chester, proszę nie pakuj się w nic głupiego.
- Naprawdę nie wiesz czego on chciał? – Oparł się ramionami o kant sofy i spojrzał w jej stronę. Widząc jak kręci negatywnie głową, wpadł w szał. Dziewczyna wiedziała, że za te słowa będzie odpokutowywać jeszcze przez dłuższy czas.
- Idźmy z tym na policję, nie rób nic na własną rękę, bo jeszcze ty pójdziesz siedzieć.
- To on ją zabił! – krzyknął.
- Chest, proszę…
Popatrzył w jej stronę. Była taka drobna i taka niewinna przy nim, że aż zdziwił się, że miała odwagę tu przyjść. Nie wierzył własnym uszom. Były chłopak Maddie odzywa się po wielu miesiącach nieobecności, a on dowiaduje się o tym dopiero teraz. Gdyby wiedział wcześniej zrobiłby coś, ochroniłby ją jakoś.
- Spotkali się? – Spytał po chwili.
- Nie wiem, nie mam pojęcia. Wiem, że bardzo mu na tym zależało.
Za dużo informacji, za dużo…
Oparł się o mebel chcąc wymyślić jakieś sensowne wytłumaczenie tego wszystkiego. Nie potrafił pojąć dlaczego on uczestniczył w tym tak blisko, a jednak był odciągnięty z dala od tego wszystkiego z czym borykała się ukochana. Nie wiedział po co Jeff po raz kolejny chciał namieszać w ich życiu.
Nie wiedział wielu rzeczy.
Nie wiedział nawet tego, że to mogło być bardziej skomplikowane niż by się w tej chwili spodziewał.


Nie idę z tymi rozdziałami jak burza, wiem o tym. Następny dodam też gdzieś za około tydzień, bo przede mną kolejny wyjazd także nie będę miała możliwości wcześniej.
Mam nadzieję tylko, że trójeczka wam się spodobała i zostawicie po sobie jakiś ślad :)
To dodaje otuchy, jeśli widzi się zainteresowanie tym blogiem :)
Pozdrawiam wszystkich!

15 lipca 2015

Rozdział II



- Megan Lee, funkcjonariusz policji – kobieta przedstawiła się stojąc nad mężczyzną. Oceniła jego stan trzeźwego myślenia i domyślając się znacznej poprawy zaczęła mówić – Panie Bennington, teraz nie ma pan mi nic do zarzucenia. Razem z kolegą przyjechaliśmy do pana, choć to nie było naszym obowiązkiem, daliśmy panu wytrzeźwieć i żeby to było mało, nic sobie pan nie zrobił. Chyba należy się nam jakaś nagroda.
Blondyn spojrzał na nią z góry i wiedząc, że te zeznania i tak go nie ominą odparł:
- Co jeszcze chcecie wiedzieć?
- Gdzie pan był siedemnastego października, o godzinie dwudziestej pierwszej?
- Już wam to mówiłem – zauważył po chwili – Najpierw byłem ze swoją dziewczyną w domu, a później, około godziny dwudziestej pojechałem do swojego domu, bo nie czułem się jak najlepiej.
- Może to ktoś potwierdzić?
Bennington zastanowił się trochę, ale nie przypominając sobie z kim mógł się komunikować w tych godzinach zaprzeczył ruchem głowy.
- Rozumiem… - Odpowiedziała mu stojąca nad nim brunetka. Mężczyzna spojrzał na nią ukradkiem, co chwilę zapisywała coś w notesiku, zapewnie to były jego ciągle powtarzające się zeznania.
- Dlaczego po raz drugi pytacie mnie o to samo? – Spytał po chwili będąc zdezorientowanym.
- Wolimy się upewnić.
- Niesamowite, że w tym momencie rola policji polega tylko na samym upewnianiu się – westchnął czując dopiero w tej chwili ból głowy spowodowany nadmiernym alkoholem. Będąc zupełnie świadomym swojej głupoty i lekkomyślności spojrzał na kobietę i grzecznie spytał – Mógłbym dostać jakąś tabletkę przeciwbólową? Cokolwiek.
Oderwała się na chwilę ze swoich notatek i słysząc to szeroko się uśmiechnęła. Mężczyzna to rozpoznał, był to uśmiech pogardy, nie życzliwości.
- Za dużo się balowało wczoraj, prawda?
- Wczoraj? – Wręcz krzyknął.
- Ano, wczoraj, wczoraj. Przecież nie myślał pan, że po takiej dawce trunków wytrzeźwieje pan w dwie godziny.
Nie wiedząc co odpowiedzieć, złapał się za pulsującą od bólu głowę i oparł się bardziej o swoje krzesło. Czyli jeśli był w takim stanie, to co mógł jeszcze po drodze zrobić? Pamięta tylko to, że wszystko zaczęło się w domu Carmen. Jeśli powywracał jej mieszkanie do góry nogami, to jest świadomy tego, że powinien omijać ją szerokim łukiem.
Po chwili pochwycił tabletkę i zgrabnym ruchem wrzucił ją do ust. Była gorzka. Wiedział, bo część jej się rozpłynęła. Ruchy mężczyzny stały się coraz to bardziej powolne. Świat zaczął trochę zatrzymywać. Złapał za głowę po raz kolejny i zamknął oczy.
- Źle się pan czuje? Mogę przynieść jeszcze jakiejś wody…
- Nie trzeba – odparł i delikatnie wstał z krzesła – Ale ubikacja byłaby już idealnym pomysłem.
Wiedziała, że powinna zachować w tej chwili powagę, lecz nie wyszło jej to zbytnio. Zaśmiała się cicho, irytując tym samym Benningtona.
- Na pewno pani nie wie, jakie to uczucie się źle czuć – rzucił ironicznie i zniknął za wskazanymi przez nią drzwiami.
Poczuł nagle ogień w gardle. Czyli cykl się powtarza, nic nowego. Te same mdłości jak po każdej libacji alkoholowej.
Oparł się o ścianę i pomyślał to, co zawsze myśli po takich zdarzeniach. „Koniec z alkoholem”. Doskonale wie, że to nie jest prawda, ale zawsze pociesza się w taki sposób. Alkohol jest dobry, to ludzie są źli, doskonale był o tym przekonany.
Czując się kompletnie wyczerpany, wydostał z bólem wszystko ze środka, a nie było tego dużo. Nie jadł już praktycznie nic od kilku dni, brak apetytu zrobił go bardziej omamionym i bezsilnym.
Usiadł na zimnych płytkach, wiedząc, że za chwilę będzie musiał wrócić i ponownie złożyć zeznania kobiecie, która chyba nie ma już nic dzisiaj do roboty, niż przesłuchiwanie człowieka, którego marzeniem jest izolacja. Minęło już kilka dni od zdarzenia, a on nadal nie mógł uświadomić sobie tej straty. Wie, że życie toczy się dalej, bez niej. Bez Maddie, z którą wiązał dalszą przyszłość.
Gdyby miał stawiać na szczerość, oznajmiłby, że tak naprawdę Maddie to osoba, którą kochał z całego serca. Uwielbiał jej delikatny głos, długie, brązowe loki  oraz oczy, które wyrażały więcej uczuć niż wszystkie jej słowa. Przez jej oczy wiedział czy jest szczęśliwa, smutna, zdołowana, czego pragnęła lub co ją irytowało. Ale w tej chwili jakie to ma teraz znaczenie? Maddie nie ma, tak samo jak nie ma przeszłości lub nawet ewentualnej przyszłości.
Wstał z miejsca postanawiając wyjść z tego komisariatu jak najszybciej. Nienawidził komisariatów, przypominały mu ojca, a to za sobą ciągnie wszystkie wydarzenia z dzieciństwa. Nienawidził służby prawa, uważał, że to zwykłe pijawki, udające, że coś robią, tak jak teraz. Nie raz miał z nimi styczność, co nie było dla niego zbyt wielkim pozytywem.
Otworzył drzwi i zauważył brunetkę, która jak gdyby nigdy nic siedziała na jego miejscu i sprawdzała coś w swoim notesie. Boże, jak ja mam ochotę podrzeć ten jej irytujący notes, pomyślał po chwili.
- Myślę, że to już wszystko co mogłem powiedzieć.
- Nie wydaje mi się – odparła zupełnie znudzona – Nie dowiedziałam się praktycznie niczego nowego.
- A być może nie przyszło pani do głowy, że nie ma niczego nowego, prócz tego co przed chwilą zeznałem?
- Czy Maddie miała jakiś wrogów?
Zaskoczyła go. Zauważyła to i ciągnęła dalej temat:
- Miała styczność z jakimiś ludźmi, z którymi nie miała zbyt dobrych stosunków?
- Ludzie z natury mają wrogów. Pytanie wydaje się być bezsensu.
- Muszę znać nazwiska.
- Że niby Maddie nie zginęła w zwykłym wypadku? – Spytał sam w to nie wierząc – Zacznijmy od tego, że kto by chciał zabić kogoś przez podpalenie?
- Nie powiedziałam, że takie zdarzenia miały miejsce, jesteśmy w toku ich ustalania. A ja jestem tu z panem by ustalić pewne rzeczy, które na pewno nie zawadzą w sprawie tragicznego wypadku bliskiej panu osoby. To jak? – Spojrzała na niego – Poda mi pan jakieś informacje na ten temat?
- Maddie nie miała takich wrogów na śmierć i życie, ale mieliśmy częste problemy z jej byłym – zatrzymał się, nie będąc do końca przekonanym czy to dobry pomysł podawać jego nazwisko. Jednak widział, że kobieta aż wręcz na to nalegała – Jeff Rodgers. Ale od pewnego czasu nie otrzymujemy z nim żadnego kontaktu.
- Groził jej?
- Na samym początku, ale wie pani jak to jest. To ona od niego odeszła, a on nie mógł sobie z tym poradzić. Ale nigdy nie mógłby jej krzywdzić. Mimo tego, że nie przepadam za gościem, nie sądzę, że podniósłby na nią rękę.
Nie odpowiedziała tylko zapisała podane nazwisko i uśmiechnęła się do mężczyzny.
- Czy jest jeszcze coś co jest ważne w tej sprawie? – Spytała dając mu wolną rękę.
- Raczej nie – odparł i skierował się do wyjścia.
- Jeśli przypomni się coś panu, niech pan zadzwoni na nasz numer.
- Na pewno – uśmiechnął się pod nosem rzucając ostatnie dowidzenia. Teraz najważniejsze było jak najszybciej wydostać się z tego miejsca i zapomnieć o tym wszystkim co go otaczało.

***

Usiadł na swoim fotelu otoczony praktycznie całkowitą ciemnością. Trzymając w ręku papierosa, patrzył na tlący się z niego żar uświadamiając sobie, że tak naprawdę ten żar stworzył tę katastrofę.
Jaki był w środku? Najlepiej byłoby to określić słowami: bezsilny, samotny oraz pełny bólu. Ale tak naprawdę w środku był zupełnie pusty. Często czuł taką pustkę, ale nigdy nie potrafił w pełni jej zapełnić. Wszystko co teraz go otaczało nie miało zupełnie żadnego sensu. Nieskazitelnie czyste niebo, które jest wielkim zaskoczeniem o tej porze roku, w tej chwili nie robiło na nim żadnego wrażenia.
Nagle usłyszał huk. Wzdrygnął się i zaskoczony zaświecił stojącą obok lampkę. Widok rozwścieczonej Carmen nie mógł być dla niego wielką niespodzianką.
- Co ty sobie wyobrażasz gówniarzu?! – krzyknęła sfrustrowana – Zachowujesz się jak pierdolony dzieciak, któremu trzeba wszystko podawać i się nim pielęgnować!
- Carmen, spierdalaj stąd, nie mam ochoty z tobą rozmawiać – odparł nie pokazując żadnych emocji z wyrażonych słów.
- Twoje słowa nie robią na mnie większego wrażenia – odparła po chwili – Po jaką cholerę pojawiłeś się u mnie wczoraj w domu?
- Chciałem coś wyjaśnić – odpowiedział jej przybliżając ponownie papierosa do swoich ust. Spojrzał na unoszący się nad nim dym i dodał – Ale teraz przeszła mi jakoś ochota, wybacz.
- Przestań patrzeć na mnie z pogardą! – krzyknęła – Przestań to robić do cholery!
To go zamknęło na kilka chwil. Teraz to ona patrzyła na niego cała rozwścieczona. Wiedział, że działa jej na nerwy i że w każdej możliwej sekundzie może się na niego rzucić.
- Lepiej ci jak na mnie nawrzeszczysz? Jak mnie zignorujesz? – ciągnęła dalej swoje wywody będąc bliska płaczu – Mi też nie jest łatwo, ale ty mi nie pomagasz! Zbywasz mnie, nienawidzisz! Jestem twoim synonimem zła? – krzyknęła w jego stronę, co spowodowało odłożenie przez niego papierosa. Spojrzał na nią zaskoczony, uświadamiając sobie co tak naprawdę powiedziała – Próbuję być z tobą, chcę ci pomóc, martwię się. To mało? Oddaje ci swój cenny czas i nerwy, ale ty tego nie doceniasz. Śmiejesz się ze mnie, robiąc ze mnie jakąś naiwną. Uważasz, że to jest w porządku?
- Carmen…
- Zamknij się! – wrzasnęła. Wściekłość, która w tej chwili płynęła przez jej żyły, mogła posunąć ją do gorszego czynu niż krzyk – Tak postępuje przyjaciel? A może już mnie nie chcesz w swoim życiu?
- To nie tak…
- Nie chcę cię widzieć. Nie zjawiaj się w moim domu – stwierdziła – Daj mi święty spokój.
Wstał. Wiedząc, że jego głupie zachowanie do tego wszystkiego doprowadziło złapał za jej ramię, chcąc ją obrócić ku sobie.
- Wysłuchaj mnie – zaczął spokojnie – Nic tego nie usprawiedliwia, wiem. Musisz mnie zrozumieć…
- Puszczaj mnie – rzuciła mu przez ramię i wyrwała się z jego uścisku – Siedź sobie sam jak kilka dni temu. Przecież w tej chwili tylko tego potrzebujesz, tego by wszyscy cię zostawili.
- Nie chcę byś wychodziła – odparł.
- Przed chwilą stwierdziłeś co innego – odpowiedziała mu zdenerwowana.
- Nie wiedziałem co mówię – spojrzał na nią i dodał – Zostań.
Nie wierząc zbytnio w jego błagalny ton, odwróciła się ponownie z nadzieją szybkiego opuszczenia tego pomieszczenia. Wszystkie emocje tliły się w niej, ale w każdym momencie mogły niespodziewanie wybuchnąć tworząc wielką katastrofę, której żałowaliby oboje. Nie chciała tego, nie chciała po raz kolejny wbijać i jemu i sobie noża w serce, dlatego według niej najlepszym rozwiązaniem było odpuścić jakiekolwiek wywody na temat tej sytuacji w której nie mogli się odnaleźć.
Jednak po chwili poczuła jak Bennington mocno przywarł do jej piersi. Spojrzała zaskoczona na mężczyznę, miała ochotę odsunąć się od niego, ale nie potrafiła. Coś trzymało ją przy nim, jakaś dziwnie nie wytłumaczalna siła. Wtulił się w nią jak małe dziecko, które pragnie bliskości. Widziała to w nim. Widziała, że potrzebuje kogoś takiego, kto sprowadziłby go choć trochę na ziemię.
- Proszę, zostań – odparł po raz kolejny, uświadamiając sobie po raz kolejny jak bardzo potrzebuje czyjegoś towarzystwa.
Nie wiedziała co odpowiedzieć. Najprostszym, a zarazem najbardziej raniącym rozwiązaniem byłoby cofnięcie się, ale doskonale wiedziała, że nie wytrzymałaby z myślą, że Chester zostaje sam. Przybliżenie się bardziej do niego było lepszym rozwiązaniem, mimo tego, że nadal czuła w sobie niesamowicie silną złość do swojego przyjaciela.
- Musisz wziąć się w garść człowieku – odparła pół-szeptem wdychając zapach jego koszulki, która była przesiąknięta dymem papierosowym – Nic innego, tylko wziąć się w garść i normalnie się zachowywać. Bo od pewnego czasu nie widzę tego samego Chestera co kiedyś, tylko jakiegoś potwora.
Zauważył to. Sam to zauważył, więc zaprzeczenie jej słowom byłoby zwykłą hipokryzją z jego strony.
- Nie potrafię… - nie wiedział jak dokończyć zarzucone zdanie w jego umyśle. Czy tak naprawdę nie potrafił niczego zmienić, czy tylko wypierał się przed tym? Nie miał w sobie żadnej siły, która przytrzymałaby go i dała kopniaka w tyłek mówiąc „Życie jest piękne”. Nie miał tej determinacji w sobie oraz motywacji na następny dzień. Codzienność od pewnego czasu staje się uciążliwa, a on nie potrafi tego zatrzymać, tylko brnie w to jak zwykły ślepiec, który nie widzi nic złego w dążeniu przed siebie. Ale czasami trzeba powiedzieć stop.
- Jesteś dorosłym mężczyzną, nie takie tragedie przechodziłeś – odpowiedziała mu, odsuwając się od niego. Położyła swoje dłonie na jego barkach i z przekonaniem rzuciła – Musisz oddzielić przeszłość od przyszłości, przecież doskonale wiesz, że te dwie rzeczy w twoim przypadku nie mogą istnieć, jeśli myślisz o pozytywnym życiu.
Zgadzał się z tym. Przytaknął jej kiwnięciem głowy i ominął jej wzrok. Potrzebował jej, potrzebował Carmen nawet w takich sprawach. Potrafiła postawić na nogi niejednego mężczyznę. Jej mocny i wytrwały charakter budził grozę, ale także niósł za sobą dużo pozytywów. Czuł przed nią często niewytłumaczalny respekt.
- Zrozumiałeś? – Chcąc upewnić się jeszcze raz, dotknęła mocniej jego ramienia i spojrzała w jego wygasłe tęczówki. Pewien czas temu świeciły szczęściem, teraz są cmentarzem jego wszystkich zmartwień oraz niepowodzeń. Delikatnie przejechała po jego ramieniu jeszcze raz swoją dłonią i wtuliła się w niego – Proszę, postaw się na nogi, bo nie chcę cię tracić.
Uśmiechnął się mimowolnie, lecz na krótko. Wplótł swoje palce w jej włosy i głośno westchnął, nic nie odpowiadając na te słowa.

***

Siedzieli w grupie, a konkretnie było ich pięciu. Pięciu mężczyzn, którzy nie potrafili pojąć całej zaistniałej sytuacji. Zdezorientowani i będący zupełnie w kropce patrzyli albo to w przestrzeń, albo to przed siebie, bez żadnej determinacji.
Jeden z nich wstał i poprawił swoje rozczochrane włosy. Nie było mu do śmiechu, wiedział o tym on sam, jak i inni pozostali siedzący w tym pomieszczeniu.
Aby zaczerpnąć świeżego powietrza otworzył małe okienko na oścież. Nie mógł wychylić się z niej w takim stopniu by całkowicie jego głowa znalazła się na zewnątrz, ale nie żałował tego. Przynajmniej nie musi martwić się o to, że w przypływie złości będzie mógł wyskoczyć z kilku piętrowego studia, a niekiedy był tego bliski. Na przykład teraz.
- Dzwoniłeś do niego? – Spytał pierwszy z nich przełamując ciszę, która okrywała to pomieszczenie od dłuższego czasu.
- Nie raz – odparł Mike opierając się o parapet – Nie odbiera.
Wszyscy spojrzeli na Shinodę, który tak jakby chciał uniknąć wzroku swoich znajomych z zespołu. Chester? Chester był dla niego tylko znajomym, znajomym jakich miał tysiące, znajomym, który go niesamowicie irytował i denerwował, ale mimo tego był znajomym, którego za żadne skarby nie chciał oddać. Nie wiedział co ciągnęło go do Benningtona, ale wiedział to, że w tej chwili nie może zostać bezczynny.
- Mike zaczęły nam się trasy! – wyrwał go z transu – Wydaliśmy płytę, inni się zachwycają, mamy swoje pięć minut by zaistnieć na tym gównianym rynku muzycznym! Mamy otworzoną przed sobą drogę w stronę kariery…
- Nie mamy Chestera – odfuknął do Brada Shinoda – Myślisz, że bez niego pociągniemy?
- Odwołując teraz koncerty jesteśmy skazani na zero odbioru. A kto się zaopiekuje takim zespolikiem jak my? Wytwórnia nie da nam już drugiej szansy, przecież wiesz jak o nią walczyliśmy.
- Jesteśmy przy pierwszej płycie, odkujemy się – stwierdził mężczyzna i odszedł od okna, tworząc niewidzialną barierę wokół siebie. Był wściekły. Nie na chłopaków, którzy siedzieli obok niego, nie na Chestera, przez którego to całe zamieszanie, nie przez wytwórnie, która wręcz wchodziła im w tyłki. Był zły na siebie, bo nie potrafił odnaleźć nic takiego, co złagodziłoby spór pomiędzy życiem osobistym ich, Benningtona, a karierą.
- Musimy dać spokój, Chester musi dojść do siebie – odparł pewny swoich racji. Czuł odpowiedzialność za cały rozwój zespołu, nie mógł po prostu tego wszystkiego zostawić na pastwę losu.
- Wypadałoby do niego wpaść, zobaczyć jak sobie radzi… - odparł po chwili Koreańczyk, trzymając w ręce pałeczkę perkusisty. Obrócił nią kilka razy w rękach i dodał – Myślę, że to dobry pomysł, powinien wiedzieć, że jeśli jest związany z zespołem to może być związany w jakiś sposób też z nami.
- Joe, musimy to przemilczeć – odpowiedział mu Robert odbierając delikatnie pałki z jego rąk – Może niech jedna osoba idzie w imieniu nas wszystkich? Nie sądzę, żeby Chester miał teraz ochotę siedzieć z taką zgrają ludzi i jeszcze udawać, że jest wszystko w porządku – spojrzał na Shinodę – Powinien być to ktoś, kto zna go najlepiej.
- Chester jest zamknięty w sobie jak stary zadrzewiały kufer na dnie oceanu – zauważył Dave – Ja nawet nie wiem jakie jest jego hobby, ulubiony kolor czy nawet ulubione danie. Wiemy o nim tyle, ile to potrzebne.
- Mike – zwrócił się do niego Robert – On chyba pokłada w tobie jak na razie największe zaufanie.
- Co mam mu powiedzieć? – Odparł zbity z tropu dwudziesto-cztero latek – Że może na nas liczyć i że da radę?
- Coś takiego – mrugnął do niego perkusista – Tylko ładniej ubierz to w słowa, rozumiesz?
Kiwnął głową i usiadł na kanapie.
- Wszystko zaczęło się układać – złapał się za głowę i wypuścił dosyć spory strumień powietrza – Ale zawsze jak się coś układa, to zawsze ten jeden element musi się gdzieś wysunąć, gdzieś musi zaginąć, coś musi się stać.
- To nie jego wina – odpowiedział mu Brad – Nie win go za to.
- Nie winię – odparł trochę zmieszany. Czy naprawdę tak myślał? Czy naprawdę twierdził, że Bennington jest kolejną jego przeszkodą w spełnieniu kariery? Nie, Mike nie był egoistą. Był uparty, zbyt ambitny i często konsekwentny, ale tragedia jednego z członków zespołu nie może wpłynąć na ich dalszy los.
- Postaw się w jego miejscu – spojrzał na niego – Jeśli by to była Lauren, nie wiem czy jakakolwiek kariera teraz chodziłaby ci po głowie.
Miał rację. Zdecydowanie miał rację i nawet nie wzbraniał mu się okazać tego, że to rozumie. Po prostu w życiu każdego człowieka często następuje przełom, gdzie trzeba odgrodzić rzeczy ważne od ważniejszych.

***

- Stary, spójrz – brunet podał mu delikatnie jedną z gazet – Nasi znowu wygrali, nie sądziłem, ze odkują się po takiej porażce. Zresztą nie sądziłem w ogóle, że można tak bardzo wstać, będąc tak bardzo wgniecionym w ziemię.
Przeniósł delikatnie wzrok na Benningtona, lecz nie zauważył w jego twarzy nawet garstki zainteresowania. Odłożył prasę na bok i miał już coś do niego powiedzieć, ale Carmen go uprzedziła.
- Chester, myślę, że nie jestem dobrą kucharką, ale zawsze lepsze to niż ewentualne zupki chińskie – stwierdziła i położyła przed nim talerz z zupą pomidorową.
- Nie jestem głodny – bąknął pod nosem i delikatnie odsunął od siebie talerz pełen jedzenia. Ben widząc to spojrzał na niego, a później na praktycznie zrezygnowaną kobietę i odparł:
- Weź łyżkę do ręki i zjedz to, błagam cię – przewrócił oczami i spojrzał zawadiacko na Carmen – Mi też możesz włożyć trochę twojego wybitnego dzieła.
Kobieta wyczuwając jego ironię zrobiła zdenerwowaną minę i skrzyżowała swoje ręce.
- A co ja jestem? Twoja służąca? – uśmiechnęła się z dezaprobatą i przysunęła się do Benningtona – Jeśli nie ruszysz tej zupy, którą dla ciebie robiłam przez dwie godziny, to wsadzę ci tę łyżkę głęboko w dupę i dopiero ci się wszystkiego odechce! – usiadła obok na krześle i dodała – Nawet nie wiesz jak schudłeś przez te kilka dni.
- Nic mi nie…
- Zamknij się i jedz! – krzyknęła po chwili i skierowała się w stronę kuchni nadal patrząc na zdziwionego Benningtona. Jego przyjaciel widząc całą sytuację spojrzał na niego i z uśmiechem odparł:
- Ostra, jak zawsze…
- Myślisz, że ja jestem głucha? – Spytała po chwili dziewczyna nie wychylając się z kuchni.
Nie odpowiedział nic. Doskonale był świadomy tego, że wszelkie konwersacje z Carmen często trzeba sobie odpuszczać, choćby dla własnego dobra. Widząc, jak po chwili Chester przełamuje się i łapie za łyżkę, uśmiechnął się stwierdzając, że jednak kobieta byłaby nawet zdolna zmusić największego menela do zaprzestania z alkoholem. Tak naprawdę zna Carmen od bardzo długiego czasu, wszystko przez swojego przyjaciela.
Ben przyjaźni się z Benningtonem już od bardzo długiego czasu, pamiętają nawet wspólne czasy spędzone w piaskownicy lub na boisku. Jest tak naprawdę jedną z osób, która zna go tak dobrze, a jeszcze się do niego nie zraziła, fakt, Chester może to samo powiedzieć o Benie. Mężczyzna może nie ma często takich humorków jak Carmen, ale jego niezdecydowanie, cyniczność oraz wieczne problemy potrafią nie jednego człowieka wyprowadzić z równowagi.
- Chester! – krzyknęła kobieta z drugiego pomieszczenia i dodała – Telefon do ciebie.
- Nie ma mnie… - odparł po chwili wpychając do ust kolejną porcję zupy, która jak na Carmen, była dosyć znośna.
- Z policji – odparła całkiem poważnie patrząc na zaskoczonego mężczyznę – Mogę im powiedzieć, żeby się wypchali.
- Nie – rzucił i wstał z miejsca kierując się do odbiornika. Przechwycił od niej słuchawkę i przyłożył do ucha.
- Słucham? – Jego głos był całkiem poważny, nie wiedział czego się spodziewać, szczerze mówiąc nawet nie przyszło mu to do głowy, że może mieć jeszcze raz jakąś pogadankę z policją. Jego mina najpierw zmieniła się w zaskoczenie, a później po wielu sekundach jego milczenia w przerażenie.
- Tak rozumiem… - Odparł po chwili zahipnotyzowany – Znaczy się nie rozumiem, to nie jest możliwe!
Kolejna cisza. Carmen usiadła obok Bena i z ciekawością wpatrywała się w jego zachowanie. Nie wiedziała co o tym myśleć, czyżby znowu jakieś problemy w sprawie jego byłej dziewczyny?
- Denerwujesz się bardziej niż on – stwierdził po chwili mężczyzna i złapał za jej dłoń – Uspokój się.
- Znowu się załamie… - stwierdziła widząc to co się dzieje.
- Może to nic strasznego? – spytał retorycznie, a kobieta słysząc to przewróciła oczami w drugą stronę, pokazując swoją dezaprobatę.
Tkwili później już w ciszy, żadne z nich się nie odezwało, tylko patrzyli na Benningtona, który po raz kolejny siada na krześle martwo patrząc w bladą przestrzeń.