Naprawdę myślałam, że dam radę ciągnąć systematycznie tego bloga, lecz nawał obowiązków nie pozwala mi nawet odpocząć, nie mówiąc już o pisaniu. Małe usprawiedliwienie, zwłaszcza, że wcześniej stwierdziłam, że blog będzie poprowadzony do końca. On będzie poprowadzony, nie wiem ile czasu zajmie mi to wszystko, ale go poprowadzę.
Rozdziały będą dodawane co jakiś czas, nie mogę określić co ile. Będę pisała i dodawała wszystko na bieżąco jeśli czas mi na to pozwoli.
Przepraszam za takie opóźnienia, ale naprawdę to nie jest zależne ode mnie.
Przepraszam także za zaniedbania na blogach, których czytam. Albo je czytam i nie komentuję (za co ponownie przepraszam), albo zostawiam sobie ich czytanie na później. Obiecuję to wszystko nadrobić.
Pozdrawiam i do następnego razu, który mam nadzieję nadejdzie niebawem :)
15 września 2015
12 sierpnia 2015
Rozdział V
Bennington siedział
tak przez dłuższy czas w otaczającej go ciszy. Nie chciał w tej chwili obok
siebie nikogo, wystarczyło mu tylko jedno zdjęcie w ramce, które od dłuższego
czasu zdobiło jego szafkę nocną. Trzymał je teraz mocno w ręku, przypatrując
się najmniejszym detalom tej fotografii.
Gdyby miał
możliwość wróciłby się do tego zdarzenia. Jedyne nad czym teraz myśli to
cofnięcie się w czasie, by naprawić błędy i uratować to co zostało zniszczone.
Odłożył fotografię
na bok, zakrywając to co się na niej znajdowało. Widok jego szczęśliwej
dziewczyny nie był dla niego aż tak bardzo bolesny, jak jego widok – wtedy
kiedy emanował szczęściem.
Przechodząc przez
ponowny przypływ bólu, wziął ponownie czarną ramkę do ręki i zaczął się po raz
setny przyglądać temu, co się w niej znajdowało. Patrzył na Maddie, całkowicie
rozweseloną, która patrzyła gdzieś w dal, najprawdopodobniej na lecące w
obłokach ptaki. Swoją lewą dłonią trzymała jego pleców, tak aby nie zsunąć się
z jego nóg, na których siedziała. On patrzył się na nią, z uśmiechem na ustach
przyglądał się jej ustom, których już za moment miał osobiście zakosztować.
W tle widniała
panorama jak z bajki. Zachodzące morze, fale obijające się o brzeg morza oraz
mały statek, który najprawdopodobniej wypływał na ostatni w tym dniu rejs.
I tak miała
wyglądać reszta ich życia.
Miała.
Wsunął do ust
kolejnego papierosa i nie przejmując się tym, że jego telefon ponownie dzwoni,
wypuścił z ust kłęby dymu. Przyjrzał się im przez pryzmat światła dochodzącego
z malutkiej lampki nocnej i machnął ręką by odgonić to już raz na zawsze.
Po chwili położył
się na plecach mając przed sobą tylko jeden numer telefonu.
A co jakby
spróbować zadzwonić?
„A
pan niech nie robi żadnych głupstw, może pan się jeszcze nam na coś przydać”
Zaśmiał się do
siebie, wiedząc, że kobieta tymi słowami nie dość, że nie powstrzymywała go do podjęcia
pewnych kroków, tylko jeszcze zachęciła go do ich popełnienia.
Mógłby w tej chwili
do niej zadzwonić, jednakże to sprawiłoby mu kolejne kłopoty.
Postanowił
zadzwonić do kogoś innego.
Szybko wybrał numer
telefonu do Rodgersa, który jak na złość zadzwonił na dwa sygnały, a później
stracił połączenie. Spróbował po raz drugi, ale także kolejna próba okazała się
być bezsensu. Wyłączył telefon. Wiedział doskonale kto do niego dzwoni i w
jakiej sprawie.
Nie
przejmuj się Jeff, jeszcze cię dorwę…
***
Wszystko w twoim
umyśle staje się rozmazane. Wszystko przelatuje ci przed oczami jakby to były
ostatnie chwile twojego życia. Wiesz dobrze jednak, że tak nie jest i że za
chwilę musisz wstać i stawić czoła całemu światu, tak by kolejny raz nie upaść
tak bardzo jak przedtem.
Nie chciała tak
dłużej się czuć, nie chciała czuć się niepotrzebna, chciała tylko tego by ktoś
ją w końcu zauważył i stwierdził, że jednak jest warta życia.
W życiu każdego
człowieka następuje taka chwila, gdzie się zastanawiasz co tak w ogóle robisz
na tym świecie. Czy zostałeś stworzony tylko po to by zawadzać innym ludziom i
być ich pośmiewiskiem czy po prostu po to by być kimś.
Być kimś. Też coś.
Carmen wstała z
zimnej podłogi uświadamiając sobie, że zapomniała zapalić w małym piecyku.
Chłód powietrza przeniknął po raz kolejny przez jej skórę tworząc niewielkie
dreszcze. Spróbowała się ogrzać pocierając dłońmi o ramiona i chwiejnym krokiem
podeszła pod włącznik światła.
Ile spała? Godzinę,
dwie? A może pół dnia?
Dnia na pewno nie,
na dworze jest ciemno i cicho, musi być noc. Czyli jeszcze nie jest tak źle.
Włączyła światło i
ujrzała niesamowity bałagan. Westchnęła z niechęcią i będąc załamana znów usiadła
obok niewielkiego stolika.
Nie
załamuj się, tylko się nie załamuj ty głupia suko…
Chciała krzyczeć.
Dawno już nie była
tak upokorzona przez człowieka, który kiedyś jej pomagał i udawał jej
przyjaciela. Najpierw „Chodź, zobacz
jakie to świetne, zapomnisz o problemach”, a potem „Jeśli nie pozwolisz mi cię pieprzyć, Bennington się o wszystkim
dowie”.
Nie, Chester nie
mógł się nic dowiedzieć, że nadal brnie w to gówno. Obiecała mu dawno temu, że
skończy i zapomni o tym świństwie, tak samo jak on.
Tkwili w tym oboje.
Wiedziała, że jest trudno skończyć z przeszłością oraz zerwać ze swoimi
nałogami, ale postanowiła wyjść temu naprzeciw – przez niego. Nie chciała go
stracić, wiedziała, że jeśli znowu będzie dalej w to brnęła to prędzej czy
później on się od niej odsunie.
I tak było przez
pewien czas.
Ona nie przejmowała
się tym nadal kupując działki od Roy’a, a on wściekły na jej stany groził jej, że jeśli nie przestanie
to zostanie sama. Nie chciała zostać sama. Nie chciała zostać bez niego.
Przetarła oczy,
które zdążyły już nasiąknąć łzami. Tak dawno nie płakała. Nie lubiła płakać, a
jeszcze bardziej nie lubiła płakać przy kimś.
Twarda
do końca jak zawsze,
jak twierdził Ben.
Zaczęła krzyczeć.
Nie wiedziała dlaczego, nie wiedziała jak to mogło jej pomóc oraz nie wiedziała
czy to rozsądne. Krzyczała chcąc wydobyć z siebie cały ból.
Roy znowu tu był.
Znowu ją pieprzył.
Znowu szeptał jej
do ucha sprośne słowa, wtedy kiedy całym ciałem przylegał do niej.
Znowu słyszała jego
głośny prostacki śmiech ekscytacji kiedy dochodził.
Dość!
Wstała i wytarła
ostatnie łzy. Przyglądnęła się w lustrze i widząc podpuchnięte oczy postanowiła
znowu położyć się spać. Tak, sen to jest jedyne na co ją stać.
Spojrzała jeszcze
raz na własne odbicie.
Tak bardzo w tej
chwili potrzebowała Benningtona.
***
Brunet zapukał do
drzwi będąc święcie przekonany, że znowu miał racje. Bennington znowu nie
odbierał do niego telefonów, mimo tego, że myślał, że choć trochę postawił się
na nogi. Nie chciał znowu przechodzić tej samej pogadanki z wytwórnią, która i
tak kończyła się wyproszeniem jego z wielkiego pomieszczenia.
Wyproszeniem jak
jednego, wielkiego, bezużytecznego śmiecia.
Walnął pięścią w
drzwi niecierpliwiąc się po raz kolejny, ale nie trafił w nie, tylko w
stojącego już przed nim Chestera.
- Możesz mi
powiedzieć Mike, co ty odpierdalasz? – Spytał się zdezorientowany pocierając
dłonią o swój obolały nos. Spojrzał na niego spode łba oczekując dalszych
wyjaśnień, ale Shinoda nie miał w tej chwili czasu na rozczulanie się.
Wszedł do
pomieszczenia nawet nie czekając na pozwolenie mężczyzny i usiadł na pierwszym
lepszym krześle, które stanęło mu na drodze.
- Przepraszam, że
tak niespodziewanie, ale Chester – chyba wiesz do czego służy telefon komórkowy
– zaczął patrząc na niego nie wiedząc czy ze wściekłością czy z bezsilnością.
- Powiedziałem ci,
daj mi czas.
- Nie mamy już
czasu – odpowiedział – Nie przełożyłem tych koncertów, za półtora tygodnia
musisz stanąć na nogi i z nami jechać, zrozumiałeś?
Bennington usiadł
obok niego wiedząc, że i tak prędzej czy później będzie musiał się ogarnąć i
odparł:
- Dobrze.
- Co dobrze? –
Spytał zdziwiony.
- Dobrze, nie ma
sprawy – oparł się o krzesło i dodał – Mike nie panikuj człowieku, wiem, że
jesteś w gorącej wodzie kąpany, ale nie ma sensu przejmować się takimi
duperelami.
- Koncerty to nie
są duperele – zganił go Shinoda.
- Nie to miałem na
myśli – odparł uśmiechając się delikatnie. Wstał i stanął za mężczyzną łapiąc
go dłońmi za ramiona – A teraz wyluzuj człowieku, bo czasem zachowujesz się tak
jakby ktoś ci włożył kołek w tyłek i kilka razy go przekręcił.
Mike mimo tego, że
powinien być ruszony tą uwagą również się uśmiechnął i odparł:
- Widzę, że już
lepiej się czujesz.
- Nie tak by o
wszystkim zapomnieć, ale tak żeby żyć na miarę siebie – odsunął się od niego i
złapał za puszkę z piwem. Shinodzie na myśl przyszło nagle, że to przez alkohol
albo przez coś innego, ale nie zauważył żadnego innego zachowania, które by
mogło o tym świadczyć.
Zresztą Chester się
pilnuje, doskonale wie, że jeśli zacząłby brać to automatycznie jego udział w
Linkin Park jest zagrożony. Nie raz sam mu to uświadamiał, więc jest optymalnie
spokojny co do tej kwestii. Wiedział ile dla Chestera znaczy muzyka. Muzyka nie
była jego stylem życia, odskocznią od jego problemów, ale muzyka była nim.
Cieszy się na taki
traf w życiu. Po kilkunastu wokalistach, których przesłuchiwali już w głowach
mieli różne koncepcje na założenie zespołu. Mało brakowało, a nie przyjęli by
Chestera, który zaspał na pierwsze przesłuchanie.
Chester wniósł w
ich muzykę coś swojego, coś unikalnego i coś naprawdę innego. To w nim
doceniał, bo po tym poznaje się prawdziwego artystę.
A teraz siedział
przed nim próbując ratować zespół.
„Brak
następnego koncertu = brak was. Decyduj Shinoda” – taka wiadomość nastała go dzisiaj
rano gdy w spokoju jadł śniadanie. Czuł, że zaszedł za daleko w swoich słowach
i to przez niego zespół stoi pod znakiem zapytania. Najlepszym sposobem na
pozostanie jest stworzenie nowej, równie dobrej płyty jak Hybrit Theory.
Za chwilę sprawa
Maddie Benson ucichnie, Chester zajmie się własnym życiem, pozna kogoś nowego i
zapomni o przeszłości. Chester nie musiał starać się o kobiety, to kobiety
starały się o niego, także Shinoda nie sądził by mógł cierpieć na samotność po
jej stracie do końca życia. Tłumaczył sobie, że za chwilę Chester będzie mógł
żyć własnym życiem, tak jak kiedyś.
Po chwili zadzwonił
dzwonek do drzwi.
Mike odwrócił się w
stronę dźwięku sądząc, że to pewnie kolejne towarzystwo Benningtona. Mylił się.
Chester otworzył
drzwi i ku jego oczom ukazała się Megan Lee – funkcjonariuszka policji, z którą
miał przyjemność spotkać się kilka dni temu wraz ze swoim partnerem z pracy.
Chester przyjrzał się im uważnie, uświadamiając sobie po co tak naprawdę
przyszli.
- Znaleźliście Rodgersa?
– Spytał, mając to i tylko to w głowie. Chciał by to okazała się prawdą i by ta
sprawa całkowicie się zakończyła.
- Niestety nie –
odparła kobieta cienkim głosem i kontynuowała – Znaleźliśmy ciało kolejnej
kobiety.
***
Shinoda chciał
wyjść z pomieszczenia zostawiając tę trójkę razem, lecz Chester jakoś go
inteligentnie zatrzymał. Zresztą, Mike i tak mu w niczym nie przeszkadzał.
- Nie
zidentyfikowaliśmy danych osobowych ofiary, jednak ze wstępnych ustaleń możemy
rzec, że była ona kobietą, w wieku około dziewiętnastu do dwudziestu dziewięciu
lat. Zginęła w ten sam sposób co Maddie Benson, także przez podpalenie, jednak
tym razem żaden kawałek skóry nie został nieruszony – odparł młodszy policjant
patrząc na zdziwioną twarz Chestera – Wszystko spłonęło, jednakże drewniany
budynek w którym znaleźliśmy ciało został cały.
- Ofiara nie mogła
tam zginąć – wtrąciła się kobieta – Musiała być zabita gdzie indziej, a jej
ciało po śmierci zostało przeniesione do niewielkiego domku.
- Myślicie, że to
ma związek z Maddie? – Spytał po chwili Bennington, będąc przekonany, że cała
sprawa zaczyna się pomału komplikować.
- Wiek obu kobiet
jest zbliżony, a śmierć ich praktycznie taka sama. Jednakże Maddie miała
wgniecenie czaszki z tyłu, co jak już mówiłam świadczy o tym, że została
zaatakowana z zaskoczenia. Druga kobieta miała za to roztrzaskany nos. Nie mógł
tego zrobić ogień, to wręcz niemożliwe.
- Musimy zbadać do
kogo należy ciało i sprawdzić jakie jeszcze podobieństwa istnieją pomiędzy
ofiarami.
- Myślicie, że to
nie było przypadkowe? – Odezwał się w końcu Mike, który od samego początku
spotkania siedział cicho jak trusia.
- Wszystko jest
możliwe, jednak przy takich sprawach trudno o przypadek. Te kobiety zabiła
jedna i tak sama osoba. Nie wiemy co było jej motywem – mężczyzna spojrzał na
Benningtona i dodał – Nie możemy wykluczyć, że w grę nie wchodziło
wykorzystanie seksualne.
- Słucham? – uśmiechnął
się frustracko sam do siebie – Nie, czekajcie. To niemożliwe. Czyli Maddie
mogła być wykorzystana seksualnie przed śmiercią?
- Nic tego nie
wyklucza – odpowiedział mu – Mamy jeszcze jedno pytanie do pana – Bennington
podniósł swój wzrok tak by go wysłuchać – Wykonaliśmy rewizję całego domu pani
Benson, jednak ogień pochłonął wszystko. Gdyby pan znalazł jakieś jej rzeczy,
które mogłyby pomóc w sprawie, na przykład telefon, jakieś zapiski, książeczkę
z telefonami, notesy czy pamiętniki, bylibyśmy bardzo wdzięczni.
- Maddie nie bawiła
się w żadne zapisywanie spotkań oraz pamiętniki – odpowiedział im po chwili
namysłu – Sądzę, że była osobą skrytą, ale nie przede mną. O wszystkim
praktycznie wiedziałem.
- Nie wiedział pan
o Jeffie Rodgersie – zauważyła brunetka chcąc uświadomić się, że nawet osoby,
które kochamy, nie są nam do końca znane – Ile mogło być jeszcze spraw o
których pan nie wiedział?
- Nie chciała mnie
martwić – odpowiedział prawie pewnie, czując ciągle na sobie wzrok Shinody – To
chyba normalne zachowanie każdego człowieka.
- Dlaczego pan jej
teraz broni, a wcześniej pan twierdził coś innego? – ciągnęła dalej kobieta –
Nie chcę tylko by pan był do końca wszystkiego pewny.
- Nie musicie się
martwić o to co myślę – rzucił im mężczyzna – Wy lepiej się zajmijcie szukaniem
Rodgersa, bo to on jest w to wszystko zamieszany.
Nie odpowiedzieli
nic mężczyźnie. Spojrzeli na niego spode łba, wiedząc, że kolejne gatki z nim
nie mają sensu. On twierdził to samo, nie miał ochoty wracać do wytykania mu
błędów.
- Czyli w takim
razie jeśli zrobił to ten sam mężczyzna to znaczy, że tu grasuje jakiś seryjny
morderca? – Shinoda wiedział jak rozładować napiętnowaną sytuację i odwrócić
ich uwagę od słownych potyczek.
- Dobre
spostrzeżenie – kobieta uśmiechnęła się delikatnie – Właśnie do tego
zmierzałam. Tak czy owak radzę wam uważać.
- Myśli pani, że on
jest stąd? – Spytał się ponownie, jakby ta sprawa po części dotyczyła też i
jego.
- Nie mogę
potwierdzić, ale także nie mogę zaprzeczyć – uśmiechnęła się – Proszę pana,
według statystyk z USA pochodzi najwięcej psychopatów oraz zabójców. Są
rozmieszczeni po różnych stanach. Niektóre stany są bardzo strzeżone, niektóre
nie aż tak bardzo. Zakładając to, że morderca zaczyna myśleć o popełnieniu
zabójstwa. Jaki stan by wybrał?
- No raczej ten
mniej strzeżony – odpowiedział po chwili, wiedząc, że to jest zupełnie
logiczne.
- A trafił na takie
Los Angeles, gdzie policji jest więcej niż mrówek. Myśli pan, że to kompletny
psychopata, który chce rozgłosu czy po prostu szaleniec, który chce wyrównać
porachunki?
- Albo po prostu
morderca, który nie ma zbytnich warunków na wyjazd z tego miejsca – odparł
Shinoda po chwili wkręcając się coraz bardziej w gadkę z kobietą.
- To znaczy? –
ciągnęła
- Załóżmy, że
morderca pracuje w wielkiej korporacji, gdzie zbija niezłe kokosy na swojej
robocie. Ma zaufanych klientów, szacunek u ludzi i kochającą rodzinę. Ale budzi
się w nim coś głupiego, potrzebuje wrażeń. Spotyka dwie kobiety, wykorzystuje
je, a później zabija. Na następny dzień ponownie wchodzi w tę rutynę, będąc
spokojnym na to, że odpowiedzialność go ominie, bo kto zwróci uwagę na takiego
małego biznesmena?
- Sam pan to
wymyślił, panie Shinoda? – Spytała po chwili funkcjonariuszka.
- Chcę tylko
powiedzieć, że to mógł być każdy. Nawet ten, kto nie miał powiązania z
ofiarami.
- Jestem po
wrażeniem – odparła kobieta po chwili – Nie myślał pan o pracy w policji?
- Pokochałem inną
pracę – odparł wzruszając ramionami – Ale w młodości czytałem Sherlocka, także…
- No tak, to wiele
wyjaśnia – uśmiechnęła się po chwili i wstała z krzesła. Podała dłoń Shinodzie,
a później Benningtonowi, który odwzajemnił ją bez żadnego zastanowienia. Jej
partner zrobił to samo, a po tym stanął obok niej.
- Gdyby pan miał
jakieś inne dowody w tej sprawie, nawet te drobiazgi, które mogły należeć do
ofiary, to proszę o skontaktowanie się z nami – odparła po chwili i otworzyła
drzwi od mieszkania. Przekroczyła próg i nagle sobie przypomniała o jednej
istotnej kwestii – Miałabym jeszcze wielką prośbę. Tak czy owak, te informacje
są już w prasie, ale myślę, że będzie najlepiej jakbyście przemilczeli to
wszystko o czym wiecie.
- Co jak co, ale my
doskonale znamy te styczności z mediami – odpowiedział jej Shinoda uspokajając
stojącą w progu kobietę.
- A pan panie
Bennington niech pod żadnym pozorem nie dzwoni do byłego pani Benson –
uprzedziła go – Zapomniałam to panu powiedzieć to kilka dni temu, ale myślę, że
domyślił się pan tak banalnych rzeczy.
Po chwili zniknęła
z domu Benningtona rzucając im głośne „Do
widzenia”.
Chester zaklął w
myśli. Faktycznie, zadzwonił do niego, ale się nie dodzwonił. Czy to się liczy?
Zresztą, człowiek w przepływie emocji robi różne nieprzemyślane rzeczy.
***
- Ben, ona została
zabita jak Maddie, rozumiesz? – krzyknął wręcz z bezsilności mężczyzna, który
zaczął już wariować od tych wszystkich informacji – Ja nie wiem jakie mogły
mieć ze sobą powiązanie. Wiek? To tyle? Zabójca mógł gustować w młodych
kobietach… Boże co ja mówię. Mówię o Maddie. Maddie była bezbronna, przecież ja
mogłem ją uchronić. Dlaczego ja wtedy pojechałem cztery godziny przed tym
wypadkiem? Ben! Muszę coś zrobić, coś co byłoby idealne z moim sumieniem i z
moją psychiką. Wiem, że to trudne, bo moja psychika jest zszargana jakby
przejechało po niej z tysiąc biczów, ale… Ben! – spojrzał na niego i wkurzony
krzyknął – Ben przestań żreć!
- Nie mam już
wypłaty, z czego mam żyć?
- Trzeba było nie
wydawać na dziwki – odparł zdenerwowany Chester i oparł się o stojącą na środku
pomieszczenia kanapę – Ben, to jest dla mnie ciężkie, a w tej chwili wszystko
na co cię stać to wyżeranie kiełbasy z mojej lodówki.
Słysząc ten zarzut
przełknął ostatni kęs, a resztę włożył z powrotem tam, gdzie wcześniej leżała.
Spojrzał na Chestera i nie wymyślając nic innego odparł:
- Stary, ja nie
wiem co mam ci poradzić. Nie chcę byś się tak dołował, minęło i tak sporo czasu
od wydarzenia. Dla mnie też to nie jest łatwe patrzeć na ciebie jak się upijasz
i zamykasz się znowu w swojej małej krainie bez zła – czując na sobie wzrok
Chestera sprostował – Chcę byś żył jak kiedyś, bo w końcu musisz zacząć to
robić. Prędzej czy później będziesz sobie musiał z tym poradzić.
- Wyobraź sobie, że
tracisz najbliższą tobie osobę w życiu. Co robisz? – Spytał wkurzony – Może
żresz kiełbasę jak najęty?
- Dobrze Chester.
Czego ode mnie oczekujesz? – spytał po chwili.
- Zrozumienia –
odparł.
- Co ci ono da? –
Ben ciągnął temat dalej – Powiem ci, że cię rozumiem i staniesz się
szczęśliwym? Gdybym był na twoim miejscu nie potrzebowałabym jakiegoś tam
zrozumienia, tylko tego by ktoś przy mnie był. Żeby był jak się dźgam nożem z
tęsknoty, jak wypruwam sobie flaki z wnętrza i tak dalej.
- Byłbyś w stanie
być jakbym sobie przysłowiowo wypruwał flaki? – Spytał po chwili zdumiony jego
dziwnymi przemyśleniami.
- Wypruwałbym je sobie
razem z tobą kretynie – odparł sięgając ponownie do lodówki. Bennington mimo
tego, że trudno mu jest ukazywać uczucia uśmiechnął się w duchu na te słowa. Podszedł
do niego i położył jego dłoń na ramieniu mówiąc:
- Jedz ile chcesz –
podniósł ponownie swoje kąciki ust – Tylko zostaw mi trochę na kolację.
- A ty gdzie? –
Spytał
- Tam gdzie już
dawno powinienem się zjawić.
Rozleniwiłam się już. Upał nie sprzyja mojej wenie, może to też dlatego że ciągle mnie nie ma w domu?
Bardzo boję się o tego bloga, boję się o jego niedokończenie, bo od września będę miała problemy z wolnym czasem, ale postaram się coś zrobić.
Jak zauważyliście rozdziały są dodawane mniej więcej co tydzień, tak więc zaglądajcie w takich odstępach.
I komentujcie, błagam.
Pozdrawiam ;)
28 lipca 2015
Rozdział IV
Brunetka
usiadła naprzeciw Benningtona i podała mu szklankę gorącej kawy. Nie odepchnął
jej wzroku, wręcz przeciwnie. Zaczął się w nią wpatrywać jak w zaczarowany
obrazek, jakby mu coś nie pasowało. Jakby jeden element wysunął się pod jego
nieobecność z tej dziwnej układanki, której nie mógł pojąć.
-
Dolałam ci trochę mleka, byłaby zbyt mocna, a jeszcze pewnie chcesz usnąć w
nocy…
-
I tak nie usnę –dodał i upił łyka kawy – Szczerze mówiąc chciałbym z tobą
porozmawiać.
Zdziwiona
spojrzała na niego, ale z wrodzonej ciekawości usiadła obok, chcąc nagonić go
do mówienia. To było bardzo dziwne, wcześniej unikał z nią kontaktów oraz z
innymi ludźmi, a teraz ma wielką ochotę porozmawiać. Czuła się z tym nieswojo,
ale bardzo miło.
-
Chciałbym cię przeprosić…
-
Proszę, proszę… - uśmiechnęła się –
Chester w końcu coś zrozumiał.
-
Przestań – syknął przez zęby, jakby jakakolwiek krytyka z jej strony wzbudzała
u niego jeszcze większą niechęć – Chciałem ci tylko powiedzieć, że z niektórymi
sprawami masz rację – poczuł jej przenikliwy uśmieszek na twarzy – Ale tylko z
niektórymi!
-
Och, przestań. Doskonale wiesz, że to nie o to chodzi.
-
A niby o co?
Carmen
uśmiechnęła się szeroko i dotknęła jego ramienia:
-
Zacząłeś czuć się samotny, tak jak przed kilkoma laty. Pamiętasz te zdarzenia,
to wszystko co cię otaczało. Nie chcesz do tego wracać. Wtedy też taki byłeś. A
teraz po prostu boisz zostać sam.
-
Gdybym tego chciał, zostałbym sam. I nawet wyprosiłbym cię z tego domu.
-
Nie potrafiłbyś - odparła przekonana –
Boisz się samotności. Doskonale o tym wiem.
-
Nie raz zostawałem sam w życiu. Dlaczego takie spostrzeżenia?
-
Bo twoja przeszłość nie pozwala o sobie zapomnieć. Ciągle wpaja się do twojego
umysłu, śnisz o niej, wprowadza u ciebie stany lękowe, a później pozostawia bez
wszystkiego. Tak jak teraz. Ale teraz widzę, że próbujesz temu jakoś wyjść
naprzeciw.
-
Przestań filozofować Bright – wstał z miejsca i spojrzał z góry na kobietę.
Odzywał się po niej po nazwisku zawsze wtedy, kiedy swoimi słowami zachodziła
za daleko. Może nie miała na myśli zdołowanie go, tylko uświadomienie, że
prędzej czy później i tak do niej wróci, mimo swoich wcześniejszych słów.
-
Chcę ci tylko powiedzieć, że nie musisz się bać, bo sam nie zostaniesz –
porwała mu inteligentnie papierosa z dłoni i wsadziła go do ust – Koniec
rozmowy na dzisiaj i tak się zdenerwowałeś.
-
Bo jesteś cholernie irytująca!
-
A ty jesteś w tej chwili cholernym bucem i ci jakoś tego nie wytykam, panie
Benningtonie.
Nagle
zadzwonił telefon. Kobieta spojrzała na swoją komórkę i widząc nieznany numer
odrzuciła połączenie. Mężczyzna spojrzał na nią pytająco, ale ona wzruszyła
tylko ramionami uświadamiając mu, że nie ma pojęcia o co chodzi. Jednak ona już
wiedziała co może się święcić.
Po
chwili zadzwonił drugi raz. Zdenerwowana przyłożyła telefon do ucha, chcąc jak najszybciej
dowiedzieć się o co chodzi.
-
Cześć kotku, t-t-tutaj Jake, pamiętasz m-m-mnie?
Jak mogłabym zapomnieć półgłówku?
-
Tak Jake, coś się stało?
-
T-t-to ja się p-pytam. Ostatnio u-uciekłaś z klubu.
-
Sprytny jesteś – uśmiechnęła się irytująco i rzuciła – Słuchaj koleś, masz
jakąś poważną sprawę czy zawracasz mi dupę tylko dla twoich widzi mi się?
-
Chciałem się tylko s-s-spytać czy umówiłabyś się ze mną na ka-ka-kawę?
-
A niby dlaczego miałabym to zrobić? – Wiedząc, że gadanie z człowiekiem, który
od pewnego czasu nie daje jej spokoju jest bez sensu, postanowiła po raz
kolejny go spławić – Słuchaj, nie spotkam się na kawie, ani na herbatce, ani na
ciasteczku. Człowieku, dzwonisz do mnie z pięciu różnych numerów od kilku dni,
czy to jest normalne?
- Zrywasz
ze mną?
-
A my ze sobą w ogóle byliśmy? – Spytała zaskoczona – Sorry koleś, sądzę, że i
tak nasza znajomość duża przetrwała.
-
Jakieś dwie n-noce, no prawie, bo je-jedna w połowie.
-
I o to chodzi.
Odłożyła
telefon na drewnianej półce i spojrzała na zaskoczonego Benningtona.
-
Ludzie poznają różnych ludzi w klubie jak są pijani.
-
Kto to był?
-
Nie mam pojęcia, koleś jest jakiś nienormalny. Nie dość, że czasami muszę
czekać kilka minut aż sklei poprawnie zdanie, to jeszcze wydzwania do mnie
kilka razy dziennie i prosi o spotkanie – wywróciła oczami – Nie zdziwię się
jak za niedługo będzie grał serenady pod moim balkonem, bo coś mi się wydaje,
że ten psychopata może być zdolny do odszukania takich informacji – wsunęła
papierosa do ust i dodała – Ludzie są dziwni.
***
-
Kilka koncertów? Zgłupiałeś Shinoda?
-
Pytam tylko tak, nie mówię, że odwołam wszystkie koncerty na raz, ja tylko chcę
byście mnie wysłuchali, bo ta sytuacja też nie jest dla mnie lekka – Spróbował
na jednym wdechu przekonać producentów.
-
Wiemy o Bennintonie, ale kilka koncertów to zwykły absurd! – krzyknął
rozwścieczony – A ty Shinoda, jeśli dalej będziesz tak myślał o odwoływaniu
takich wydarzeń to faktycznie, skończysz jako muzyk. Ale na ulicy, który będzie
zbierał marne grosze na utrzymanie rodziny.
-
Ja…
-
I tak jesteśmy dla was pobłażliwi – uświadomił muzykowi wysoki facet, można by
było rzec, że nawet z niewielką nadwagą – Powinniśmy już was od początku byli
wyrzucić na zbity ryj. Ale nie, „Ja widzę w nich potencjał na gwiazdy, oni coś
osiągną!”.
-
I jeszcze to zrobimy.
-
Mam nadzieję – odparł po chwili zdenerwowany – Bo jak na razie po tym wszystkim
co wyprawiacie, widzę w was gwiazdkę jednej płyty i tyle.
Zdenerwowany
i sfrustrowany Shinoda spróbował uspokoić się z własnych myśli w duchu. Nie
chciał wyskoczyć z czymś, co by mogło spowodować katastrofalne skutki, zresztą
powinien się słuchać chłopaków z zespołu.
Ale nie Shinoda, ty zawsze musisz
pokazać, że jesteś najmądrzejszy.
Przewrócił
zirytowany oczami, postanawiając jeszcze raz zacząć prowadzić dyskusję, tylko
bez uciążliwego monologu szefów.
-
Ja rozumiem wszystko – zaczął niepewnie, ale z lekką stanowczością w głosie – Ale
tragedia jednego z nas dla zespołu też nie jest łatwa. Nie możemy ruszyć z
nowym materiałem, stoimy w miejscu, a najgorsze jest to, że odwołaliśmy już
jeden koncert. Próbuję być choć raz ludzki – stwierdził patrząc na coraz
bardziej zirytowanych mężczyzn – Chester ma talent, doskonale o tym wiecie. Nie
zamieniłbym Chestera na żadnego innego wokalistę, bo jest dla mnie i dobrym
znajomym oraz doskonałym muzykiem. Jednak Chester to Chester. Jego charakter
jest ciężki. Nie zmusi się go z dnia na dzień do kochania życia. Nie znam go
tak dobrze jakbym chciał go znać, ale czasami się po prostu się nie da udawać
do upadłego, że wszystko jest idealnie.
-
Do czego ty niby dążysz? – Spytał po raz kolejny – Przecież już wyjaśniłem
wszystko, co miałem do wyjaśnienia.
-
Po prostu u niego byłem i widziałem to jego załamanie. Czas. On potrzebuje
czasu. Każdy z nas go potrzebuje. Chester nie stanie na nogi tak z dnia na
dzień. Następny koncert mamy za dwa tygodnie. Chester jest tak rozchwiany, że
nie jestem pewien czy on czasem nie wyskoczy na scenę i nie zacznie ryczeć lub
się zamknie w sobie. Już niczego nie jestem pewien.
-
Może w końcu powiesz czego oczekujesz, a nie bawisz się z nami w kotka i
myszkę?
-
Jeszcze jednego odwołanego koncertu.
-
To niesie ze sobą koszty.
-
Niewielkie.
-
Ale niesie – jego wzrok aż przeniknął po Shinodzie, który za wszelką cenę
chciał wynegocjować odwołanie następnego wydarzenia – Panie Shinoda, ja nie
wiem czy ty jesteś tego świadomy, że od pewnego czasu to wy tutaj pożeracie nam
kasę, a my nic nie otrzymujemy w zamian. Może w końcu przyłożylibyście się do
roboty i jednak pokazali na co was stać, a nie tylko żerowali na naszej
cierpliwości…
-
Niech pan będzie bardziej ludzki, tylko o to proszę.
-
Tam są drzwi – mężczyzna wskazał Mike’owi drogę do wyjścia – Sądzę, że nasza
rozmowa dobiegła końca.
Brunet
wstał i spojrzał na niego. Wściekły za to, jak został potraktowany, przysunął
się do niego i odparł:
-
Przypominam panu, że nasza płyta sprzedała się doskonale, mimo tego, że się na
to nie zanosiło. Nie jesteśmy typowymi muzyczkami, którzy na zawołanie będą
robić piosenki albo albumy. Nie będziemy tworzyć na siłę, tylko dlatego, że
ludzie oczekują od nas nowego krążka.
-
Shinoda, jeszcze jedno słowo, a wylecicie.
-
Powinien pan doskonale wiedzieć o co mi chodzi, tylko zawsze zgrywa pan dumnego.
Powinien pan to zmienić prędzej czy później.
Po
tych słowach usłyszał tylko głośne westchnięcie, które jeszcze bardziej go
zirytowało i wyszedł z sali. Czując niesamowicie silną wściekłość zacisnął
dłonie w pięści uświadamiając sobie, że to był pierwszy raz, gdzie postanowił
przeciwstawić się temu choremu człowiekowi.
***
-
Byłeś z tym na policji?
-
Zastanawiam się właściwie teraz czy ma to sens – odparł po chwili – Wiem,
powinienem myśleć o tym wcześniej, no ale jednak jeśli ja się spotkam z nim na
własną rękę będę miał z tego większą satysfakcję.
-
Nie baw się teraz w chore satysfakcje, tylko pomyśl logicznie – odparł Ben
podsuwając pod jego nos karteczkę z
numerem telefonu. Bennington stwierdzając, że policja jedynie przeszkodzi mu w
zamiarach, odsunął ją od siebie i spojrzał na Bena.
-
Tu nie chodzi też o moją dumę, tu chodzi też o to, że ta sprawa dotyczy mnie, a
nie jakiejś chorej policji, która udaje, że coś znalazła.
-
Zawsze byłeś dumny Chest, każdy o tym wie.
-
Może znowu zacznijmy temat jaki Chester jest zły w tym co robi?
-
O co ci chodzi człowieku? – Spytał zdezorientowany.
-
Nie ważne – machnął ręką i dodał po chwili – Oni mi i tak nie pomogą.
-
Wiesz już coś o Maddie przecież – Bennington spojrzał na niego wzrokiem
zabójcy. Już w tej chwili wiedział o co mu konkretnie może chodzić – Może czas
przestać myśleć o tym, że policja to tylko szerzące się zło?
-
Wcale tak nie myślę…
-
To dzwoń.
Nie
słuchając już więcej swojego sumienia złapał za telefon i wybrał numer, który
kilka dni temu otrzymał od młodej kobiety.
-
Słucham? – Tak jak myślał, w słuchawce odezwała się ta sama osoba, którą
widział kilka dni temu.
-
Z tej strony Chester Bennington – zawahał się, lecz po chwili zaczął mówić
dalej – Ja dzwonie w sprawie prowadzonego śledztwa dotyczącego Maddie Benson.
Pamięta mnie pani?
-
Oczywiście – odetchnął z ulgą, gdyż to oszczędziło mu wiele czasu – Czy coś się
stało?
-
Restauracja „Jeremy’s World”, dzisiaj o godzinie dwudziestej. Trafi pani?
-
Myślę, że tak – odparła bardziej rozluźniona.
-
To widzimy się później – rzucił jej i odłożył słuchawkę wpatrując się w
uśmiechniętego przyjaciela.
***
-
Proszę usiąść – odparł Chester siadając po drugiej stronie. Spojrzał na
kobietę, która mimo jego obaw, zachowywała profesjonalizm.
Usiadła
naprzeciw Benningtona i wyciągnęła z torebki mały notes, który położyła na
stoliku. Popatrzyła na niego, a widząc jego lekki uśmiech odwzajemniła go.
- Już
z samego początku chcę panu wielce podziękować za zmianę zdania – zaczęła po
chwili – Myślałam, że się pan nie odezwie i zostawi nas z tym wszystkim samych.
- Maddie
to osoba, którą kochałem, tak więc zostawienie tej sprawy w obce ręce nie
byłoby w moim stylu – odparł i po chwili zauważył kelnera, który stanął obok
nich.
-
Dobry wieczór. Mógłbym już przyjąć zamówienie?
-
Dwie niewielkie kawy – odparł Chester.
- Ale
ja…
-
Na mój koszt – uśmiechnął się do kobiety, która wiodła wzrokiem za odchodzącym
mężczyzną.
-
Tak więc… - zaczęła po chwili – Chciał pan ze mną porozmawiać, prawda?
-
Wahałem się tak naprawdę czy załatwiać tę sprawę z osobami drugimi czy
samotnie, ale uznałem, że poniekąd mogłoby mi to przysporzyć wielu kłopotów –
Bennington spojrzał na powracającego kelnera i przyjął od niego zamówienie,
kładąc filiżanki bo obu stronach stolika – Kilka dni temu spotkałem się z
siostrą Maddie. Ona była z nią bardzo zżyta, mógłbym nawet rzec, że były nie
dość dla siebie rodzeństwem, ale także przyjaciółmi. Ona wiedziała o Maddie
wszystko i odwrotnie. Dowiadywałem się o nich wielu rzeczy, a ostatnio dowiedziałem
się od Aileen bardzo ważnych rzeczy.
-
Aileen? – Spytała po chwili.
-
Siostry Maddie – sprostował szybko i ciągnął dalej – Moja ukochana miała
spotkać się z Jeffem Rogdersem kilka dni przed śmiercią. Nie wiedziałem o tym,
gdybym wiedział na pewno bym do tego nie dopuścił. Zawsze mieliśmy z tym
kolesiem problemy.
-
Dlaczego zmarła z nim zerwała?
-
Poznałem Maddie przez przypadek, była jeszcze wtedy w związku. Impreza u
znajomego, a ona była osobą towarzyszącą Jeffa. On był duszą towarzystwa, jeśli
ktoś w promieniu pięciu kilometrów wypowiedział słowo ‘impreza’ on od razu się
zjawiał, bez wahania.
Tamtego
wieczoru Jeff po alkoholu zbyt bardzo się zagalopował. Najpierw wszczął
awanturę, a potem gdy kazałem mu się uciszyć dostałem od niego w ryj osobiście.
Nawywijaliśmy tam niezły cyrk, sprawa trafiła na policję.
Kilka
dni później spotkałem Maddie osobiście, chciała wyjaśnić tę całą sprawę oraz poprosiła
mnie o to bym nie składał większych doniesień na Rodgersa. Odpowiedziałem jej,
że to i tak nie ma sensu oraz nie miałem tego w zamiarze, a ona w końcu dała
namówić się na kawę.
Zaczęliśmy
się częściej spotykać, oczywiście za plecami Rodgersa, który coraz więcej
imprezował, bił się i trafiał na policję. Ja też miałem wiele spotkań ze służbą
prawa, ale ten koleś przebijał mnie jak tylko mógł.
Maddie
porzuciła go parę miesięcy po naszym spotkaniu, głównie z mojego powodu, ale
koleś nie odpuścił. Zależało mu na niej więc śledził ją, przymuszał do powrotu
oraz wszczynał kolejne awantury ze mną w roli głównej.
Z
Jeffem nie mieliśmy kontaktu od bardzo długiego czasu, on wyjechał do Anglii,
gdy uświadomił sobie, że to rzeczywiście nie ma sensu, a my zostaliśmy tutaj,
bez psychopatycznego kolesia. Tylko nie rozumiem dlaczego po tych kilku latach
chciał spotkać się z Maddie. Przecież myślałem, że to zakończony rozdział w naszym
życiu.
-
Niekiedy ludzie potrafią być bardzo przywiązani do osób, które się kochało.
-
Ale to nie było już przywiązanie. To był zwykły psychopata. Nie odstępował jej
na krok.
-
Myśli pan, że pan Rodgers może być zaplątany w tę całą sprawę?
-
Myślę, że miał w niej udział i to nawet spory.
-
Wcześniej twierdził pan, że były pani Benson nie podniósłby za żadne skarby
ręki na ofiarę. Nie przeczy w tej chwili pan sam sobie?
-
Być może – stwierdził po namyśle – Ale ludzie się zmieniają. Zmienia ich inne
otoczenie, zmieniają go inni ludzie. Z nim mogło być tak samo.
-
Sprawdzimy pana Rodgersa, a pan – spojrzała na niego upijając ostatni łyk kawy
– A pan niech nie robi żadnych głupstw, może pan się jeszcze nam na coś
przydać.
Uśmiechnął
się po chwili i spojrzał na jej spuchnięte policzki od zimna. Przejęta
wyciągnęła z torebki swój telefon i spojrzała na godzinę.
Po
chwili wstała i nie otrzymując żadnych innych informacji od mężczyzny podała mu
dłoń.
-
Dziękuję jeszcze raz za to, że zdecydował się pan do mnie zadzwonić. Jakby co nadal
jestem do dyspozycji – odparła i odsunęła od niego dłoń – I jeszcze jedno –
bardzo dobra kawa, dziękuję.
Uśmiechnęła
się po raz kolejny i wyszła z pomieszczenia nie spoglądając już w stronę
mężczyzny.
***
Shinoda
wszedł do swojego mieszkania wiedząc, że noc, którą spędzi będzie jedną z
najgorszych w jego życiu. Nikt go tak jeszcze nie upokorzył, nikt nie zadał mu
aż takiego ciosu w serce.
A
gdyby tak przez niego cały zespół był spłukany? Gdyby ich wywalił na zbity ryj
co by zrobili?
Sądził,
że udaje mu się załatwiać przeróżne sprawy, ale oni byli tak nie ugięci, że nie
mógłby sobie wyobrazić co by się stało, gdyby nadal brnął w potyczki słowne z
tym bucem.
Wszedł
do kuchni i otworzył lodówkę chcąc wydostać z niej coś zjadliwego. Nie znalazł
nic, na co by miał ochotę i trzasnął z całej siły drzwiczkami. Zdenerwowany
oparł się dłońmi o blat i nagle usłyszał za sobą kobiecy głos.
-
Mike, coś się stało?
-
Jeszcze nic – westchnął i podniósł się patrząc na zdezorientowaną kobietę.
Podszedł do niej, pod drzwi do salonu i pocałował ją w czoło na przywitanie.
Uśmiechnęła się z powodu tego rytualnego gestu i spojrzała na jego wściekłą
twarz.
-
O co chodzi? Coś w pracy?
-
Nie mówmy nic o niej, bo mnie szlag jasny trafi – odparł i usiadł naprzeciw
telewizora włączając jakikolwiek program telewizyjny – Zawsze tylko „Och,
Shinoda ty głupcze, nie jesteście zespolikiem godnym wiary, znowu nas pakujecie
w kłopoty, sprawiacie nam po raz kolejny zawód…”
-
Chodzi o Chestera i te koncerty? – Spytała po chwili siadając obok niego.
-
Nie wiem jak taka banda kretynów może prowadzić tak poważną firmę. Chyba
wydarto im w młodości rozum, serce i ludzkie myślenie, a zostawili chciwość na
kasę.
-
Nie odpowiedziałeś mi na pytanie.
-
O Chestera może nie aż tak bardzo jak o mój pomysł z koncertami.
-
Jeśli powiedział ci, że da radę zagrać z wami to nie wiem dlaczego robisz z
tego taką aferę – szatynka spojrzała na niego. Zaskoczony był tym spostrzeżeniem,
przecież tu nie chodziło tylko o niego.
-
Ja wiem, że Chester coś odwali. Ja jestem o tym święcie przekonany. Już raz tak
było, że był tak załamany nerwowo, że przejechał na fałszu połowę koncertu.
-
A może trochę wiary w niego? – Zasugerowała mu – Mike, świat nie kończy się na
zawalonym koncercie. Nigdy nie jest idealnie, doskonale o tym wiesz.
-
O co ci chodzi Lauren, co?
-
Nie denerwuj się tak, po prostu przesadzasz. Daj mu szansę. Odwołaliście ten
następny koncert?
-
Tak, ale tylko ten jeden.
-
A na tej drugi on już będzie w stanie dać swój popis. Zresztą dobrze mu to
zrobi.
Mike
tylko powiedział w myślach O mój Boże
i przewrócił oczami. Poczuł tylko jak kobieta odebrała jego ręki pilot do
telewizora i przełączyła na jakąś, według Mika’a, denną wenezuelską telenowelę.
Kobieta oparła się o jego ramię, chcąc na chwilę podtrzymać go na duchu, ale i
tak doskonale wiedziała, że to będzie trudne doprowadzić go do wcześniejszego
stanu.
Nagle
Shinoda wstał jak poparzony i zaczął szukać swojego telefonu. Kobieta patrząc
na niego w zdumieniu po chwili zrozumiała
-
Jeśli chcesz znowu zadzwonić do wytwórni to nie w moim towarzystwie – zarzuciła
mu kobieta i odsunęła się od niego. Wiedziała, że jeśli Shinoda znowu będzie
prowadził pogadanki z tymi mężczyznami to atmosfera w tym domu do końca
wieczora będzie nie do zniesienia.
-
Nie dzwonię do nich – sprostował szybko – Dzwonię do Brada.
-
Po co? – Spytała zdziwiona.
Boże, żeby to nie jego nowy super
genialny pomysł…
-
Zbieram ludzi w studio, dzisiaj wieczorem. Wybacz Lauren – przybliżył się do
niej i złożył delikatny pocałunek na jej ustach – Będę późnym wieczorem, nie
czekaj na mnie z kolacją.
Ona
tylko kiwnęła głową, wiedząc, że ten człowiek jeszcze nie raz ją zaskoczy.
Wiem, powinnam go dodać wcześniej, ale brak internetu sprawił, że dodaję go dzisiaj.
Szczerze?
Uważam, że ten rozdział nie należy do moich udanych, jakoś mi szczerze mówiąc nie przypadł do gustu. Jak na razie się nic nie dzieje, ale to tylko kwestia czasu.
Myślę, że za niedługo się rozkręcę :)
Pozdrawiam :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)