12 sierpnia 2015

Rozdział V



Bennington siedział tak przez dłuższy czas w otaczającej go ciszy. Nie chciał w tej chwili obok siebie nikogo, wystarczyło mu tylko jedno zdjęcie w ramce, które od dłuższego czasu zdobiło jego szafkę nocną. Trzymał je teraz mocno w ręku, przypatrując się najmniejszym detalom tej fotografii.
Gdyby miał możliwość wróciłby się do tego zdarzenia. Jedyne nad czym teraz myśli to cofnięcie się w czasie, by naprawić błędy i uratować to co zostało zniszczone.
Odłożył fotografię na bok, zakrywając to co się na niej znajdowało. Widok jego szczęśliwej dziewczyny nie był dla niego aż tak bardzo bolesny, jak jego widok – wtedy kiedy emanował szczęściem.
Przechodząc przez ponowny przypływ bólu, wziął ponownie czarną ramkę do ręki i zaczął się po raz setny przyglądać temu, co się w niej znajdowało. Patrzył na Maddie, całkowicie rozweseloną, która patrzyła gdzieś w dal, najprawdopodobniej na lecące w obłokach ptaki. Swoją lewą dłonią trzymała jego pleców, tak aby nie zsunąć się z jego nóg, na których siedziała. On patrzył się na nią, z uśmiechem na ustach przyglądał się jej ustom, których już za moment miał osobiście zakosztować.
W tle widniała panorama jak z bajki. Zachodzące morze, fale obijające się o brzeg morza oraz mały statek, który najprawdopodobniej wypływał na ostatni w tym dniu rejs.
I tak miała wyglądać reszta ich życia.
Miała.
Wsunął do ust kolejnego papierosa i nie przejmując się tym, że jego telefon ponownie dzwoni, wypuścił z ust kłęby dymu. Przyjrzał się im przez pryzmat światła dochodzącego z malutkiej lampki nocnej i machnął ręką by odgonić to już raz na zawsze.
Po chwili położył się na plecach mając przed sobą tylko jeden numer telefonu.
A co jakby spróbować zadzwonić?
„A pan niech nie robi żadnych głupstw, może pan się jeszcze nam na coś przydać”
Zaśmiał się do siebie, wiedząc, że kobieta tymi słowami nie dość, że nie powstrzymywała go do podjęcia pewnych kroków, tylko jeszcze zachęciła go do ich popełnienia.
Mógłby w tej chwili do niej zadzwonić, jednakże to sprawiłoby mu kolejne kłopoty.
Postanowił zadzwonić do kogoś innego.
Szybko wybrał numer telefonu do Rodgersa, który jak na złość zadzwonił na dwa sygnały, a później stracił połączenie. Spróbował po raz drugi, ale także kolejna próba okazała się być bezsensu. Wyłączył telefon. Wiedział doskonale kto do niego dzwoni i w jakiej sprawie.
Nie przejmuj się Jeff, jeszcze cię dorwę…

***

Wszystko w twoim umyśle staje się rozmazane. Wszystko przelatuje ci przed oczami jakby to były ostatnie chwile twojego życia. Wiesz dobrze jednak, że tak nie jest i że za chwilę musisz wstać i stawić czoła całemu światu, tak by kolejny raz nie upaść tak bardzo jak przedtem.
Nie chciała tak dłużej się czuć, nie chciała czuć się niepotrzebna, chciała tylko tego by ktoś ją w końcu zauważył i stwierdził, że jednak jest warta życia.
W życiu każdego człowieka następuje taka chwila, gdzie się zastanawiasz co tak w ogóle robisz na tym świecie. Czy zostałeś stworzony tylko po to by zawadzać innym ludziom i być ich pośmiewiskiem czy po prostu po to by być kimś.
Być kimś. Też coś.
Carmen wstała z zimnej podłogi uświadamiając sobie, że zapomniała zapalić w małym piecyku. Chłód powietrza przeniknął po raz kolejny przez jej skórę tworząc niewielkie dreszcze. Spróbowała się ogrzać pocierając dłońmi o ramiona i chwiejnym krokiem podeszła pod włącznik światła.
Ile spała? Godzinę, dwie? A może pół dnia?
Dnia na pewno nie, na dworze jest ciemno i cicho, musi być noc. Czyli jeszcze nie jest tak źle.
Włączyła światło i ujrzała niesamowity bałagan. Westchnęła z niechęcią i będąc załamana znów usiadła obok niewielkiego stolika.
Nie załamuj się, tylko się nie załamuj ty głupia suko…
Chciała krzyczeć.
Dawno już nie była tak upokorzona przez człowieka, który kiedyś jej pomagał i udawał jej przyjaciela. Najpierw „Chodź, zobacz jakie to świetne, zapomnisz o problemach”, a potem „Jeśli nie pozwolisz mi cię pieprzyć, Bennington się o wszystkim dowie”.
Nie, Chester nie mógł się nic dowiedzieć, że nadal brnie w to gówno. Obiecała mu dawno temu, że skończy i zapomni o tym świństwie, tak samo jak on.
Tkwili w tym oboje. Wiedziała, że jest trudno skończyć z przeszłością oraz zerwać ze swoimi nałogami, ale postanowiła wyjść temu naprzeciw – przez niego. Nie chciała go stracić, wiedziała, że jeśli znowu będzie dalej w to brnęła to prędzej czy później on się od niej odsunie.
I tak było przez pewien czas.
Ona nie przejmowała się tym nadal kupując działki od Roy’a, a on wściekły na  jej stany groził jej, że jeśli nie przestanie to zostanie sama. Nie chciała zostać sama. Nie chciała zostać bez niego.
Przetarła oczy, które zdążyły już nasiąknąć łzami. Tak dawno nie płakała. Nie lubiła płakać, a jeszcze bardziej nie lubiła płakać przy kimś.
Twarda do końca jak zawsze, jak twierdził Ben.
Zaczęła krzyczeć. Nie wiedziała dlaczego, nie wiedziała jak to mogło jej pomóc oraz nie wiedziała czy to rozsądne. Krzyczała chcąc wydobyć z siebie cały ból.
Roy znowu tu był.
Znowu ją pieprzył.
Znowu szeptał jej do ucha sprośne słowa, wtedy kiedy całym ciałem przylegał do niej.
Znowu słyszała jego głośny prostacki śmiech ekscytacji kiedy dochodził.
Dość!
Wstała i wytarła ostatnie łzy. Przyglądnęła się w lustrze i widząc podpuchnięte oczy postanowiła znowu położyć się spać. Tak, sen to jest jedyne na co ją stać.
Spojrzała jeszcze raz na własne odbicie.
Tak bardzo w tej chwili potrzebowała Benningtona.

***

Brunet zapukał do drzwi będąc święcie przekonany, że znowu miał racje. Bennington znowu nie odbierał do niego telefonów, mimo tego, że myślał, że choć trochę postawił się na nogi. Nie chciał znowu przechodzić tej samej pogadanki z wytwórnią, która i tak kończyła się wyproszeniem jego z wielkiego pomieszczenia.
Wyproszeniem jak jednego, wielkiego, bezużytecznego śmiecia.
Walnął pięścią w drzwi niecierpliwiąc się po raz kolejny, ale nie trafił w nie, tylko w stojącego już przed nim Chestera.
- Możesz mi powiedzieć Mike, co ty odpierdalasz? – Spytał się zdezorientowany pocierając dłonią o swój obolały nos. Spojrzał na niego spode łba oczekując dalszych wyjaśnień, ale Shinoda nie miał w tej chwili czasu na rozczulanie się.
Wszedł do pomieszczenia nawet nie czekając na pozwolenie mężczyzny i usiadł na pierwszym lepszym krześle, które stanęło mu na drodze.
- Przepraszam, że tak niespodziewanie, ale Chester – chyba wiesz do czego służy telefon komórkowy – zaczął patrząc na niego nie wiedząc czy ze wściekłością czy z bezsilnością.
- Powiedziałem ci, daj mi czas.
- Nie mamy już czasu – odpowiedział – Nie przełożyłem tych koncertów, za półtora tygodnia musisz stanąć na nogi i z nami jechać, zrozumiałeś?
Bennington usiadł obok niego wiedząc, że i tak prędzej czy później będzie musiał się ogarnąć i odparł:
- Dobrze.
- Co dobrze? – Spytał zdziwiony.
- Dobrze, nie ma sprawy – oparł się o krzesło i dodał – Mike nie panikuj człowieku, wiem, że jesteś w gorącej wodzie kąpany, ale nie ma sensu przejmować się takimi duperelami.
- Koncerty to nie są duperele – zganił go Shinoda.
- Nie to miałem na myśli – odparł uśmiechając się delikatnie. Wstał i stanął za mężczyzną łapiąc go dłońmi za ramiona – A teraz wyluzuj człowieku, bo czasem zachowujesz się tak jakby ktoś ci włożył kołek w tyłek i kilka razy go przekręcił.
Mike mimo tego, że powinien być ruszony tą uwagą również się uśmiechnął i odparł:
- Widzę, że już lepiej się czujesz.
- Nie tak by o wszystkim zapomnieć, ale tak żeby żyć na miarę siebie – odsunął się od niego i złapał za puszkę z piwem. Shinodzie na myśl przyszło nagle, że to przez alkohol albo przez coś innego, ale nie zauważył żadnego innego zachowania, które by mogło o tym świadczyć.
Zresztą Chester się pilnuje, doskonale wie, że jeśli zacząłby brać to automatycznie jego udział w Linkin Park jest zagrożony. Nie raz sam mu to uświadamiał, więc jest optymalnie spokojny co do tej kwestii. Wiedział ile dla Chestera znaczy muzyka. Muzyka nie była jego stylem życia, odskocznią od jego problemów, ale muzyka była nim.
Cieszy się na taki traf w życiu. Po kilkunastu wokalistach, których przesłuchiwali już w głowach mieli różne koncepcje na założenie zespołu. Mało brakowało, a nie przyjęli by Chestera, który zaspał na pierwsze przesłuchanie.
Chester wniósł w ich muzykę coś swojego, coś unikalnego i coś naprawdę innego. To w nim doceniał, bo po tym poznaje się prawdziwego artystę.
A teraz siedział przed nim próbując ratować zespół.
„Brak następnego koncertu = brak was. Decyduj Shinoda” – taka wiadomość nastała go dzisiaj rano gdy w spokoju jadł śniadanie. Czuł, że zaszedł za daleko w swoich słowach i to przez niego zespół stoi pod znakiem zapytania. Najlepszym sposobem na pozostanie jest stworzenie nowej, równie dobrej płyty jak Hybrit Theory.
Za chwilę sprawa Maddie Benson ucichnie, Chester zajmie się własnym życiem, pozna kogoś nowego i zapomni o przeszłości. Chester nie musiał starać się o kobiety, to kobiety starały się o niego, także Shinoda nie sądził by mógł cierpieć na samotność po jej stracie do końca życia. Tłumaczył sobie, że za chwilę Chester będzie mógł żyć własnym życiem, tak jak kiedyś.
Po chwili zadzwonił dzwonek do drzwi.
Mike odwrócił się w stronę dźwięku sądząc, że to pewnie kolejne towarzystwo Benningtona. Mylił się.
Chester otworzył drzwi i ku jego oczom ukazała się Megan Lee – funkcjonariuszka policji, z którą miał przyjemność spotkać się kilka dni temu wraz ze swoim partnerem z pracy. Chester przyjrzał się im uważnie, uświadamiając sobie po co tak naprawdę przyszli.
- Znaleźliście Rodgersa? – Spytał, mając to i tylko to w głowie. Chciał by to okazała się prawdą i by ta sprawa całkowicie się zakończyła.
- Niestety nie – odparła kobieta cienkim głosem i kontynuowała – Znaleźliśmy ciało kolejnej kobiety.

***

Shinoda chciał wyjść z pomieszczenia zostawiając tę trójkę razem, lecz Chester jakoś go inteligentnie zatrzymał. Zresztą, Mike i tak mu w niczym nie przeszkadzał.
- Nie zidentyfikowaliśmy danych osobowych ofiary, jednak ze wstępnych ustaleń możemy rzec, że była ona kobietą, w wieku około dziewiętnastu do dwudziestu dziewięciu lat. Zginęła w ten sam sposób co Maddie Benson, także przez podpalenie, jednak tym razem żaden kawałek skóry nie został nieruszony – odparł młodszy policjant patrząc na zdziwioną twarz Chestera – Wszystko spłonęło, jednakże drewniany budynek w którym znaleźliśmy ciało został cały.
- Ofiara nie mogła tam zginąć – wtrąciła się kobieta – Musiała być zabita gdzie indziej, a jej ciało po śmierci zostało przeniesione do niewielkiego domku.
- Myślicie, że to ma związek z Maddie? – Spytał po chwili Bennington, będąc przekonany, że cała sprawa zaczyna się pomału komplikować.
- Wiek obu kobiet jest zbliżony, a śmierć ich praktycznie taka sama. Jednakże Maddie miała wgniecenie czaszki z tyłu, co jak już mówiłam świadczy o tym, że została zaatakowana z zaskoczenia. Druga kobieta miała za to roztrzaskany nos. Nie mógł tego zrobić ogień, to wręcz niemożliwe.
- Musimy zbadać do kogo należy ciało i sprawdzić jakie jeszcze podobieństwa istnieją pomiędzy ofiarami.
- Myślicie, że to nie było przypadkowe? – Odezwał się w końcu Mike, który od samego początku spotkania siedział cicho jak trusia.
- Wszystko jest możliwe, jednak przy takich sprawach trudno o przypadek. Te kobiety zabiła jedna i tak sama osoba. Nie wiemy co było jej motywem – mężczyzna spojrzał na Benningtona i dodał – Nie możemy wykluczyć, że w grę nie wchodziło wykorzystanie seksualne.
- Słucham? – uśmiechnął się frustracko sam do siebie – Nie, czekajcie. To niemożliwe. Czyli Maddie mogła być wykorzystana seksualnie przed śmiercią?
- Nic tego nie wyklucza – odpowiedział mu – Mamy jeszcze jedno pytanie do pana – Bennington podniósł swój wzrok tak by go wysłuchać – Wykonaliśmy rewizję całego domu pani Benson, jednak ogień pochłonął wszystko. Gdyby pan znalazł jakieś jej rzeczy, które mogłyby pomóc w sprawie, na przykład telefon, jakieś zapiski, książeczkę z telefonami, notesy czy pamiętniki, bylibyśmy bardzo wdzięczni.
- Maddie nie bawiła się w żadne zapisywanie spotkań oraz pamiętniki – odpowiedział im po chwili namysłu – Sądzę, że była osobą skrytą, ale nie przede mną. O wszystkim praktycznie wiedziałem.
- Nie wiedział pan o Jeffie Rodgersie – zauważyła brunetka chcąc uświadomić się, że nawet osoby, które kochamy, nie są nam do końca znane – Ile mogło być jeszcze spraw o których pan nie wiedział?
- Nie chciała mnie martwić – odpowiedział prawie pewnie, czując ciągle na sobie wzrok Shinody – To chyba normalne zachowanie każdego człowieka.
- Dlaczego pan jej teraz broni, a wcześniej pan twierdził coś innego? – ciągnęła dalej kobieta – Nie chcę tylko by pan był do końca wszystkiego pewny.
- Nie musicie się martwić o to co myślę – rzucił im mężczyzna – Wy lepiej się zajmijcie szukaniem Rodgersa, bo to on jest w to wszystko zamieszany.
Nie odpowiedzieli nic mężczyźnie. Spojrzeli na niego spode łba, wiedząc, że kolejne gatki z nim nie mają sensu. On twierdził to samo, nie miał ochoty wracać do wytykania mu błędów.
- Czyli w takim razie jeśli zrobił to ten sam mężczyzna to znaczy, że tu grasuje jakiś seryjny morderca? – Shinoda wiedział jak rozładować napiętnowaną sytuację i odwrócić ich uwagę od słownych potyczek.
- Dobre spostrzeżenie – kobieta uśmiechnęła się delikatnie – Właśnie do tego zmierzałam. Tak czy owak radzę wam uważać.
- Myśli pani, że on jest stąd? – Spytał się ponownie, jakby ta sprawa po części dotyczyła też i jego.
- Nie mogę potwierdzić, ale także nie mogę zaprzeczyć – uśmiechnęła się – Proszę pana, według statystyk z USA pochodzi najwięcej psychopatów oraz zabójców. Są rozmieszczeni po różnych stanach. Niektóre stany są bardzo strzeżone, niektóre nie aż tak bardzo. Zakładając to, że morderca zaczyna myśleć o popełnieniu zabójstwa. Jaki stan by wybrał?
- No raczej ten mniej strzeżony – odpowiedział po chwili, wiedząc, że to jest zupełnie logiczne.
- A trafił na takie Los Angeles, gdzie policji jest więcej niż mrówek. Myśli pan, że to kompletny psychopata, który chce rozgłosu czy po prostu szaleniec, który chce wyrównać porachunki?
- Albo po prostu morderca, który nie ma zbytnich warunków na wyjazd z tego miejsca – odparł Shinoda po chwili wkręcając się coraz bardziej w gadkę z kobietą.
- To znaczy? – ciągnęła
- Załóżmy, że morderca pracuje w wielkiej korporacji, gdzie zbija niezłe kokosy na swojej robocie. Ma zaufanych klientów, szacunek u ludzi i kochającą rodzinę. Ale budzi się w nim coś głupiego, potrzebuje wrażeń. Spotyka dwie kobiety, wykorzystuje je, a później zabija. Na następny dzień ponownie wchodzi w tę rutynę, będąc spokojnym na to, że odpowiedzialność go ominie, bo kto zwróci uwagę na takiego małego biznesmena?
- Sam pan to wymyślił, panie Shinoda? – Spytała po chwili funkcjonariuszka.
- Chcę tylko powiedzieć, że to mógł być każdy. Nawet ten, kto nie miał powiązania z ofiarami.
- Jestem po wrażeniem – odparła kobieta po chwili – Nie myślał pan o pracy w policji?
- Pokochałem inną pracę – odparł wzruszając ramionami – Ale w młodości czytałem Sherlocka, także…
- No tak, to wiele wyjaśnia – uśmiechnęła się po chwili i wstała z krzesła. Podała dłoń Shinodzie, a później Benningtonowi, który odwzajemnił ją bez żadnego zastanowienia. Jej partner zrobił to samo, a po tym stanął obok niej.
- Gdyby pan miał jakieś inne dowody w tej sprawie, nawet te drobiazgi, które mogły należeć do ofiary, to proszę o skontaktowanie się z nami – odparła po chwili i otworzyła drzwi od mieszkania. Przekroczyła próg i nagle sobie przypomniała o jednej istotnej kwestii – Miałabym jeszcze wielką prośbę. Tak czy owak, te informacje są już w prasie, ale myślę, że będzie najlepiej jakbyście przemilczeli to wszystko o czym wiecie.
- Co jak co, ale my doskonale znamy te styczności z mediami – odpowiedział jej Shinoda uspokajając stojącą w progu kobietę.
- A pan panie Bennington niech pod żadnym pozorem nie dzwoni do byłego pani Benson – uprzedziła go – Zapomniałam to panu powiedzieć to kilka dni temu, ale myślę, że domyślił się pan tak banalnych rzeczy.
Po chwili zniknęła z domu Benningtona rzucając im głośne „Do widzenia”.
Chester zaklął w myśli. Faktycznie, zadzwonił do niego, ale się nie dodzwonił. Czy to się liczy? Zresztą, człowiek w przepływie emocji robi różne nieprzemyślane rzeczy.

***

- Ben, ona została zabita jak Maddie, rozumiesz? – krzyknął wręcz z bezsilności mężczyzna, który zaczął już wariować od tych wszystkich informacji – Ja nie wiem jakie mogły mieć ze sobą powiązanie. Wiek? To tyle? Zabójca mógł gustować w młodych kobietach… Boże co ja mówię. Mówię o Maddie. Maddie była bezbronna, przecież ja mogłem ją uchronić. Dlaczego ja wtedy pojechałem cztery godziny przed tym wypadkiem? Ben! Muszę coś zrobić, coś co byłoby idealne z moim sumieniem i z moją psychiką. Wiem, że to trudne, bo moja psychika jest zszargana jakby przejechało po niej z tysiąc biczów, ale… Ben! – spojrzał na niego i wkurzony krzyknął – Ben przestań żreć!
- Nie mam już wypłaty, z czego mam żyć?
- Trzeba było nie wydawać na dziwki – odparł zdenerwowany Chester i oparł się o stojącą na środku pomieszczenia kanapę – Ben, to jest dla mnie ciężkie, a w tej chwili wszystko na co cię stać to wyżeranie kiełbasy z mojej lodówki.
Słysząc ten zarzut przełknął ostatni kęs, a resztę włożył z powrotem tam, gdzie wcześniej leżała. Spojrzał na Chestera i nie wymyślając nic innego odparł:
- Stary, ja nie wiem co mam ci poradzić. Nie chcę byś się tak dołował, minęło i tak sporo czasu od wydarzenia. Dla mnie też to nie jest łatwe patrzeć na ciebie jak się upijasz i zamykasz się znowu w swojej małej krainie bez zła – czując na sobie wzrok Chestera sprostował – Chcę byś żył jak kiedyś, bo w końcu musisz zacząć to robić. Prędzej czy później będziesz sobie musiał z tym poradzić.
- Wyobraź sobie, że tracisz najbliższą tobie osobę w życiu. Co robisz? – Spytał wkurzony – Może żresz kiełbasę jak najęty?
- Dobrze Chester. Czego ode mnie oczekujesz? – spytał po chwili.
- Zrozumienia – odparł.
- Co ci ono da? – Ben ciągnął temat dalej – Powiem ci, że cię rozumiem i staniesz się szczęśliwym? Gdybym był na twoim miejscu nie potrzebowałabym jakiegoś tam zrozumienia, tylko tego by ktoś przy mnie był. Żeby był jak się dźgam nożem z tęsknoty, jak wypruwam sobie flaki z wnętrza i tak dalej.
- Byłbyś w stanie być jakbym sobie przysłowiowo wypruwał flaki? – Spytał po chwili zdumiony jego dziwnymi przemyśleniami.
- Wypruwałbym je sobie razem z tobą kretynie – odparł sięgając ponownie do lodówki. Bennington mimo tego, że trudno mu jest ukazywać uczucia uśmiechnął się w duchu na te słowa. Podszedł do niego i położył jego dłoń na ramieniu mówiąc:
- Jedz ile chcesz – podniósł ponownie swoje kąciki ust – Tylko zostaw mi trochę na kolację.
- A ty gdzie? – Spytał
- Tam gdzie już dawno powinienem się zjawić.


Rozleniwiłam się już. Upał nie sprzyja mojej wenie, może to też dlatego że ciągle mnie nie ma w domu?
Bardzo boję się o tego bloga, boję się o jego niedokończenie, bo od września będę miała problemy z wolnym czasem, ale postaram się coś zrobić.
Jak zauważyliście rozdziały są dodawane mniej więcej co tydzień, tak więc zaglądajcie w takich odstępach.
I komentujcie, błagam.
Pozdrawiam ;)