Bennington siedział
tak przez dłuższy czas w otaczającej go ciszy. Nie chciał w tej chwili obok
siebie nikogo, wystarczyło mu tylko jedno zdjęcie w ramce, które od dłuższego
czasu zdobiło jego szafkę nocną. Trzymał je teraz mocno w ręku, przypatrując
się najmniejszym detalom tej fotografii.
Gdyby miał
możliwość wróciłby się do tego zdarzenia. Jedyne nad czym teraz myśli to
cofnięcie się w czasie, by naprawić błędy i uratować to co zostało zniszczone.
Odłożył fotografię
na bok, zakrywając to co się na niej znajdowało. Widok jego szczęśliwej
dziewczyny nie był dla niego aż tak bardzo bolesny, jak jego widok – wtedy
kiedy emanował szczęściem.
Przechodząc przez
ponowny przypływ bólu, wziął ponownie czarną ramkę do ręki i zaczął się po raz
setny przyglądać temu, co się w niej znajdowało. Patrzył na Maddie, całkowicie
rozweseloną, która patrzyła gdzieś w dal, najprawdopodobniej na lecące w
obłokach ptaki. Swoją lewą dłonią trzymała jego pleców, tak aby nie zsunąć się
z jego nóg, na których siedziała. On patrzył się na nią, z uśmiechem na ustach
przyglądał się jej ustom, których już za moment miał osobiście zakosztować.
W tle widniała
panorama jak z bajki. Zachodzące morze, fale obijające się o brzeg morza oraz
mały statek, który najprawdopodobniej wypływał na ostatni w tym dniu rejs.
I tak miała
wyglądać reszta ich życia.
Miała.
Wsunął do ust
kolejnego papierosa i nie przejmując się tym, że jego telefon ponownie dzwoni,
wypuścił z ust kłęby dymu. Przyjrzał się im przez pryzmat światła dochodzącego
z malutkiej lampki nocnej i machnął ręką by odgonić to już raz na zawsze.
Po chwili położył
się na plecach mając przed sobą tylko jeden numer telefonu.
A co jakby
spróbować zadzwonić?
„A
pan niech nie robi żadnych głupstw, może pan się jeszcze nam na coś przydać”
Zaśmiał się do
siebie, wiedząc, że kobieta tymi słowami nie dość, że nie powstrzymywała go do podjęcia
pewnych kroków, tylko jeszcze zachęciła go do ich popełnienia.
Mógłby w tej chwili
do niej zadzwonić, jednakże to sprawiłoby mu kolejne kłopoty.
Postanowił
zadzwonić do kogoś innego.
Szybko wybrał numer
telefonu do Rodgersa, który jak na złość zadzwonił na dwa sygnały, a później
stracił połączenie. Spróbował po raz drugi, ale także kolejna próba okazała się
być bezsensu. Wyłączył telefon. Wiedział doskonale kto do niego dzwoni i w
jakiej sprawie.
Nie
przejmuj się Jeff, jeszcze cię dorwę…
***
Wszystko w twoim
umyśle staje się rozmazane. Wszystko przelatuje ci przed oczami jakby to były
ostatnie chwile twojego życia. Wiesz dobrze jednak, że tak nie jest i że za
chwilę musisz wstać i stawić czoła całemu światu, tak by kolejny raz nie upaść
tak bardzo jak przedtem.
Nie chciała tak
dłużej się czuć, nie chciała czuć się niepotrzebna, chciała tylko tego by ktoś
ją w końcu zauważył i stwierdził, że jednak jest warta życia.
W życiu każdego
człowieka następuje taka chwila, gdzie się zastanawiasz co tak w ogóle robisz
na tym świecie. Czy zostałeś stworzony tylko po to by zawadzać innym ludziom i
być ich pośmiewiskiem czy po prostu po to by być kimś.
Być kimś. Też coś.
Carmen wstała z
zimnej podłogi uświadamiając sobie, że zapomniała zapalić w małym piecyku.
Chłód powietrza przeniknął po raz kolejny przez jej skórę tworząc niewielkie
dreszcze. Spróbowała się ogrzać pocierając dłońmi o ramiona i chwiejnym krokiem
podeszła pod włącznik światła.
Ile spała? Godzinę,
dwie? A może pół dnia?
Dnia na pewno nie,
na dworze jest ciemno i cicho, musi być noc. Czyli jeszcze nie jest tak źle.
Włączyła światło i
ujrzała niesamowity bałagan. Westchnęła z niechęcią i będąc załamana znów usiadła
obok niewielkiego stolika.
Nie
załamuj się, tylko się nie załamuj ty głupia suko…
Chciała krzyczeć.
Dawno już nie była
tak upokorzona przez człowieka, który kiedyś jej pomagał i udawał jej
przyjaciela. Najpierw „Chodź, zobacz
jakie to świetne, zapomnisz o problemach”, a potem „Jeśli nie pozwolisz mi cię pieprzyć, Bennington się o wszystkim
dowie”.
Nie, Chester nie
mógł się nic dowiedzieć, że nadal brnie w to gówno. Obiecała mu dawno temu, że
skończy i zapomni o tym świństwie, tak samo jak on.
Tkwili w tym oboje.
Wiedziała, że jest trudno skończyć z przeszłością oraz zerwać ze swoimi
nałogami, ale postanowiła wyjść temu naprzeciw – przez niego. Nie chciała go
stracić, wiedziała, że jeśli znowu będzie dalej w to brnęła to prędzej czy
później on się od niej odsunie.
I tak było przez
pewien czas.
Ona nie przejmowała
się tym nadal kupując działki od Roy’a, a on wściekły na jej stany groził jej, że jeśli nie przestanie
to zostanie sama. Nie chciała zostać sama. Nie chciała zostać bez niego.
Przetarła oczy,
które zdążyły już nasiąknąć łzami. Tak dawno nie płakała. Nie lubiła płakać, a
jeszcze bardziej nie lubiła płakać przy kimś.
Twarda
do końca jak zawsze,
jak twierdził Ben.
Zaczęła krzyczeć.
Nie wiedziała dlaczego, nie wiedziała jak to mogło jej pomóc oraz nie wiedziała
czy to rozsądne. Krzyczała chcąc wydobyć z siebie cały ból.
Roy znowu tu był.
Znowu ją pieprzył.
Znowu szeptał jej
do ucha sprośne słowa, wtedy kiedy całym ciałem przylegał do niej.
Znowu słyszała jego
głośny prostacki śmiech ekscytacji kiedy dochodził.
Dość!
Wstała i wytarła
ostatnie łzy. Przyglądnęła się w lustrze i widząc podpuchnięte oczy postanowiła
znowu położyć się spać. Tak, sen to jest jedyne na co ją stać.
Spojrzała jeszcze
raz na własne odbicie.
Tak bardzo w tej
chwili potrzebowała Benningtona.
***
Brunet zapukał do
drzwi będąc święcie przekonany, że znowu miał racje. Bennington znowu nie
odbierał do niego telefonów, mimo tego, że myślał, że choć trochę postawił się
na nogi. Nie chciał znowu przechodzić tej samej pogadanki z wytwórnią, która i
tak kończyła się wyproszeniem jego z wielkiego pomieszczenia.
Wyproszeniem jak
jednego, wielkiego, bezużytecznego śmiecia.
Walnął pięścią w
drzwi niecierpliwiąc się po raz kolejny, ale nie trafił w nie, tylko w
stojącego już przed nim Chestera.
- Możesz mi
powiedzieć Mike, co ty odpierdalasz? – Spytał się zdezorientowany pocierając
dłonią o swój obolały nos. Spojrzał na niego spode łba oczekując dalszych
wyjaśnień, ale Shinoda nie miał w tej chwili czasu na rozczulanie się.
Wszedł do
pomieszczenia nawet nie czekając na pozwolenie mężczyzny i usiadł na pierwszym
lepszym krześle, które stanęło mu na drodze.
- Przepraszam, że
tak niespodziewanie, ale Chester – chyba wiesz do czego służy telefon komórkowy
– zaczął patrząc na niego nie wiedząc czy ze wściekłością czy z bezsilnością.
- Powiedziałem ci,
daj mi czas.
- Nie mamy już
czasu – odpowiedział – Nie przełożyłem tych koncertów, za półtora tygodnia
musisz stanąć na nogi i z nami jechać, zrozumiałeś?
Bennington usiadł
obok niego wiedząc, że i tak prędzej czy później będzie musiał się ogarnąć i
odparł:
- Dobrze.
- Co dobrze? –
Spytał zdziwiony.
- Dobrze, nie ma
sprawy – oparł się o krzesło i dodał – Mike nie panikuj człowieku, wiem, że
jesteś w gorącej wodzie kąpany, ale nie ma sensu przejmować się takimi
duperelami.
- Koncerty to nie
są duperele – zganił go Shinoda.
- Nie to miałem na
myśli – odparł uśmiechając się delikatnie. Wstał i stanął za mężczyzną łapiąc
go dłońmi za ramiona – A teraz wyluzuj człowieku, bo czasem zachowujesz się tak
jakby ktoś ci włożył kołek w tyłek i kilka razy go przekręcił.
Mike mimo tego, że
powinien być ruszony tą uwagą również się uśmiechnął i odparł:
- Widzę, że już
lepiej się czujesz.
- Nie tak by o
wszystkim zapomnieć, ale tak żeby żyć na miarę siebie – odsunął się od niego i
złapał za puszkę z piwem. Shinodzie na myśl przyszło nagle, że to przez alkohol
albo przez coś innego, ale nie zauważył żadnego innego zachowania, które by
mogło o tym świadczyć.
Zresztą Chester się
pilnuje, doskonale wie, że jeśli zacząłby brać to automatycznie jego udział w
Linkin Park jest zagrożony. Nie raz sam mu to uświadamiał, więc jest optymalnie
spokojny co do tej kwestii. Wiedział ile dla Chestera znaczy muzyka. Muzyka nie
była jego stylem życia, odskocznią od jego problemów, ale muzyka była nim.
Cieszy się na taki
traf w życiu. Po kilkunastu wokalistach, których przesłuchiwali już w głowach
mieli różne koncepcje na założenie zespołu. Mało brakowało, a nie przyjęli by
Chestera, który zaspał na pierwsze przesłuchanie.
Chester wniósł w
ich muzykę coś swojego, coś unikalnego i coś naprawdę innego. To w nim
doceniał, bo po tym poznaje się prawdziwego artystę.
A teraz siedział
przed nim próbując ratować zespół.
„Brak
następnego koncertu = brak was. Decyduj Shinoda” – taka wiadomość nastała go dzisiaj
rano gdy w spokoju jadł śniadanie. Czuł, że zaszedł za daleko w swoich słowach
i to przez niego zespół stoi pod znakiem zapytania. Najlepszym sposobem na
pozostanie jest stworzenie nowej, równie dobrej płyty jak Hybrit Theory.
Za chwilę sprawa
Maddie Benson ucichnie, Chester zajmie się własnym życiem, pozna kogoś nowego i
zapomni o przeszłości. Chester nie musiał starać się o kobiety, to kobiety
starały się o niego, także Shinoda nie sądził by mógł cierpieć na samotność po
jej stracie do końca życia. Tłumaczył sobie, że za chwilę Chester będzie mógł
żyć własnym życiem, tak jak kiedyś.
Po chwili zadzwonił
dzwonek do drzwi.
Mike odwrócił się w
stronę dźwięku sądząc, że to pewnie kolejne towarzystwo Benningtona. Mylił się.
Chester otworzył
drzwi i ku jego oczom ukazała się Megan Lee – funkcjonariuszka policji, z którą
miał przyjemność spotkać się kilka dni temu wraz ze swoim partnerem z pracy.
Chester przyjrzał się im uważnie, uświadamiając sobie po co tak naprawdę
przyszli.
- Znaleźliście Rodgersa?
– Spytał, mając to i tylko to w głowie. Chciał by to okazała się prawdą i by ta
sprawa całkowicie się zakończyła.
- Niestety nie –
odparła kobieta cienkim głosem i kontynuowała – Znaleźliśmy ciało kolejnej
kobiety.
***
Shinoda chciał
wyjść z pomieszczenia zostawiając tę trójkę razem, lecz Chester jakoś go
inteligentnie zatrzymał. Zresztą, Mike i tak mu w niczym nie przeszkadzał.
- Nie
zidentyfikowaliśmy danych osobowych ofiary, jednak ze wstępnych ustaleń możemy
rzec, że była ona kobietą, w wieku około dziewiętnastu do dwudziestu dziewięciu
lat. Zginęła w ten sam sposób co Maddie Benson, także przez podpalenie, jednak
tym razem żaden kawałek skóry nie został nieruszony – odparł młodszy policjant
patrząc na zdziwioną twarz Chestera – Wszystko spłonęło, jednakże drewniany
budynek w którym znaleźliśmy ciało został cały.
- Ofiara nie mogła
tam zginąć – wtrąciła się kobieta – Musiała być zabita gdzie indziej, a jej
ciało po śmierci zostało przeniesione do niewielkiego domku.
- Myślicie, że to
ma związek z Maddie? – Spytał po chwili Bennington, będąc przekonany, że cała
sprawa zaczyna się pomału komplikować.
- Wiek obu kobiet
jest zbliżony, a śmierć ich praktycznie taka sama. Jednakże Maddie miała
wgniecenie czaszki z tyłu, co jak już mówiłam świadczy o tym, że została
zaatakowana z zaskoczenia. Druga kobieta miała za to roztrzaskany nos. Nie mógł
tego zrobić ogień, to wręcz niemożliwe.
- Musimy zbadać do
kogo należy ciało i sprawdzić jakie jeszcze podobieństwa istnieją pomiędzy
ofiarami.
- Myślicie, że to
nie było przypadkowe? – Odezwał się w końcu Mike, który od samego początku
spotkania siedział cicho jak trusia.
- Wszystko jest
możliwe, jednak przy takich sprawach trudno o przypadek. Te kobiety zabiła
jedna i tak sama osoba. Nie wiemy co było jej motywem – mężczyzna spojrzał na
Benningtona i dodał – Nie możemy wykluczyć, że w grę nie wchodziło
wykorzystanie seksualne.
- Słucham? – uśmiechnął
się frustracko sam do siebie – Nie, czekajcie. To niemożliwe. Czyli Maddie
mogła być wykorzystana seksualnie przed śmiercią?
- Nic tego nie
wyklucza – odpowiedział mu – Mamy jeszcze jedno pytanie do pana – Bennington
podniósł swój wzrok tak by go wysłuchać – Wykonaliśmy rewizję całego domu pani
Benson, jednak ogień pochłonął wszystko. Gdyby pan znalazł jakieś jej rzeczy,
które mogłyby pomóc w sprawie, na przykład telefon, jakieś zapiski, książeczkę
z telefonami, notesy czy pamiętniki, bylibyśmy bardzo wdzięczni.
- Maddie nie bawiła
się w żadne zapisywanie spotkań oraz pamiętniki – odpowiedział im po chwili
namysłu – Sądzę, że była osobą skrytą, ale nie przede mną. O wszystkim
praktycznie wiedziałem.
- Nie wiedział pan
o Jeffie Rodgersie – zauważyła brunetka chcąc uświadomić się, że nawet osoby,
które kochamy, nie są nam do końca znane – Ile mogło być jeszcze spraw o
których pan nie wiedział?
- Nie chciała mnie
martwić – odpowiedział prawie pewnie, czując ciągle na sobie wzrok Shinody – To
chyba normalne zachowanie każdego człowieka.
- Dlaczego pan jej
teraz broni, a wcześniej pan twierdził coś innego? – ciągnęła dalej kobieta –
Nie chcę tylko by pan był do końca wszystkiego pewny.
- Nie musicie się
martwić o to co myślę – rzucił im mężczyzna – Wy lepiej się zajmijcie szukaniem
Rodgersa, bo to on jest w to wszystko zamieszany.
Nie odpowiedzieli
nic mężczyźnie. Spojrzeli na niego spode łba, wiedząc, że kolejne gatki z nim
nie mają sensu. On twierdził to samo, nie miał ochoty wracać do wytykania mu
błędów.
- Czyli w takim
razie jeśli zrobił to ten sam mężczyzna to znaczy, że tu grasuje jakiś seryjny
morderca? – Shinoda wiedział jak rozładować napiętnowaną sytuację i odwrócić
ich uwagę od słownych potyczek.
- Dobre
spostrzeżenie – kobieta uśmiechnęła się delikatnie – Właśnie do tego
zmierzałam. Tak czy owak radzę wam uważać.
- Myśli pani, że on
jest stąd? – Spytał się ponownie, jakby ta sprawa po części dotyczyła też i
jego.
- Nie mogę
potwierdzić, ale także nie mogę zaprzeczyć – uśmiechnęła się – Proszę pana,
według statystyk z USA pochodzi najwięcej psychopatów oraz zabójców. Są
rozmieszczeni po różnych stanach. Niektóre stany są bardzo strzeżone, niektóre
nie aż tak bardzo. Zakładając to, że morderca zaczyna myśleć o popełnieniu
zabójstwa. Jaki stan by wybrał?
- No raczej ten
mniej strzeżony – odpowiedział po chwili, wiedząc, że to jest zupełnie
logiczne.
- A trafił na takie
Los Angeles, gdzie policji jest więcej niż mrówek. Myśli pan, że to kompletny
psychopata, który chce rozgłosu czy po prostu szaleniec, który chce wyrównać
porachunki?
- Albo po prostu
morderca, który nie ma zbytnich warunków na wyjazd z tego miejsca – odparł
Shinoda po chwili wkręcając się coraz bardziej w gadkę z kobietą.
- To znaczy? –
ciągnęła
- Załóżmy, że
morderca pracuje w wielkiej korporacji, gdzie zbija niezłe kokosy na swojej
robocie. Ma zaufanych klientów, szacunek u ludzi i kochającą rodzinę. Ale budzi
się w nim coś głupiego, potrzebuje wrażeń. Spotyka dwie kobiety, wykorzystuje
je, a później zabija. Na następny dzień ponownie wchodzi w tę rutynę, będąc
spokojnym na to, że odpowiedzialność go ominie, bo kto zwróci uwagę na takiego
małego biznesmena?
- Sam pan to
wymyślił, panie Shinoda? – Spytała po chwili funkcjonariuszka.
- Chcę tylko
powiedzieć, że to mógł być każdy. Nawet ten, kto nie miał powiązania z
ofiarami.
- Jestem po
wrażeniem – odparła kobieta po chwili – Nie myślał pan o pracy w policji?
- Pokochałem inną
pracę – odparł wzruszając ramionami – Ale w młodości czytałem Sherlocka, także…
- No tak, to wiele
wyjaśnia – uśmiechnęła się po chwili i wstała z krzesła. Podała dłoń Shinodzie,
a później Benningtonowi, który odwzajemnił ją bez żadnego zastanowienia. Jej
partner zrobił to samo, a po tym stanął obok niej.
- Gdyby pan miał
jakieś inne dowody w tej sprawie, nawet te drobiazgi, które mogły należeć do
ofiary, to proszę o skontaktowanie się z nami – odparła po chwili i otworzyła
drzwi od mieszkania. Przekroczyła próg i nagle sobie przypomniała o jednej
istotnej kwestii – Miałabym jeszcze wielką prośbę. Tak czy owak, te informacje
są już w prasie, ale myślę, że będzie najlepiej jakbyście przemilczeli to
wszystko o czym wiecie.
- Co jak co, ale my
doskonale znamy te styczności z mediami – odpowiedział jej Shinoda uspokajając
stojącą w progu kobietę.
- A pan panie
Bennington niech pod żadnym pozorem nie dzwoni do byłego pani Benson –
uprzedziła go – Zapomniałam to panu powiedzieć to kilka dni temu, ale myślę, że
domyślił się pan tak banalnych rzeczy.
Po chwili zniknęła
z domu Benningtona rzucając im głośne „Do
widzenia”.
Chester zaklął w
myśli. Faktycznie, zadzwonił do niego, ale się nie dodzwonił. Czy to się liczy?
Zresztą, człowiek w przepływie emocji robi różne nieprzemyślane rzeczy.
***
- Ben, ona została
zabita jak Maddie, rozumiesz? – krzyknął wręcz z bezsilności mężczyzna, który
zaczął już wariować od tych wszystkich informacji – Ja nie wiem jakie mogły
mieć ze sobą powiązanie. Wiek? To tyle? Zabójca mógł gustować w młodych
kobietach… Boże co ja mówię. Mówię o Maddie. Maddie była bezbronna, przecież ja
mogłem ją uchronić. Dlaczego ja wtedy pojechałem cztery godziny przed tym
wypadkiem? Ben! Muszę coś zrobić, coś co byłoby idealne z moim sumieniem i z
moją psychiką. Wiem, że to trudne, bo moja psychika jest zszargana jakby
przejechało po niej z tysiąc biczów, ale… Ben! – spojrzał na niego i wkurzony
krzyknął – Ben przestań żreć!
- Nie mam już
wypłaty, z czego mam żyć?
- Trzeba było nie
wydawać na dziwki – odparł zdenerwowany Chester i oparł się o stojącą na środku
pomieszczenia kanapę – Ben, to jest dla mnie ciężkie, a w tej chwili wszystko
na co cię stać to wyżeranie kiełbasy z mojej lodówki.
Słysząc ten zarzut
przełknął ostatni kęs, a resztę włożył z powrotem tam, gdzie wcześniej leżała.
Spojrzał na Chestera i nie wymyślając nic innego odparł:
- Stary, ja nie
wiem co mam ci poradzić. Nie chcę byś się tak dołował, minęło i tak sporo czasu
od wydarzenia. Dla mnie też to nie jest łatwe patrzeć na ciebie jak się upijasz
i zamykasz się znowu w swojej małej krainie bez zła – czując na sobie wzrok
Chestera sprostował – Chcę byś żył jak kiedyś, bo w końcu musisz zacząć to
robić. Prędzej czy później będziesz sobie musiał z tym poradzić.
- Wyobraź sobie, że
tracisz najbliższą tobie osobę w życiu. Co robisz? – Spytał wkurzony – Może
żresz kiełbasę jak najęty?
- Dobrze Chester.
Czego ode mnie oczekujesz? – spytał po chwili.
- Zrozumienia –
odparł.
- Co ci ono da? –
Ben ciągnął temat dalej – Powiem ci, że cię rozumiem i staniesz się
szczęśliwym? Gdybym był na twoim miejscu nie potrzebowałabym jakiegoś tam
zrozumienia, tylko tego by ktoś przy mnie był. Żeby był jak się dźgam nożem z
tęsknoty, jak wypruwam sobie flaki z wnętrza i tak dalej.
- Byłbyś w stanie
być jakbym sobie przysłowiowo wypruwał flaki? – Spytał po chwili zdumiony jego
dziwnymi przemyśleniami.
- Wypruwałbym je sobie
razem z tobą kretynie – odparł sięgając ponownie do lodówki. Bennington mimo
tego, że trudno mu jest ukazywać uczucia uśmiechnął się w duchu na te słowa. Podszedł
do niego i położył jego dłoń na ramieniu mówiąc:
- Jedz ile chcesz –
podniósł ponownie swoje kąciki ust – Tylko zostaw mi trochę na kolację.
- A ty gdzie? –
Spytał
- Tam gdzie już
dawno powinienem się zjawić.
Rozleniwiłam się już. Upał nie sprzyja mojej wenie, może to też dlatego że ciągle mnie nie ma w domu?
Bardzo boję się o tego bloga, boję się o jego niedokończenie, bo od września będę miała problemy z wolnym czasem, ale postaram się coś zrobić.
Jak zauważyliście rozdziały są dodawane mniej więcej co tydzień, tak więc zaglądajcie w takich odstępach.
I komentujcie, błagam.
Pozdrawiam ;)